Nowa płyta Janusza Jurgi jest drugim po Greenwald Lads Club albumem wydanym po półrocznej przerwie w Opus Elefantum Collective. Jeden ze sztandarowych przedstawicieli labelu po mrocznych wędrówkach powraca w znanym stylu wraz z blisko czterdziestoma minutami zamkniętymi w trzech kompozycjach na Ist. Gotowi na samotną wycieczkę do lasu? No ja myślę.
Hejuwa, kochane osoby, dawno nie było nic na blogu, wiem. Dawno nie było też o niczym nowym od Janusza Jurgi, bo od solowego wydania jego OCCULTTU minęło półtora roku – zajrzyjcie tutaj, aby sprawdzić, jak się wtedy podobało. Czy Ist przynosi potężną zmianę, rewolucję od tamtej pory, a zwłaszcza w porównaniu z wcześniejszymi publikacjami? No... nie, nie przynosi, przynajmniej przez większość czasu. Czy jest natomiast kolejnym doszlifowanym wydawnictwem od Jurgi i interesującą zajawką? Owszem.
Po osobliwym odejściu od swojego stylu, jakim była epka OCCULTT, Janusz Jurga powraca do przestrzennego chłodnego techno. Nie, żeby wtedy nagle poszedł w house czy synthwave, nadal było to bardzo charakterystyczne dla autora leśne brzmienie, ale w porównaniu z płytą Hypnowald epka w oczywisty sposób podkreślała podgatunek „ritual". Po około roku dostaliśmy resztę OCCULTTU, którą stworzyli spopielony i Zguba, a więc artyści dużo lepiej rozeznani w egzorcyzmach, cmentarzach i zakurzonych fabrykach nadających się na stereotypowe miejsca kultu. Całość wyszła interesująco, bo poszczególne części dość łatwo było rozróżnić, a jednak spójność między wykonawcami została zachowana. Przy okazji podcastowo polecam dwie rozmowy na temat tej trylogii – moją z Januszem i kolegi z Maciejem Jurgą.
Jeśli komuś brakowało wtedy oddechu i miał(a) poczucie, że towarzyszy mu/jej strach i demony, to tym razem znowu dostanie dużo, dużo orzeźwiającego chłodu. Mimo wszystko początek Ist, czyli kawałek Wald, jest ciężki i psychodeliczny, więc bliżej mu do epki. Wysamplowane krakanie wron (?), niski głos powtarzający mantrę, niepokojące szepty – brzmi rytualnie? No raczej. Tym bardziej, że więcej tu ambientu i darkwave'u niż techno. Na tle całości wygląda to jednak jak dość niezobowiązujące intro, mimo że niepokojący głos jest klamrą spajającą album. Dlaczego?
Dlatego, ze nie ma się czego bać, bo wstęp jest mylący. Pozostałe trzydzieści trzy minuty są utrzymane w bliskim natury klimacie, BPM wzrasta, wracają też typowe dla Jurgi elektroniczne plumkanie, dzwonki i nieostre syki. Tym razem las doprowadził nas prosto nad strumień, którego bieg towarzyszy nam przez niemal całe środkowe Ist i zamykające Tot. W tym ostatnim zresztą dzieje się najwięcej: od grzechotek przez bębny do rozbudowanych schulzowskich synthów. Dlatego też to on siada mi najbardziej, nawet mimo tego, że w numerze dwa wokalnie udzieliła się uwielbiana przeze mnie Klaudia Miłoszewska, nagrywająca z Cozy Moss i samodzielnie. Bardzo podoba mi się dodawanie nowych elementów do sprawdzonych i znanych już na wylot tricków Jurgi, bo nie ma co ukrywać – wstęp to wstęp, kawałek tytułowy na dobrą sprawę już słyszeliśmy, a za to bogactwo oferowane przez Tot jest odświeżającym novum.
Nawet jeśli całość układa się w niezbyt optymistyczne Wald Ist Tot, czyli – z tego co pamiętam mój niemiecki – „las jest martwy", to nowy album Janusza Jurgi brzmi nader żywotnie. Tempo zostało utrzymane, strumień płynie, ptaki ćwierkają. Nie brak nowych rozwiązań, choć, szczerze mówiąc, z chęcią usłyszałbym ich więcej i mam nadzieję, że zamykacz to zapowiedź takiego właśnie skądinąd ekscytującego kierunku.
Smoq
PS. Tytuł stąd.
Komentarze
Prześlij komentarz