Przejdź do głównej zawartości

Podium nie ma


Po ponad roku powrócił mój ulubiony podziemny raper. Młody Pi, bo to o nim mowa, wydał epkę wyprodukowaną przez Adonisa, znanego jeśli nie z płyty składu Panowie, to z solowej epki i albumu wydanych przez Trzy Szóstki. Przed nami epka W strefie dyskomfortu, będąca skutkiem tej współpracy.

Wiem, że Młody Pi tworzy od lat. Czy to pod swoim własnym pseudonimem, czy to w ramach Fantomowej Erekcji. Zapoznałem się ze wszystkim dotychczasowym, ale moim ulubionym wydawnictwem do tej pory pozostaje Zdycham powoli ale konsekwentnie sprzed dwóch lat. Może to nakład takich czy innych wspomnień – od zwykłego zmywania naczyń w domu po półżywe poranne powroty z imprez na pierwszym roku studiów – ale niezależnie od niego to liryka z tej konkretnej epy siedzi mi w głowie. Ba, nawet próbowałem ją trochę parafrazować w swoim zeszycie, niemniej za każdym razem dochodziłem do wniosku, że Piotrkowi nie dorównam. 


Tutaj na szczęście mogę mieć wyjebane na bluzgi, przynajmniej w porównaniu z radiem. Anyways, poprzednia epka towarzyszyła mi ze sto razy w sytuacjach dobrych i złych, dosłownie i niedosłownie, dawała pewnego rodzaju oparcie, ale i poczucie bycia zrozumianym w ten czy inny sposób. Nawet, jeśli wielokrotnie była na wyrost, poprowadzona zamierzonym zabiegiem retorycznym.

W strefie dyskomfortu powstaje poza Trzema Szóstkami (R.I.P. label), których bardzo żałuję, bo niezależnie od osobistych sympatii czy antypatii muzyka wychodziła tam przednia. Szkoda. Ale Młody Pi nigdy nie był bezpośrednio w szeregach tego labelu, nie licząc gościnnego, zdawałoby się, występu w singlu Jesienna ofensywa, który to singiel znalazł się na najnowszej epce w zreworkowanej wersji. 

Znacie Zdycham powoli ale konsekwentnie? To wiecie, czego się spodziewać. Nie znacie? To wyłuszczę swoją opinię: zdaję sobie sprawę, że duża część wersów stanowi taki czy inny rodzaj emo negatywno-nihilistycznego środka retorycznego, lecz jednocześnie myślę, że emocje stojące za wszelkimi tekstami Młodego Pi są szczere. Mogą być wyolbrzymione, mogą wręcz być przedstawione w krzywym zwierciadle. I to wszystko jest w porządku, dopóki dostrzega się, że fasada naprawdę wspaniale przewrotnych wersów opiera się na prawdziwych emocjach. Przerysowanych – słuchacze niekoniecznie muszą się odnosić do lizania ran, odbijania się od ścian, gubienia tożsamości, paraliżu, granic opartych na borderze, proszków, na których opierają się prane emocje, cięcia się. A to tylko cytaty z kawałka bredgens (taniec na glowie jak ktos nie wie), który otwiera nową epkę.


Jaka jest różnica wobec mojego wspomnianego już ulubionego dzieła Młodego Pi? 

Powiedziałbym, że takich różnic jest kilka. 

Po pierwsze, wspominam, że sporo osób mówiło, że Paweł Zarzeczny to najlepszy numer ze Zdycham... ze względu na kreatywność flow, na eksperymenty, na próby. Tym osobom powinno się spodobać W strefie dyskomfortu, bo tutaj pojawia się więcej prób korzystania z wokalnych możliwości. Charakterystyczne flow Młodego Pi jest nie do podrobienia, nie do pomylenia, ale jednocześnie wchodzi więcej podśpiewywania, więcej off beatów – wszystko to, co mogło się podobać dwa lata temu, ale lepiej. Tę tezę podpiera też dokładniejsze studium wszelkich dokonań Młodego Pi: jeśli posłuchać nagrań sprzed paru lat, to widać zalążki dzisiejszych umiejętności, ale generalnie jednak flow jest skasztanione, a teksty nie aż tak przenikliwe jak teraz.

Po drugie, bity Adonisa. Duszne, dream popowe, nostalgiczne, z niesamowitymi podbiciami w odpowiednich momentach. Są cholernie dobre i widać to było już od czasu singlowej wersji Jesiennej defensywy. Ta została teraz zmieniona pod względem produkcyjnym, instrumentalnym, ale flow pozostało niezmienne, a razem z nim klimat, który po raz pierwszy przekonał mnie do Młodego Pi. Pozostaje mi zatem powiedzieć, że gdyby nie Adonis, pewnie nie złapałbym fazy na Piotrka. Oprócz tego jednak bity nie odstają w żadnym stopniu od nawijki, a zatem rozwijają się razem z nią – osoby znające wcześniejsze rzeczy usłyszą to od razu, a świeżaki nie powinny mieć problemu z różnicami między zwrotkami, bridge'ami a refrenami. 

Z tekstów wybrzmiewa ból, osamotnienie, lęk, narkotyki. Różne rzeczy, z którymi może się borykać młody dorosły człowiek, choć nadal osadzone w podobnej kategorii. Opisane raz z dystansem, a raz z dotkliwą bezpośredniością. Wydaje mi się, że odnajdywanie w nich siebie to jedna z ostatnich rzeczy, jakich autor by sobie życzył.


Można też jednak po prostu nie lubić barwy głosu Młodego Pi. Wiem, bo sam z początku stałem wobec tej bariery. Tyle, że jednak postawiłem na szczerość, na jakość tekstów, na ich wewnętrzną spójność. Trzeba mu przyznać, że wie, co robi. Mam wrażenie, że W strefie... jest kolejnym etapem, przedłużeniem poprzedniej epki, bo nastrój jest ten sam, liryka też taka sama. Widać jednak rozwój, który momentami jest wręcz dezorientujący: czy jako słuchacz koniecznie chcę, żeby podziemny raper wchodził na coraz i coraz wyższy poziom?

Wiadomo, że tak, bo dobrze, gdy ktokolwiek się rozwija. Czy jest to Młody Pi ze swoją na maksa przemawiającą do mnie wrażliwością, czy zespół Krůk, na koncercie którego byliśmy (jeszcze w 2017 roku, za czasów odbiorowego duetu) i nam się nie spodobał i w sumie dalej niezbyt siedzi, ale u którego widać rozwój w fajną stronę. Z drugiej strony, kurczę, to jest takie zjawisko jak patrzenie na dziecko czy na kumpla, któremu coraz lepiej się powodzi – trochę radość i duma, a trochę lęk, że się go utraci. Co będzie na następnej epce, jeśli Młody Pi się rozwinie? Co będzie dalej, skoro już teraz współpracował z Legendarnym Afrojaksem w ramach składu Fantomowa Erekcja? 

Myślę, że Młodi Pi naprawdę ma potencjał. Postępy widać za każdym następnym razem. Jak widać, jestem wręcz trochę zazdrosny, mimo że nie mam i nie roszczę sobie żadnych praw do wyłącznej fascynacji tym artystą. On jednak systematycznie pogłębia to zaniepokojenie. I życzę mu rozwoju najbardziej, jak się da. Niech będzie u niego lepiej, niech nie ma o czym pisać nawet w formie figur retorycznych. 

Obecnie wygląda i brzmi zajebiście. Coraz bardziej do przodu. Niezależnie od moich egoistycznych pobudek, które każą się zamartwiać, że być może zgarnie go jakiś solidny promotor i Młody Pi po prostu wyjdzie z niezalu. Zresztą, czy to coś złego choćby w obliczu podpisanej przez WaluśKraksaKryzys umowy z Mystic Productions? Absolutnie nie! Powodzenia!

Smoq

PS. Przełamujemy ten raz koncepcję tytułów wziętych z rapu, więc tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Kiedyś skinheadzi i punki, teraz futbolowe gangi

No dobra, piątek, pobiegane. To teraz rozejrzyjmy się po rzeczach do przesłuchania. O, no tak, przecież mamy zapowiedzianą epkę Escape Control , wydawnictwo self-titled. Sześć numerów, z których część można było poznać wcześniej na YouTubie. Tych gości z Krakowa poznałem akurat na naszym festiwalu licealnym, ale dobre i to – źródło to źródło. Pamiętam, że ich koncert był całkiem spoko, trochę zdarłem sobie gardło, gdy pełen entuzjazmu brałem udział we wspólnym śpiewaniu z publiką. A, bo ścigaliśmy się z koleżanką, kto głośniej zakrzyknie "Escape Control", to dlatego. Wygrałem. Sprawdziłem ich potem na YouTubie, zapisałem, polubiłem na fb i tak dalej. Wygląda na to, że wzajemnie się zapamiętaliśmy, bo parokrotnie widziałem lajki Jaśka Rachwalskiego na peju. No dobrze, ale ad rem. Jak wspomniałem we wstępie, epka liczy sobie sześć numerów. W tym cztery są po angielsku, dwa po polsku, a jeden z tych to zapis live session. Całość zamyka się w dwudziestu pięciu

Ona znowu chce się powiesić

Reedycja albumu nagranego w szafie. Surowa Kara Za Grzechy - czy na co dzień komuś to coś mówi? Dobra, gdzieś na pewno znajdzie się ileś takich osób. W szerszej pamięci został jednak Afrojax, tutaj obecny jak Jimmy Dean. O co chodziło z tym jednorazowym skokiem? Początek wieku XXI. Według tego, co można wyczytać z Bandcampu , Afrojax (Michał Hoffmann) prawdopodobnie był wkurwiony na to, że debiut Afro Kolektywu miał kiepską promocję. Ewentualnie po prostu chciał spróbować czegoś innego. Wraz ze Skarlett (Ulą Hołub), również związaną z AK, nagrali album mający być powrotem do lat 80., dekady, na której oboje się muzycznie wychowali. Tak powstało 1984 [+24] , czyli nieśmiałe, amatorskie naśladownictwo   dźwięków zapamiętanych z dzieciństwa , cytując Hoffmanna, oraz jedno z fajniejszych doświadczeń w moim życiu - punkowe okrzyki do wnęki w meblościance, gdzie stał mikrofon, jakieś zabytkowe komiksy i stare zdjęcia... no i wyjątkowo cierpliwi rodzice za ścianą , idąc za Hołub.

Miękkie piersi, twarde narkotyki

Nagle znikąd pojawia się nowa płyta  Taco Hemingwaya , czyli Café Belga . Tym razem nasze zdania były podzielone, więc tekst będzie w formie dialogu, rozmowy, a nie zwykłej recenzji. I to tak samo niespodziewane, jak i samo wydawnictwo. Dwaj piękni i młodzi mężczyźni z Warszawy postanowili odsłuchać nowego Filipa Szcześniaka, znanego raczej jako  Taco Hemingway . Jednemu siadło, drugiemu niezbyt. I teraz rodzi się pytanie - jak o tym napisać, gdy obaj mają swój udział na Odbiorze? Odpowiedź jest dość prosta. Można wejść w polemikę. Można było też upublicznić dwa niezależne od siebie teksty, lecz po bardzo długiej (jakaś minuta) naradzie postanowiliśmy pójść raczej w tę stronę. SMOQ Zacznijmy od tego, że obaj sądzimy, że TACONAFIDE to szajs. Po prostu nijak nie wchodzi, no i na to nie ma rady. Jakkolwiek mi Szprycer czy Wosk  weszły, za to Marmur czy wychwalana Umowa o dzieło już niezbyt. Co do Trójkąta warszawskiego raczej się zgadzamy, że był sztosem lirycznym i prod