Przejdź do głównej zawartości

Swoje kompleksy przelewam tylko na papier


Na przestrzeni jednego tygodnia ukazały się dwie płyty, których słucham na podobnych zasadach. Lugshar i jego Muzyka naiwna oraz Kangurul i Musique Endormie. Dwa ambientowe albumy, dwa różne labele, zupełnie przypadkowo bliski sobie termin. Ale czy na głębszym poziomie są wspólne mianowniki?

Tym razem bardziej prezentuję muzykę, w dodatku skromnie, bo przyznam, że trudno mi zrecenzować te płyty w jakikolwiek merytoryczny sposób. Po prostu jednej i drugiej słuchałem ostatnio wielokrotnie i szkoda, żeby to ot tak przepadło. W dodatku te zbieżności, nawet w tytułach albumów...



Lugshar, czyli Mateusz Ciszczoń, pod tym pseudonimem działa już od dekady. Siedem lat zajęło mu zebranie materiału na Muzykę naiwną, ale opłaciło się. Mamy zatem dwanaście utworów, które łącznie trwają godzinę, a oparte są na przede wszystkim ambiencie i dronach, dodatkowo podszytych electroacoustikiem czy experimentalem.

Jeśli chodzi o to, co ten album robi, to jest to raczej większe zagęszczenie dźwięku niż u Kangurula. Mam na myśli, że nie ma ciszy, ciągle jest jakieś tło, plamy dźwięku – tutaj pasuje tag „blurism". Wszystko spowija taki trochę powodujący ciarki klimat, pasujący przykładowo do scen w filmach, gdy bohater wchodzi do swojego zrujnowanego domu i ma flashbacki z przeszłości, do czasów świetności danego miejsca. Są pojedyncze powidoki, jakieś niekonkretne impresje, przefiltrowany na różne sposoby śmiech dziecka.

Trochę przez ten klimat, a trochę ze względu na czas tworzenia, Muzyka naiwna zalatuje hauntologią czy – lubię to słowo po polsku – duchologią. Korzystając z pewnej przewrotności języka powiem, że kompozycje są dość duszne. Tytuły zresztą wskazują na ten klimat: Impresja daleka, Kołysanka, Strach i tak dalej. Zatem wszystko się zgadza.

Z przyjemnością słucham tej płyty jako całości, ale trochę trudno mi wybrać jeden ulubiony kawałek czy nawet topkę. Może to przez to, że jestem za mało zaznajomiony z ambientem. Na tle wszystkich kawałków z pewnością wyróżnia się Impresja dziecięca, trwająca mniej niż minutę, no i właśnie elektroakustyczna, przywodząca na myśl wrażliwość Foghorna, tylko nieco bardziej oszczędną.

Wydawnictwo: Opus Elefantum Collective, 3 kwietnia 2020.


Kangurula, czyli Marcina Januszewskiego, znałem dotychczas jako artystę zajmującego się bardziej techno czy IDM-em. Takim, powiedzmy, bardziej dynamicznym, choć to bardziej dynamika w stylu Jurgi (tak, znam tylko jednego muzyka techno). Oprócz tego wiem, że tworzy(ł?) też w synthowo-footworkowo-8bitowo-glitchowym duecie Ambivalen.

Musique Endormie z pewnością jest cichszym albumem od Muzyki naiwnej, plamy są delikatniejsze. W ostatniej audycji wspominałem, że nie znam francuskiego, więc zanim sprawdziłem poprawne tłumaczenie, pomyślałem o kilku wersjach: muzyka śpiąca, muzyka do spania, muzyka senna, muzyka snów. I każda z nich bardzo mi pasuje do klimatu tej płyty, tkanego bardzo subtelnymi brzmieniami. Czy to dark ambientowymi, czy momentami field recordingiem.

Jeśli miałbym po raz kolejny porównać, to Kangurul wydał album, który jest dużo mniej creepy od nowości od Lugshara. Jest spokojny, refleksyjny, właśnie – nomen omen – senny. Bardziej relaksacyjny niż wywołujący niespokojne miraże z zakamarków pamięci. To sprawia, że jest też przystępniejszy, trudniej się od niego odbić. Nie, żeby do Muzyki naiwnej łatwo było się zrazić, co to, to nie. Oba albumy są świetne i różne od siebie. We wstępie wspomniałem jednak, że słucham ich na podobnych zasadach – tak, bo i jeden i drugi pasują mi do słuchania wieczorem, w trakcie jazdy samochodem, w ciągu deszczowego dnia, podczas czytania książki, nawet podczas grania. Podbijają nastrój, dopełniają go.

Wydawnictwo: Who Am I Now Records, 7 kwietnia 2020.

BTW. jeszcze jedna rzecz: na początku miesiąca Maciej Jurga i Lugshar porozmawiali sobie o muzyce niezależnej oraz, oczywiście, o opisywanej wyżej płycie. Live odbył się na grupie Kultura w kwarantannie, a zapis można obejrzeć tutaj.

Smoq
PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Kiedyś skinheadzi i punki, teraz futbolowe gangi

No dobra, piątek, pobiegane. To teraz rozejrzyjmy się po rzeczach do przesłuchania. O, no tak, przecież mamy zapowiedzianą epkę Escape Control , wydawnictwo self-titled. Sześć numerów, z których część można było poznać wcześniej na YouTubie. Tych gości z Krakowa poznałem akurat na naszym festiwalu licealnym, ale dobre i to – źródło to źródło. Pamiętam, że ich koncert był całkiem spoko, trochę zdarłem sobie gardło, gdy pełen entuzjazmu brałem udział we wspólnym śpiewaniu z publiką. A, bo ścigaliśmy się z koleżanką, kto głośniej zakrzyknie "Escape Control", to dlatego. Wygrałem. Sprawdziłem ich potem na YouTubie, zapisałem, polubiłem na fb i tak dalej. Wygląda na to, że wzajemnie się zapamiętaliśmy, bo parokrotnie widziałem lajki Jaśka Rachwalskiego na peju. No dobrze, ale ad rem. Jak wspomniałem we wstępie, epka liczy sobie sześć numerów. W tym cztery są po angielsku, dwa po polsku, a jeden z tych to zapis live session. Całość zamyka się w dwudziestu pięciu

Miękkie piersi, twarde narkotyki

Nagle znikąd pojawia się nowa płyta  Taco Hemingwaya , czyli Café Belga . Tym razem nasze zdania były podzielone, więc tekst będzie w formie dialogu, rozmowy, a nie zwykłej recenzji. I to tak samo niespodziewane, jak i samo wydawnictwo. Dwaj piękni i młodzi mężczyźni z Warszawy postanowili odsłuchać nowego Filipa Szcześniaka, znanego raczej jako  Taco Hemingway . Jednemu siadło, drugiemu niezbyt. I teraz rodzi się pytanie - jak o tym napisać, gdy obaj mają swój udział na Odbiorze? Odpowiedź jest dość prosta. Można wejść w polemikę. Można było też upublicznić dwa niezależne od siebie teksty, lecz po bardzo długiej (jakaś minuta) naradzie postanowiliśmy pójść raczej w tę stronę. SMOQ Zacznijmy od tego, że obaj sądzimy, że TACONAFIDE to szajs. Po prostu nijak nie wchodzi, no i na to nie ma rady. Jakkolwiek mi Szprycer czy Wosk  weszły, za to Marmur czy wychwalana Umowa o dzieło już niezbyt. Co do Trójkąta warszawskiego raczej się zgadzamy, że był sztosem lirycznym i prod

Słyszałem, że coś mruczysz, więc powiedz to reszcie sali

To już czwarta edycja, w dodatku całkiem blisko, a ja tu dopiero pierwszy raz. No nic, kiedyś trzeba zacząć. Grodzisk Mazowiecki – jak zwykle – Park Skarbków – tym razem – i muzyka na żywo – o to chodzi: Bajzel , Nagrobki , Mikołaj Trzaska oraz Lech Janerka . Przed wami krótka relacja z Festiwalu Mięty Pole .  Na początek przyznam, że wczorajsza wizyta w Grodzisku była trochę walką na zasadzie: malutka scena vs ja, niewyspany i skacowany. Ale nawet to niczego mi nie popsuło, bo przynajmniej była ładna pogoda – jeszcze nie taki upał, jak znowu dziś, ale bardzo ciepło i słonecznie. Grodzisk Mazowiecki sam w sobie trochę mnie zaskoczył, bo obok wymarłego deptaka rodem z miejscowości ożywających tylko w czasie danego sezonu znajduje się w nim sporo fajnie ogarniętych zielonych miejsc, tj. skwerów czy parków, w tym, oczywiście, Park Skarbków, w którym trochę posiedzimy. Czym jest Mięty Pole? Wyciągając fragment wywiadu FYH z Krzysztofem Rogalskim, organizatorem: Zadaniem festi