Przejdź do głównej zawartości

Moja rakieta spoza twojej ligi


Nieprzypadkowa premiera w wyjątkowy dzień, czyli 20 kwietnia. Nowe wydawnictwo spod szyldu Opus Elefantum Collective, a więc Astrokot oraz album Astrokot i Przyjaciele z Odległych Galaktyk, to kolejna – po demie Pierwszy Kot w Kosmosie – próba podejścia tego artysty do psychodelicznego space ambientu.

Dwudziesty kwietnia to w ogóle była kocia data: tego dnia ukazało się też collabo młodego kotka z niemym dotykiem, powiedziałbym, że nawet bardziej psychodeliczne od Astrokota. A może nie, może po prostu w innym stylu – to akurat niezaprzeczalne. Trzeciego kwietnia wyszedł natomiast Thundercat... No, taki miesiąc.

Anyways. Przez blisko półtora roku od wspomnianej demówki wydanej przez Przesadę Marian Mazurowski występował tu i tam na żywo (historię  można prześledzić na fanpejdżu) oraz grał na przykład w Dyson Sphere. Teraz, trzy dni temu, do internetu trafił też improwizacyjny album Praca, Flaga, Konstytucja, a tam między innymi utwór no name nagrany w składzie Mazurowski / Ballaun / Piotrowski / Trojanowski. Dla porównania: poprzednia kompilacja w ramach projektu KOimpro!, Sytuacja Aktualna, wyszła 11 kwietnia – wtedy w kawałku Sytuacja2a zagrał skład Wiśniewska / Pasternacki / Mazurowski. Wygląda na to, że powinienem się przyjrzeć bandcampowi Wielu


Pięć utworów, prawie czterdzieści minut. W sumie to jazda walcem po zjedzeniu porcji grzybów: z brzmienia bije niszczycielska siła wtłaczająca w ziemię, a powyższy klip nawet nie udaje, że chodzi o coś innego niż złapanie fazy.

Na płycie nie brakuje gości. Bartłomiej Czajkowski na basie, Michał Giżycki na klarnecie basowym i saksofonie, FLicker Fox zaśpiewała w dwóch utworach i napisała tekst do jednego z nich, a Marcin Góral zagrał na perkusji. No i crème de la crème, a więc mrucząca kotka Marysia. Za okładkę odpowiada natomiast Maryjka Rysunki i Tatuaże. W takim towarzystwie Marian Mazurowski i jego dronowo-gitarowy styl może w pełni rozwinąć skrzydła, czego zalążki można było usłyszeć dwa lata temu. Wtedy goście też byli doborowi: Soil Troth na lirze korbowej i wokalu oraz Marcel z Ugorów na syntezatorze. Byli po prostu inni. Zdaje się jednak, że to sam Astrokot się rozwinął, co nie powinno dziwić, a przy tym dociążył.

Wcześniej było więcej ambientu, teraz jest więcej krautu i ciężkiej psychodelii. Powiedziałbym dość odważnie, że demówka była bardziej w rozpoznawalnym stylu Opus Elefantum, przestrzennym i – mimo obecności zespołów takich jak Widziadło czy kawałków takich jak Szara Łada albo Mankind Will Never Leave the Solar System w katalogu labelu – zwyczajnie lżejszym, bliżej mgieł rozsianych po polach niż niszczycielskich sił natury. 

Co oznacza, że Astrokot jest dziś inny niż wtedy. Moim zdaniem lepszy.



Stąd rozbudowane kolaże oparte o nakładające się warstwy dźwiękowe. Gęste i przytłaczające, w dodatku dosyć długie – najkrótszy jest otwieracz, Mruczydło, trwający prawie pięć minut, podczas gdy reszta ma po osiem i trochę. W czasie każdego z nich dostajemy odchodzące i przychodzące fale, za każdym razem wyłaniające się z innego instrumentu. Niemal gdzie nie spojrzeć, mamy do czynienia z bardzo intensywnymi partiami gości – czy to bas w utworze Szantra, czy saksofon w Walcu Orbitalnej Ośmiornicy albo klarnet w mocno jazzującym Pseudokocie. Ogólnie, sporo tutaj dark jazzu, może nie do końca oczywistego z powodu wymieszania z postrockiem i krautrockiem. Nieco lżejszy jest wspominany otwieracz, natomiast zamykający OM (tytuł, zakładam, nieprzypadkowo kojarzy się z pewnym zespołem) podkręca napięcie do maksymalnego poziomu, bazując na tantrycznie brzmiących wokalach, długim i niskim gitarowym przesterze oraz jeszcze dokładając perkusji.

Gdy ostatnio dostaliśmy w radiu zadanie, by opisać swoją ulubioną kwietniową płytę trzema słowami, chciałem pokombinować z formułą „stukot, pukot, trans, piguły", ale poniechałem na rzecz zestawu „trąby, gitary i walec". Wśród instrumentów trąb wszakże nie ma, ale w labelu już są. Reszta się zgadza.

Smoq
PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Poczułem zapach, który znam dobrze

Rok temu nie napisałem nic o wrażeniach z pierwszego razu na festiwalu Primavera Sound w Barcelonie, ale teraz całkiem dobrze wrzucało mi się krótkie notki na fanpejdż, więc postanowiłem skrobnąć coś więcej. Uwaga, będzie długo. A zatem – łapcie, to będzie absolutnie subiektywne podejście do największej imprezy, na jakiej w życiu byłem. I to nie są przypadkowe słowa, bo według organizatorów w tym roku Parc del Forum odwiedziły 293 000 ludzi, czyli o dwadzieścia tysięcy więcej niż poprzednio. To ponad jeden cały OFF Festival różnicy. Każdego dnia na terenie pojawiło się mniej więcej tyle osób, co na zsumowanym Openerze. I dało się to odczuć, bo kolejki były nieco dłuższe, a tłumy pod scenami większe. Na Wet Leg na przykład nie udało mi się wcisnąć, bo zanim przypłynąłem z maina na Cuprę wszystko się już zapełniło, nawet stać nie bardzo było gdzie. Robi to wrażenie, ale też jednocześnie jest dość upierdliwe. Odczuwalny był też inny rozkład narodowościowy. Poprzednio słyszałem sporo język...

Wywiady w Czwórce – Studio X

  Jesienią rozpoczęliśmy w Czwórce zupełnie nowy cykl audycji: Studio X , program poświęcony muzyce eksperymentalnej i zapraszający małymi kroczkami do zainteresowania się odbudowywanym Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia . Legendarnym miejscem, które powróci w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Żeby było weselej - okazało się, że słynny Czarny Pokój znajdował się naprzeciwko naszego zwykłego studia! Rozmowy przeprowadzone w tej audycji znajdziecie na Spotify - link - oraz na specjalnej darmowej platformie podcastowej Polskiego Radia - link . Ponownie zaczynam niechronologicznie, a to dlatego, że na zdjęciu widzicie Antoninę Car i Niczos . Dziewczyny weszły ze sobą we współpracę w ramach projektu zainicjowanego przez Up To Date Festival, a jeśli Nikę znacie przede wszystkim z jej działalności ze Sw@dą, to tu usłyszycie jednak coś innego. Wspólnym mianownikiem jest pudlaśka mova, jasne, ale brzmienie różni się w ogromnym stopniu. Więcej o tym:  Antonina Car i Nic...

Światła gasną, chcę tylko zasnąć

  Muzyki Nath możemy słuchać już od około dwóch lat - od momentu kiedy na Soundcloudzie pojawiły się jej pierwsze kawałki. Od początku było wiadomo, że jej styl to mieszanka lo-fi hip-hopu i łagodnego śpiewania, czyli ścieżka dźwiękowa do wyluzowania, wykonywana raz po polsku, a raz po angielsku. Pod koniec sierpnia ukazał się jej debiutancki album zatytułowany „Nathing” . Dołączyłem do inicjatywy OFF MINE, czyli offfestiwalowego cyklu tekstów nadsyłanych przez fanów tego wydarzenia. Obok bardzo fajnego artykułu admina Hałasów i melodii na temat brexitcore'u ( polecam! ) zacznie się pojawiać więcej tekstów, zarówno recenzji, jak i felietonów, między innymi od innych autorów pejów, więc tym lepiej i ciekawiej, że możemy współtworzyć takie miejsce.  Jeśli chodzi o Nath, to śledzę ją mniej więcej od początku roku, kiedy pierwszy raz zagrała na Chłodnej 25 koncert zorganizowany przez SKY/Unicorn Booking – akurat na nim nie nie było. Gdy drugi raz grała z tego powodu, tym razem w ...