Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2017

You're fucking awesome, Warsaw

Nick Cave ponownie zawitał w Polsce. Tym razem artysta i zespół The Bad Seeds objeżdżają Europę z zestawem z płyty Skeleton Tree oraz swoim wcześniejszym dorobkiem. Od koncertu na Torwarze minął już tydzień - a był to dobry wieczór. Bilet na występ Cave'a dostałem na urodziny na początku roku. Nie byłem pewien, co myśleć - od dawna uważam go za znakomitego tekściarza i kompozytora, ale bałem się koncertu. Mój kumpel ze szkoły powiedział kiedyś, że na to nie jest muzyka do słuchania ot tak, na co dzień. I miał rację. Można tu rzucić nazwiskami Patti Smith czy PJ Harvey , bo moim zdaniem ich też dotyczy ten sam syndrom. Albo słucham tego z zaangażowaniem, albo w ogóle. W związku z tym nie wiedziałem, czego się spodziewać po wykonaniu na żywo, a i nie chciałem sprawdzać na YouTube, żeby nie psuć sobie niespodzianki. Nie wiem, od czego zacząć. Minął tydzień, a nadal jestem pod wrażeniem. To może od początku. Koncert odbył się na Torwarze , gdzie do tej pory byłem tyl

Ciemne niebo

O najnowszej epce SKY , perkusistki i wokalistki Evvolves . Dziś na warsztat bierzemy Lullabies , tytuł cokolwiek adekwatny. Dlaczego? O tym w tekście.    Zacznijmy od tego, że Evvolves, na które trafiłem (szybkie sprawdzenie - album Mosses), nie siadło. Przesłuchałem kilka tygodni temu parę razy, bo znalazłem ich Bandcamp tego samego dnia, co świetne  Chryste Panie , ale jakoś nie podeszło. Jakieś dziwne połączenie shoegaze'u i dream popu, dla mnie raczej męczące i nudne, niż interesujące. Ale szanse trzeba dawać, więc ogarnąłem Lullabies . I co? I można sobie wyobrazić takie ujęcie w filmie - miasto, późna noc. Osoba stoi na balkonie swojego mieszkania (gdziekolwiek), odpala szluga (jakiegokolwiek) i rozprostowuje plecy (swoje), oświetlona jedynie przez pojedynczą świeczkę (tealight) na parapecie. Rozluźnia mięśnie ramion, a w tle słyszymy oszczędny ambient SKY . Oddech się uspokaja. Można wyczuć, gdy z głowy schodzi brud  po całym dniu. U góry świecą gwiazdy. Jest rz

W czasie suszy

Czym w zasadzie jest impro? Czy zasłonięcie się tą etykietką pozwala wytłumaczyć się z braku konkretnego planu na kompozycję? Co to w sumie za gatunek? Takie pytania stawia przed słuchaczem Woda , sprawdźmy to! Przed nami spotkanie z kolejnym duetem. Adam Witkowski ( Nagrobki ) i Krzysztof Topolski, kojarzeni być może przez niektórych z tria Wolność , nagrali krążek bez Wojtka Juchniewicza. Ten bowiem zajęty jest Trupy Trupa . W efekcie mamy też inną nazwę na ten raz - Woda .  Pytania ze wstępu są naiwne. Oczywiście, że improwizacja jest pełnoprawnym gatunkiem, tego rozwijać nawet nie trzeba. Co więcej, wymaga - moim zdaniem - ogromnych umiejętności, żeby efekt końcowy miał sensowny kształt. Tu potrzebny jest pomysł, warsztat i pełne zaangażowanie. Tym bardziej od razu plus dla Wody. <a href="http://woda.bandcamp.com/album/woda">WODA by WODA</a> Zastanawiam się trochę, w jakiej sytuacji można chcieć posłuchać tych nagrań. Trudno im odmówić warto

Wyłączam mózg

Nie znam się na rave'ach. Do tej pory byłem może na jednym. Dlatego też, gdy słyszę to słowo, przed oczami stają mi raczej wixapole i XS Project, niż projekty takie jak TSVEY . Duet jako taki powstał całkiem niedawno, w czerwcu wyszła pierwsza płyta. Piotr Połoz (Tsar Połoz) i Bartek Kujawski  spróbowali stworzyć coś nowego. Opinie były mieszane, od entuzjastycznych po średnio przyjazne. Bez przesady, nie było źle. Syntetycznie, charyzmatycznie, elektronicznie - tak. Może nie odkrywczo, ale i tak jedynym słabszym punktem były przerywniki, całość się broniła.  Teraz natomiast można zagłębić się w tym, co daje nam idm-owy skład. Rzecz, o której tym razem, to zapis live'u z września bieżącego roku. Nietrudno się zresztą domyślić po nazwie.  Blisko czterdzieści minut muzyki to podróż przez uderzenia i szmery. Wycieczka wahadłowcem gdzieś ponad ziemię. W kosmiczną przestrzeń, bo i czemu nie. Może tak właśnie porozumiewaliby się z nami kosmici, gdyby kiedyś spróbowa

The Celebration Of The Lizard po polsku

Szybki post o tym, co trudno się definiuje. Wydawnictwa takie jak Chryste Panie pokazują środkowy palec tym, którzy lubią szufladki. I bardzo dobrze, że takie rzeczy powstają. Raz na jakiś czas wypada odejść od mojego konika, czyli rocka, i zająć się czymś nieco innym. Tym razem na warsztat leci album Chryste Panie - Chryste Panie . Wskazówka: trzeba wiedzieć, czego się szuka, żeby go znaleźć. Nazwa bowiem, jak zresztą widać, może prowadzić do wielu tysięcy wyników. Oszczędzam zatem roboty -  Bandcamp . Można zapłacić, można pobrać darmowo. Rozdział pierwszy: Przyjście, Wejście, Przejście. Gramy państwu szamańskie melodie. W trans można wejść od pierwszych sekund, polecam. Sam dla lepszego wczucia zamknąłem teraz oczy i piszę na czuja, bujając się na boki na krześle. Nie wiem dokładnie, co odczuwam, słuchając. Najbliższe słowo? Hipnoza. Jest gęsto, ciemno i lepko. Dźwięk otacza słuchacza ze wszystkich stron, przytłacza go, gniecie i miażdży. Tempo przyspiesza z brzę

Raczej kiepska wizja

Na debiucie Wolf Alice ujęło mnie tylko kilka tracków. Przede wszystkim dwa - Fluffy i You're A Germ. Mimo tego postanowiłem przyjść do Proximy na koncert. Było warto. Obejrzałem ich występ z Glastonbury, zgrałem go sobie. W tym roku wyszło kilka singli, a po nich i cały album. Przed nami Visions Of A Life . Myślę, że dość częsty jest taki syndrom zespołu rockowego. Nagrania studyjne mają dużo mniej życia, niż koncert - wyjątek dotyczy tych robionych na setkę, a i to nie zawsze. Tak miałem na przykład po Open'erze 2015 z St. Vincent - koncert był srogi. Sama Anne Clark energią przypominała Famke Janssen z Goldeneye z serii o Bondzie (tak to zapamiętałem) niż to, co potem usłyszałem po włożeniu krążka do odtwarzacza. I tu motyw jest podobny - koncerty dają świetne, a wersje studyjne to nic specjalnego. Wygląda na to, że Wolf Alice trochę nie mogą się zdecydować na gatunek. Obok wspominanych we wstępie kawałków mieliśmy bowiem Swallowtail czy Silk . Spora różni

Marzenia z ośki

Dziesięć lat temu zburzono osiedle, na którym wychował się Open Mike Eagle , raper tworzący, jak to określa, "art-rap". Przy okazji tej rocznicy, muzyk postanowił oddać hołd obróconym w gruz wspomnieniom z młodości, dzieląc się nimi i wynikającymi z nich refleksjami na temat życia na blokowisku. Oceniając większość współczesnych muzycznych wydań, szczególnie hip-hopowych, patrzymy nie tylko na sam produkt i doświadczenia słuchowe z niego płynące, ale też na postać jego twórcy. Dzieło oceniamy przez jej pryzmat, przez to, co dotychczas od artysty słyszeliśmy. Czy jest konsekwentny w tym, co nam mówi. W przypadku Mike'a bez bicia przyznaję, że, odsłuchując album, ani nie wiedziałem nic o nim, ani też z żadnym z jego poprzednich projektów nie miałem styczności. Ma to jednak swoje plusy, bo daje pole do świeżego, niczym nieukierunkowanego spojrzenia na sam twór. A ten już za pierwszym razem mnie urzekł. Plus - dzięki samemu przesłuchaniu jego nowego wydania, dostałem

Wilk w owczej skórze

O Red Cape Wolf pierwszy raz usłyszałem, będąc jeszcze w gimnazjum. W zasadzie na jego początku. Chłopaków poznałem osobiście jednak dopiero w lutym bieżącego roku. Ale wiecie co? Już od pierwszych dwóch numerów na Youtube byłem w nich troszkę muzycznie zakochany. Serio. Kilka tygodni temu pisałem na fanpage'u, że postaram się wpaść na koncert Red Cape Wolf w pubie 2Koła. Grali na nim też  Riptide  i  Mith , ale o tym później. No i udało się, poszedłem. Jedna dyszka za wejście, druga za epkę We Are So Dumb i wchodzimy do środka. Nigdy wcześniej tam nie byłem. Klub znajduje się obok Dworca Zachodniego, dosłownie kilka minut na piechotę. Wystrój pasujący do nazwy miejsca - pub motocyklowy. W zasadzie główną wadą jest scena. A raczej jej rozmiar. Chyba była robiona z myślą o duetach, bo czwórka ledwo się pomieściła. Czekałem tylko, aż zderzą się gitarami, ale na szczęście do tego nie doszło. Niemniej - klimatycznie było. @red_cape_wolf #music #live #gig #