Przejdź do głównej zawartości

Wilk w owczej skórze



O Red Cape Wolf pierwszy raz usłyszałem, będąc jeszcze w gimnazjum. W zasadzie na jego początku. Chłopaków poznałem osobiście jednak dopiero w lutym bieżącego roku. Ale wiecie co? Już od pierwszych dwóch numerów na Youtube byłem w nich troszkę muzycznie zakochany. Serio.

Kilka tygodni temu pisałem na fanpage'u, że postaram się wpaść na koncert Red Cape Wolf w pubie 2Koła. Grali na nim też Riptide i Mith, ale o tym później. No i udało się, poszedłem. Jedna dyszka za wejście, druga za epkę We Are So Dumb i wchodzimy do środka.


Nigdy wcześniej tam nie byłem. Klub znajduje się obok Dworca Zachodniego, dosłownie kilka minut na piechotę. Wystrój pasujący do nazwy miejsca - pub motocyklowy. W zasadzie główną wadą jest scena. A raczej jej rozmiar. Chyba była robiona z myślą o duetach, bo czwórka ledwo się pomieściła. Czekałem tylko, aż zderzą się gitarami, ale na szczęście do tego nie doszło. Niemniej - klimatycznie było.




Post udostępniony przez Odbiór (@haloodbior)


Dostałem to, czego chciałem. Za każdym razem jestem oczarowany tym, jak przemyślana jest ich muzyka. Każdy instrument ma swój czas, gdy jest wyeksponowany. Wszystko łączy się w całość perfekcyjnie, nie ma tego poczucia, że muzycy są obok siebie, a nie razem. Pamiętam, gdy byłem na przesłuchaniach do Czacki Second Stage. Przed RCW grał jakiś skład, który ewidentnie nie radził sobie z brzmieniem - tam każdy dźwięk był odseparowany, zupełnie nieidący w parze z resztą. Nie to, że się kłóciły - ale zwyczajnie nie stanowiły jednej melodii. Potem weszli właśnie oni i zabrzmiało to tak wspaniale, że od razu wiedziałem, że nikt nie będzie się długo zastanawiał, a zespół zagra na festiwalu. 


W sumie jedyne, co średnio wczoraj współgrało, to publiczność. W sensie - no dobra, ludzie się trochę gibali, bujali do rytmu, tak. Ale mi troszkę brakowało skakania czy nawet pogo. Inna sprawa, że sam też mogłem je zacząć. Chociaż nie została podłapana energia z pierwszego rzędu, który - trzeba to oddać - bawił się doskonale. No nic. Trochę ze wstydem muszę też przyznać, że po pierwszym koncercie wyszedłem, bo ani Riptide, ani Mith mnie specjalnie nie ruszają. Nie jara mnie  ani metalowe granie pierwszego, ani hardrockowe drugiego, niestety. Może to spoko ludzie, ale muzyka - moim zdaniem - już nie. Nie ma szans. Ale występ składu, który w tym tekście wziąłem na warsztat, był naprawdę wspaniały. Publiczność czuła się dobrze, muzycy również, dźwięki były wyraźne i dopracowane, wszystko wychodziło tak, jak miało. Wręcz wzorowo. To znowu motyw, jaki przerobiłem przy koncercie Past i Ötzi w Pogłosie - chciałbym, żeby niektóre wielkoformatowe koncerty wychodziły choć w połowie tak dobrze. 


No dobrze, ale przejdźmy do samej epki. Otwiera Gypsy. Lubię potęgę, która bije z krążka od samego początku. Mój ulubiony fragment to początek refrenu, gdy na słowach keep your mouth shut / keep your eyes closed głos Olka praktycznie płynie. No i naturalnie gitarowe solo w czwartej minucie, bo bardzo cenię sobie Janka za skill. Cały track ma szalony przebieg, tym lepiej dla Krzysia, perkusisty, bo to chyba trochę w stronę jego stylu. Drugi, polskojęzyczny Kłam rozpoczyna się prosto. Ogólnie, w porównaniu do reszty jest lżejszy. Ale niezmiennie świetny, kurde. Give it to me, baby. Ma co prawda trochę za bardzo nieskomplikowany refren, nie lubię takich zabiegów, ale na koncertach się przydaje. I w wersji studyjnej wszyscy śpiewają na koniec razem, piękna rzecz.


Trzeci jest Highbrow, o którym można powiedzieć, że jest tytułowy - to w jego refrenie słyszymy we are so dumb. No i on tak bangla, że to jest niemożliwe, moim zdaniem to jest taki "hicior" z tej płyty. I w nim jest też bajeranckie solo na basie, pozdrawiam z tego miejsca Zająca. Zamyka Fly Me Home, kompozycja rozbudowana i staranna. Może ktoś pamięta, gdy w tekście o Foo Fighters pisałem, że nawet danie Taylora na wokal nie jest ciekawe? No, to tutaj mamy moment, gdy Olek i Janek śpiewają na zmianę, co zdecydowanie szanuję, bo i gitarzysta prowadzący ma świetny głos. W tym przypadku to działa dobrze, nawet bardzo. Wtedy właśnie numer się rozkręca, nabiera siły i dynamiki względem swojej pierwszej części. I to napięcie jest odczuwalne w całym ciele, aż wreszcie zostaje ono rozładowane. Po blisko dwudziestu minutach krążek kończy się tak, jak koncert - czyli srogim naparzaniem. 



Wszystko, co dobre, kiedyś musi się skończyć. Tak było z wczorajszym koncertem, tak jest teraz z We Are So Dumb. Co jeszcze mogę powiedzieć o zespole, który za każdym razem powoduje, że mam banana na twarzy i zapętlam odsłuch? Dużo chyba nie trzeba. Bez żadnych wątpliwości polecam ich nagrania i koncerty, bo to jakość, której należy się wsparcie. Zwłaszcza, gdy jeszcze są na młodej scenie, bo myślę, że przejdą dalej. Nie są hermetyczni i duszący, nie brzmią też jak jeden z miliona takich samych zespołów. Grają w swoim stylu, opartym co prawda w sporym stopniu na seattle'owskim stylu lat dziewięćdziesiątych, ale wkładają w to tyle siebie, że nawet nie przychodzi mi do głowy żadne złe słowo. No i są zwyczajnie świetnymi ludźmi.

  • Muzyka: 10/10 
  • Wokal: 10/10
  • Tekst: 9/10
  • Produkcja: 10/10
  • Total: ~9,8/10


Smoq


PS. Jak się domyślam, wszystko wyżej może przyprawić o cukrzycę i zalatuje robieniem czytelnika w bambuko - spokojnie, ja naprawdę tak myślę, zupełnie szczerze. :3 Także słodzę, bo mogę.

Komentarze

Najczęściej czytane

Wywiady w Czwórce – Sprzężenie Zwrotne

  Tak, tak, na blogu rzadko kiedy coś się pojawia – ale to nie znaczy, że nie działam. W Czwórce  obecnie możecie mnie słuchać co najmniej trzy razy w tygodniu, niemal za każdym razem idzie za tym wywiad. W tym poście nadrobię linki i krótkie wpisy o rozmowach w audycji Sprzężenie zwrotne, którą prowadzę razem z Michałem Danilukiem. Zacznijmy od foty, która ilustruje ten post. W lutym wpadł do nas Artur Rojek , z którym rozmawialiśmy, a jakże, o OFF Festivalu . Było to na początku ogłoszeń zbliżającej się edycji, więc zahaczamy o paru znanych wtedy wykonawców, a od tamtej pory grono znacznie się poszerzyło - między innymi o Portrayal of Guilt, Lambrini Girls, Hinode Tapes, Wednesday Campanella, Panchiko czy Pa Salieu. Tu link do rozmowy na stronie Czwórki -  OFF Festival 2025. Artur Rojek: uderzamy do odbiorcy, który jest zaangażowanym słuchaczem [WIDEO] . Cofamy się teraz do listopada. Wtedy, niewiele po festiwalu Great September, nasze studio odwiedziła Heima , to przy ...

Wywiady w Czwórce – Studio X

  Jesienią rozpoczęliśmy w Czwórce zupełnie nowy cykl audycji: Studio X , program poświęcony muzyce eksperymentalnej i zapraszający małymi kroczkami do zainteresowania się odbudowywanym Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia . Legendarnym miejscem, które powróci w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Żeby było weselej - okazało się, że słynny Czarny Pokój znajdował się naprzeciwko naszego zwykłego studia! Rozmowy przeprowadzone w tej audycji znajdziecie na Spotify - link - oraz na specjalnej darmowej platformie podcastowej Polskiego Radia - link . Ponownie zaczynam niechronologicznie, a to dlatego, że na zdjęciu widzicie Antoninę Car i Niczos . Dziewczyny weszły ze sobą we współpracę w ramach projektu zainicjowanego przez Up To Date Festival, a jeśli Nikę znacie przede wszystkim z jej działalności ze Sw@dą, to tu usłyszycie jednak coś innego. Wspólnym mianownikiem jest pudlaśka mova, jasne, ale brzmienie różni się w ogromnym stopniu. Więcej o tym:  Antonina Car i Nic...

Moja rakieta spoza twojej ligi

Nieprzypadkowa premiera w wyjątkowy dzień, czyli 20 kwietnia. Nowe wydawnictwo spod szyldu Opus Elefantum Collective, a więc  Astrokot oraz album Astrokot i Przyjaciele z Odległych Galaktyk , to kolejna – po demie Pierwszy Kot w Kosmosie – próba podejścia tego artysty do psychodelicznego space ambientu. Dwudziesty kwietnia to w ogóle była kocia data: tego dnia ukazało się też collabo młodego kotka z niemym dotykiem , powiedziałbym, że nawet bardziej psychodeliczne od Astrokota. A może nie, może po prostu w innym stylu – to akurat niezaprzeczalne. Trzeciego kwietnia wyszedł natomiast Thundercat... No, taki miesiąc. Anyways. Przez blisko półtora roku od wspomnianej demówki wydanej przez Przesadę Marian Mazurowski występował tu i tam na żywo (historię  można prześledzić na fanpejdżu ) oraz grał na przykład w Dyson Sphere . Teraz, trzy dni temu, do internetu trafił też improwizacyjny album Praca, Flaga, Konstytucja, a tam między innymi utwór no name  na...