Przejdź do głównej zawartości

Wave 103 na żywo



Pierwsza wizyta w klubie Pogłos zaliczona i doceniona. Polski postpunkowy zespół Past jako wstęp do amerykańskiego gothpunkowego Ötzi? Wyszło, choć obie kapele na żywo nie mają dużo wspólnego z określeniami, jakimi są opisywane. 


Jestem w klubie oświetlonym i umeblowanym jak wieczorna wersja Miami Vice. Czekam na koncert, postępuję w ciemność. W muzykę, w jej klimat. Rusza gitara, rusza wokal. Dwadzieścia złotych wyjęte z kieszeni wpuszcza mnie w inny świat. Z brzydkiego przedsionka klubu na salę koncertową - równie brzydką, ale to dodaje klimatu. Wokół hałas i tumult, wszedłem akurat między próbą a gigiem. Dostałem od razu zaproszenie na inny koncert, czyli Theatre of Hate jedenastego października. Moooże...

Siedzę przy stoliku i czekam na początek. Póki co z głośników leci muzyka, ale niedługo zacznie pierwszy zespół. Podaję krzesło jakiemuś ziomkowi, żeby też sobie spoczął. A co tam, przecież mnie nie zje. Jeszcze niedawno było tu pusto, teraz trudno usłyszeć myśli. Podkład cichnie, na małą scenę wchodzą muzycy z Past


Stoję z lewej strony sceny, przy jej krótszym boku. Najbliżej mnie znajduje się basista próbujący być polską wersją Lou Reeda. Obok - wokalistka wyciągająca wyższe tony jak Courtney Love w drugiej zwrotce Jennifer's Body lub refrenie Violet. Dalej gitarzysta przywodzący mi na myśl jednego kumpla z gimnazjum za te dobre parę lat. W sumie jakiekolwiek wczucie w występ przedstawiał sobą perkusista w koszulce Napalm Death. Nie zrozumcie mnie źle - mówię o wyglądzie tylko dlatego, że mocno kontrastował z graniem. Przez statyczność zespołu nawet publiczność ledwie się gibała. Muzyka za to raczej nakłaniała do akcji. Choć realizacja to utrudniała, bo wszystko się zlewało, aż przykro. Następnego dnia po południu dalej dzwoni mi w uszach.


I choć muszę przyznać, że było widać wprawę i brak stresu u muzyków, to podeszli chyba zbyt chłodno do samego performance'u. Skoro nawet ich to specjalnie nie jara, to czemu ma jarać mnie? Może to zmęczenie, bo - jeśli dobrze wyłapałem z zasłyszanych rozmów - dopiero co przyjechali na miejsce, opóźnieni przez pogodę. Nie wiem. Ale, wracając do samej muzyki: jak wspomniałem we wstępie, koncertowy styl Past nie ma moim zdaniem dużo wspólnego z post-punkiem czy zimną falą, czego nie można powiedzieć o nagraniach studyjnych. Grają ciężej, bardziej dynamicznie i mniej chłodno. Strojenie basu przypominało co prawda The Holy Hour The Cure, fakt, a i konkretnie nastrojonych klawiszy nie było mało. To jednak dużo bardziej skupiające się na szybszych riffach granie, które przywodzi na myśl raczej rockowe składy. Mimo wszystko muszę z przyjemnością powiedzieć, że odebrałem ich dobrze i byli komunikatywni. Z chęcią pójdę jeszcze innym razem, może będą nieco bardziej żywi.





Przepinka. Krótka.



Po dosłownie kilku minutach na scenę pakuje się amerykańskie trio. Dwie dziewczyny i chłopak. Bas, perkusja, gitara. Już po pierwszych słowach widać, że będzie więcej dynamiki. I ponownie to, o czym pisałem z początku - o ile w studio Ötzi brzmią postpunkowo i coldwave'owo, tak na żywo to już punk wymieszany z garage'm. Oj, zdecydowanie tak. Wokalistka i perkusistka wytatuowane i gadatliwe. Choć warto tu dodać, że w zasadzie obie śpiewają podczas grania. I robią to dobrze, mocno, często przechodząc w solidny krzyk.


Publiczność rozruszała się już po pierwszym tracku, choć z początku trochę nieśmiało. Nie ma jednak czego się obawiać, po kilku następnych wlazło już pogo. Złożone, co prawda, z ledwie kilku osób, ale zawsze. Sam najpierw trochę poskakałem, ale potem zdjąłem torbę i odłożyłem ją wraz z kurtką pod scenę, a potem skoczyłem między ludzi. Trochę się poobijaliśmy, ktoś prawie wpadł na podest, ale to nieważne. Liczyła się muzyka i własna ekspresja, odczuwanie. W przerwach na ochłonięcie każdy tańczył po swojemu, wliczając niżej podpisanego. Nie oznaczało to, naturalnie, spokoju. Na szczęście z całego ciała jako jedyny boli mnie kark - od machania głową. Ogólnie, wróciłem do domu tak wyczerpany, że zaśnięcie nie zajęło dużo czasu. Nawet mimo dalej krążącego w głowie łomotu.


Po koncercie zgadałem się z gościem, który był podobnie podjarany, co ja. Pogadaliśmy trochę, a nagle jego kumpel sprowadził do nas Akiko z Ötzi, więc mogliśmy porozmawiać i z nią. Jak wyżej, gadatliwa z niej dziewczyna, sympatyczna. 



Słowem podsumowania: na koncercie dwóch kompletnie nieznanych mi składów bawiłem się dużo lepiej i za dużo mniejsze pieniądze, niż na niejednym gigu w Stodole czy w łódzkiej Wytwórni. Zaskakująca jest przemiana, jaką przechodzą oba bandy po drodze z dopracowanego wydawnictwa do występu na żywo, ale to tym lepiej. Nie ma nudy. Jest muzyka.

Smoq

PS. Wiem, że zdjęcia są bajeranckiej jakości, ale wolę swoje i pełne pikseli, niż czyjeś 8)

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Jaki mam rytm, gdzie lubię być

  A zatem NEXT FEST Music Showcase & Conference 2024 . Pierwsza wizyta - i pierwszych razów ogólnie było dość sporo, bo tak wyszło - do tej pory nie widziałem kilku naprawdę ważnych zespołów, a festiwal to dobra okazja by pobiegać po mieście i nadrobić braki. Nie ze wszystkim się udało, ale trochę koncertów zaliczyłem. Najlepsze? Trudno wybrać, więc alfabetycznie. 🟢 Coals - piękna nowa płyta, do tego przekrojowa setlista na podstawie zapotrzebowania słuchaczy. Świetne wykonanie, co przy materiale łączącym wpływy avant-popowe, rurę i najntisowe gitarki jest szczególnie ważne, bo na żywo zwyczajnie łatwo skiepścić muzykę do tego stopnia wypieszczoą w studiu. Prawdopodobnie ten poziom jest u nich normą, ale - wstyd przyznać - to było nasze pierwsze spotkanie. Niedługo grają w Warszawie, liczę na powtórkę, choć nie wiem, jak my się pomieścimy w tej Hydrozagadc e, bo Tama była pełna.  🟢 Kosmonauci - niedługo po opublikowaniu debiutu, również za parę dni będzie okazja do powtórki . Czy

Wielki strach jak cały świat

Przed wami druga rozmowa z ostatniego odcinka Spoza nurtu w Czwórce. Rozmowa z air hunger , bez szczególnej okazji - raczej w wyniku ogólnej fascynacji jego muzyką, która operuje... sugestywną delikatnością? To chyba najbardziej trafne określenie, jakie umiem znaleźć dla wycofanego wokalu, ambientu i gitarowego dronu. Pomysł na tę rozmowę ma dwa źródła: jedno to rozmowa Magdy z Filmawki pt.  Nie jestem do końca przekonany, czy na “Grace” to jestem w ogóle ja… [WYWIAD] , przeprowadzona jeszcze przed Peleton Festem, a druga to sam koncert podczas tegoż festiwalu. Nie był to pierwszy raz, gdy widziałem Dawida na żywo, choć to doświadczenie faktycznie jest dość krótkie - bo o ile muzykę znam, zdaje się, od pierwszych solowych nagrań, to live'u słuchałem dopiero przed tegorocznym koncertem Northwest w Chmurach. Grace by AIR HUNGER Był to jednak świetny występ, podobnie jak na Peletonie – i w naszej rozmowie pojawia się twinpeaksowe skojarzenie z klubem Roadhouse, z onirycznym występem