Przejdź do głównej zawartości

My w dresach i na ławkach, tam od zawsze wbite w garniak


𝑔𝓁𝒶𝓂𝑜𝓊𝓇 label ponownie raczy nas perełkami. Duet Tsvey wydał u nich album zatytułowany po prostu O. To druga pełnoprawna płyta, w międzyczasie wyszedł też bootleg z Ostravy. Każde z wydawnictw zostało wydane przez inny label (odpowiednio: BDTA, Trzy Szóstki i 𝑔𝓁𝒶𝓂𝑜𝓊𝓇), każde jest więc odpowiednio inne.


Tym razem rave towarzyszy nam od samego początku, już od kawałka Walcu. Na przestrzeni całej płyty czuję też klimaty 8-bitowe, kojarzące mi się trochę z tym, co robi 910doom. O ile jednak on otwarcie tworzy na gameboyu, tak tutaj mamy do czynienia z wyjadaczami, którzy czerpią inspiracje z Afryki, w związku z tym w pewnym stopniu ze zdobywającego popularność nurtu singeli.

Moje podejście do rejwowego techno jest jednak niezmienne: nie do końca chce mi się myśleć o wpływach, rozkładać tę muzykę na czynniki pierwsze. Wolę wyłączyć mózg, pobujać głową, resztą ciała może też. Całkiem niedawno uczestniczyłem w imprezie zorganizowanej w murach XVIII-wiecznej twierdzy w Czechach. Czy jest miejsce, w którym O pasowałoby lepiej? Wątpię. Jeśli czegoś mi trzeba do zabawy w takich okolicznościach, to braku mocnego światła (żeby nikt nie patrzył, bo wstyd), obecności dobrego towarzystwa i ewentualnie czegoś, co – spożyte – wprawi w odpowiedni nastrój.

Zamiast używek można sobie zapodać Tsvey.


Teraz jednak nie siedzę już w tamtym miejscu, tylko w mokotowskim pokoju, co najwyżej wyprowadzam psa po nocy. W tamtym czasie O nie było jeszcze powszechnie dostępne, ale teraz siedzi na słuchawkach i ciągle przywołuje wspomnienia, przyspiesza tętno. To precyzyjny, momentami trochę mechanicznie wykonany album, który jednak przywołuje odrobinę chaosu, wyłuskuje ją z zakopanych obszarów świadomości. Nóżka chodzi.

Myślę zresztą, że do tego służy muzyka Tsvey. Widzę przyjemność w słuchaniu jej w tym momencie, ale bardziej liczy się praktyka – czy to w wykonaniu ich samych, czy dorwania się do jacka i puszczenia ludziom na domówce. Stukot, pukot, trans, piguły. Coś w ten deseń. Duet sprezentował nam pół godziny bitów, przy których liczy się przede wszystkim ruch i cielesność, którą się poprzez niego wyraża. Z zamkniętymi oczami, w półmroku lub kompletnym braku światła. Dzięki temu niby w pojedynkę, wręcz samotnie, ale jednak obok będą ludzie dotknięci podobnym wrażeniem. To ekstrawertyczne i oustiderskie techno w jednym.

Czy potrzeba mi czegoś więcej? Nie, niespecjalnie. Łyżką dziegciu będą tutaj co najwyżej skoki w poziomie dziwności kolejnych dochodzących do kompozycji elementów. Mam wrażenie, że momentami tych dodatków jest zwyczajnie za dużo, przez co zbliżamy się do footworku, co nie zawsze wychodzi płycie na dobre (takie są na przykład niektóre fragmenty Wichuro).

Smoq
PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Nie zobaczę przyjaciół przez następny rok

Nie regulujcie odbiorników, to prawdziwy Piernikowski . Tym razem ponownie solowo, z albumem The best of moje getto , zapowiadanym już od dłuższego czasu. Czy przebił No Fun sprzed dwóch lat? A może jest gorszy i u Roberta słychać zmęczenie stylem? O tym można się przekonać poniżej. Siedzę w sklepie, wspominam stare czasy. Za chwilę zamykam, a tu wchodzą jakieś dwa białasy. Jeden wyższy, drugi trochę niższy. Bluzy, kaptury – białasy bez kasy. A nie, to nie tym razem, teraz jednak Piernik solo. Przyznam jednak już na początku, że The best of moje getto najbardziej urozmaicają goście, a nie sam gospodarz. Myślę, że trudno wyjść ponad poezję chodnikową w jednym i konkretnym stylu, odgrzewanym co parę miesięcy w ramach Synów albo solowego formatu. I tak oto bardzo pozytywnie otwieram tekst. Zacznijmy od tego, że kocham singiel  Dobre duchy . Nie jestem przekonany, czy to kwestia samego Piernikowskiego, bo on robi tu co najwyżej dobry grunt pod Kachę Kowalczyk. Nie...

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...