Przejdź do głównej zawartości

Znowu dopadło mnie szczęście

Doczekałem się! 26 maja 2023 roku, cztery i pół roku od wydania płyty Szum przez Trzy Szóstki, Zwidy publikują nowy album. Nigdy nie będę taki, jak bym chciał ukaże się nakładem Peleton Records, czyli dokładnie tam, gdzie od samego początku istnienia tego labelu miało. Powiedzieć, że oczekiwania były spore, to nic nie powiedzieć. A jak wyszło? O tym poniżej.

Jako naczelny zwidziarz niezalu nie mogłem odpuścić dłuższego tekstu na temat tej płyty. Chociaż – czy wciąż naczelny? Biorąc pod uwagę ostatnią popularność chłopaków na insta i twitterze może nie być to takie oczywiste. Nareszcie! To ten moment, gdy po latach mogę pokiwać głową z uśmieszkiem i powiedzieć "a nie mówiłem?". Niech się wiedzie i niech następnym razem sami wyprzedadzą Stodołę, już bez Lovejoy. Ostatecznie ubiegłoroczny Peleton Fest ledwo się zmieścił w podwórku na 11 listopada, więc kto wie, po takim zastrzyku fanów...?

 

Wracając: przyznam szczerze, że obawiałem się premiery pierwszej nowej piosenki. Niby od niemal dwóch lat znałem Składamy się z żalu z koncertów, ale co wersja studyjna, to wersja studyjna, mogło być różnie. Co więcej, wciąż uważam, że fragment jakie to jest złudne / nie czuć żalu jest trochę serowy. A cała płyta? Czy to ten moment, gdy lepiej było wyczekiwać, wrzucać kawałki z Szumu czy epki i zbierać reakcję przy każdym kolażu z przesłuchaniami według last.fm, w którym Zwidy będą na dwóch pierwszych miejscach? Fragmentaryczne porównanie do starszych numerów będzie się w tym poście przebijać, ale w skrócie: nie zawiodłem się. Można odetchnąć.

Składamy się z żalu było mocnym powrotem, podobnie jak otwierające płytę tytułowe Nigdy nie będę taki, jak bym chciał. O ile ten pierwszy singiel jest pełen energii, która wciąż kojarzy mi się z Hurricane Laughter od Fontaines D.C., tak drugi rozwija się powoli, na sam koniec zdradzając jednak pewną cechę, która przewija się przez cały krążek – czyli hymnowość. Ta wraca do nas raz po raz, choć w różnych wydaniach, słyszymy ją chociażby w Niech będzie jak jest, w zamykającym Kolejnym dniu (do niego jeszcze wrócimy) albo w wielogłosowym Kocie w pudełku

Kolejna sprawa: dwie strony medalu, czy też dwie strony aktualnego stylu Zwidów. Pod kątem jakości i klarowności brzmienia ta płyta jest o kilka poziomów ponad poprzednimi utworami. Zasługa w tym zarówno stale wzrastających umiejętności Kuby Korzeniowskiego, który odpowiada tu za nagrania i mix, a w dodatku wciąż szkoli się, pracując z innymi zespołami w swoim Zamiostudiu (z ostatnich: m.in. Rosa Vertov, Goofy Ginz, wokal Macieja w nowym singlu Blokowiska), jak i masteringu Michała Kupicza. A on ma przecież na koncie czy Enchanted Hunters, czy debiut Dłoni, czy Trupę Trupa, ostatnie Wieże Fabryk czy nowy Afro Kolektyw. I milion innych płyt. W takim składzie nie mogło się to nie udać, nie mogło brzmieć źle. Dzięki temu wyraźnie słyszymy subtelną, dopełniającą kompozycje elektronikę, ale też kolejne warstwy gitar. 

 

Ta druga strona to surowość, która jak na moje ucho przebija głównie w tych kawałkach, w których lead śpiewa Krzysiek, czyli Zapomnieć, Wszystko jedno oraz trochę łagodniej, ale wciąż, w Nie ma mnie. Ten powtarzający się, obcinający częstotliwości filtr na wokalu w dwóch z nich, to solo na basie w tym środkowym – o ile spełnia ono warunki solówki, bo nie jest to żaden klasyczny \m/ popis – to wszystko spina się w spójny garażowy obraz. Do tego oczywiście wspomniane Składamy się z żalu, czyli jedyna rockowa nutka z pazurem na Nigdy nie będę taki, jak bym chciał. Chyba, że jednak doliczamy Zapomnieć, z jednej strony sonicyouthowskie, a z drugiej z foalsowskim przełamaniem i odciążającymi bębenkami.

Jednocześnie: być może ten nastrój to sprawa specyfiki głosu Krzyśka, który nadaje się głównie do skandowania, bo Artur śpiewa bardziej melodyjnie – i to w większości przypadków z zaskakującym powodzeniem – nie mówiąc już o wokalnym MVP tej płyty, czyli Kubie, który nareszcie dostał coś więcej niż chórki. I w pełni wykorzystał tę możliwość, zaczynając od singlowego Kto?, przechodząc przez całkiem wyraźnego Kota w pudełku i Po co ten lęk?, a kończąc na absolutnie niesamowitym Kolejnym dniu

No właśnie. Ten konkretny numer. 

Kolejny dzień zamyka Nigdy nie będę taki, jak bym chciał w sposób, który z początku być może nie spodoba się fanom americanfootballowego, trochę midwest emo brzmienia, jakie słyszymy dosłownie moment wcześniej. Leciutko jazzująca perkusja, powolne rozwijanie monotonnych zwrotek w kierunku rozśpiewanego refrenu i wyrazistego gitarowego wykończenia – właśnie to tu słyszymy. I przyznajmy sobie szczerze, z tego składu tę wokalizę mógł wyciągnąć wyłącznie Kuba, czego nieśmiałą zapowiedzią była poniższa piosenka, moja ulubiona z całej płyty. Kolejny raz zaznaczam fragment jak mam swoje sprawy w ręce wziąć / gdy cały się trzęsę jak na złość i production value, jakie się z nim wiąże – synthy, neurotyczny efekt pogłosu na wokalu, radioheadowość całego tego kawałka.


Dobra. Wszystko, co najważniejsze, zostało omówione, to teraz czas na podsumowanie: przez tę parę lat przebyłem emocjonalną podróż ze Zwidami. Przesłuchałem Szum mniej więcej dwanaście milionów razy, s/t epkę może tylko z pięć milionów, znam te teksty na pamięć i zdaję sobie sprawę, że – tak jak słynny haloodbiorowy dżingiel, stworzony z wykorzystaniem utworu Cital – dotyczą głębszych warstw codzienności, niż wskazywałyby same słowa przy pierwszym odsłuchu. Teraz, jako wciąż młody, ale jednak trochę starszy dorosły, trochę lepiej rozumiem niektóre kwestie i bardziej schowane znaczenia, obawy oraz nadzieje. I, z drugiej strony, przydarzającą się im wieloznaczność.

Czuję, że przez ten czas być może w pewien sposób dojrzałem, tak jak dojrzała też ich muzyka, bo mimo że metrykalnie mnie i chłopaków dzieli, w zależności od osoby, od niemal dekady do jej połowy, to że im też taka droga była potrzebna, było potrzebne doświadczenie z innymi zespołami, z wieloma koncertami i ze wsparciem od słuchaczy. Słychać rozwój pod względem kompozycyjnym, pod względem produkcyjnym, ewidentne osłuchanie w zagranicznej scenie indie; playlista inspiracyjna zawiera m.in. Wednesday, Big Thief czy Parquet Courts. Najmniejszy wydaje się być rozwój pod kątem lirycznym, bo echa tekstów w rodzaju cały czas cofam się w przód, idę w górę, a spadam w dół są tu obecne, więc jak wspominałem, ser się zdarza. Ostatecznie jednak to wszystko zaowocowało świetnym materiałem, jakiego możemy posłuchać na przestrzeni niespełna pięćdziesięciu minut. Liczę też, że to jeszcze nie koniec drogi. Następnym razem chętnie przytulę też więcej mocniejszych pozycji, takich od razu zapadających w pamięć i dających po mordzie - na Szumie tę rolę pełniło na przykład do dziś bardzo żywe koncertowo Ostatnie pięć lat. Bo tego uderzenia trochę tu brakuje.



Z racji, że ten post ukazuje się jeszcze parę godzin przed oficjalną premierą albumu, to nie mogę zalinkować go całego, ale zrobię to od razu po północy, żeby nikt nie musiał szukać i grzebać. Tymczasem: chłopaki byli już w Krakowie i Łodzi, a jutro widzimy się w warszawskiej Hydrozagadce w towarzystwie daysdaysdays, pawlacka oraz Lochów i Smoków – dwa z tych składów wydały ostatnio trochę dłuższe materiały, warto sprawdzić, by móc razem pośpiewać. Bilety jeszcze są, do północy w przedsprzedaży, a jutro na bramce; a tutaj link do eventu. Do zobaczenia. 


Edit:


Smoq
PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Jaki mam rytm, gdzie lubię być

  A zatem NEXT FEST Music Showcase & Conference 2024 . Pierwsza wizyta - i pierwszych razów ogólnie było dość sporo, bo tak wyszło - do tej pory nie widziałem kilku naprawdę ważnych zespołów, a festiwal to dobra okazja by pobiegać po mieście i nadrobić braki. Nie ze wszystkim się udało, ale trochę koncertów zaliczyłem. Najlepsze? Trudno wybrać, więc alfabetycznie. 🟢 Coals - piękna nowa płyta, do tego przekrojowa setlista na podstawie zapotrzebowania słuchaczy. Świetne wykonanie, co przy materiale łączącym wpływy avant-popowe, rurę i najntisowe gitarki jest szczególnie ważne, bo na żywo zwyczajnie łatwo skiepścić muzykę do tego stopnia wypieszczoą w studiu. Prawdopodobnie ten poziom jest u nich normą, ale - wstyd przyznać - to było nasze pierwsze spotkanie. Niedługo grają w Warszawie, liczę na powtórkę, choć nie wiem, jak my się pomieścimy w tej Hydrozagadc e, bo Tama była pełna.  🟢 Kosmonauci - niedługo po opublikowaniu debiutu, również za parę dni będzie okazja do powtórki . Czy

Miękkie piersi, twarde narkotyki

Nagle znikąd pojawia się nowa płyta  Taco Hemingwaya , czyli Café Belga . Tym razem nasze zdania były podzielone, więc tekst będzie w formie dialogu, rozmowy, a nie zwykłej recenzji. I to tak samo niespodziewane, jak i samo wydawnictwo. Dwaj piękni i młodzi mężczyźni z Warszawy postanowili odsłuchać nowego Filipa Szcześniaka, znanego raczej jako  Taco Hemingway . Jednemu siadło, drugiemu niezbyt. I teraz rodzi się pytanie - jak o tym napisać, gdy obaj mają swój udział na Odbiorze? Odpowiedź jest dość prosta. Można wejść w polemikę. Można było też upublicznić dwa niezależne od siebie teksty, lecz po bardzo długiej (jakaś minuta) naradzie postanowiliśmy pójść raczej w tę stronę. SMOQ Zacznijmy od tego, że obaj sądzimy, że TACONAFIDE to szajs. Po prostu nijak nie wchodzi, no i na to nie ma rady. Jakkolwiek mi Szprycer czy Wosk  weszły, za to Marmur czy wychwalana Umowa o dzieło już niezbyt. Co do Trójkąta warszawskiego raczej się zgadzamy, że był sztosem lirycznym i prod