I oto kolejna okazja, by wspomnieć o Opus Elefantum Collective. Znany Odbiorowi Janusz Jurga powraca z kolejnym solowym albumem. Styl rozpoznacie od razu, nie będziecie zawiedzeni. Duchy Rogowca zawiesiły poprzeczkę wysoko, a Hypnowald bez przeszkód ją podnosi.
Wypada jednak pokrótce przedstawić naszego dzisiejszego bohatera. Janusz jest jednym z członków-założycieli zespołu Vysoké Čelo, a w zeszłym roku wydał dwa świetne splity – jeden z Foghornem, jeden z Docetism. Zeszłoroczny album, Duchy Rogowca, został przyjęty nadzwyczaj dobrze. Ja akurat popełniłem błąd i mimo niewielkiego poślizgu nie napisałem tu o nim, no cóż...
To moja strata. Ale teraz jestem na bieżąco.
O ile Duchy... były ewidentnie dość mroczne, to na Hypnowaldzie mam przede wszystkim wrażenie płynącego czasu. Moje pierwsze notatki wyglądały tak:
To dobra strategia na odsłuch. Usiąść z notatnikiem, przyswajając dźwięki i próbując dopasować do nich obrazy. Być może powyższe brzmi nieco naiwnie, ale trudno, bo takie były (i są) moje skojarzenia.
Jeśli chodzi o nieco bardziej merytoryczne uwagi w kwestii brzmienia – jak zwykle u Janusza, na płycie jest dużo przestrzeni, miejsca do zaczerpnięcia tchu. Mimo tego nie ma tu przestojów, bo w drobnych akcentach dzieje się dość sporo. Jeśli już na Duchach... wchodziliśmy do lasu, to był on raczej mglisty i chłodny. Tym razem jest pełny życia, ale równocześnie jakby, hm, wyrwany ze snu. Odgłosy ptaków niby sprowadzają na ziemię, ale to jedynie skromny kontrapunkt wobec całego przedstawienia.
Tekścik dość krótki, ale raczej wyrazisty i przemawiający do wyobraźni. Serdecznie polecam ten album. :-)
To moja strata. Ale teraz jestem na bieżąco.
O ile Duchy... były ewidentnie dość mroczne, to na Hypnowaldzie mam przede wszystkim wrażenie płynącego czasu. Moje pierwsze notatki wyglądały tak:
Tym razem latarnik prowadzi nas za rękę nocą. Wokół pohukują sowy i cykają świerszcze.
- Siadaj tu i patrz, jak płynie czas – mówi przewodnik, a nam nie pozostaje nic innego. W pobliskim strumieniu widać nieprzerwany przepływ wody, sumiennie ryjącej koryto. Czasem przepłynie gałązka, czasem przypadkowy liść. Co jakiś czas z zawilgotniałego, wystającego ponad taflę kamienia skapnie kropla, z ledwie słyszalnym pluskiem mieszając się z potokiem. On hipnotyzuje nas do tego stopnia, że zanim się spostrzeżemy – wstaje dzień.
Teraz możemy przyjrzeć się życiu toczącemu się w koronach drzew. Między liśćmi migocze blask promieni słonecznych, rozświetlający je niczym szachownicę. Raz po raz przelatują czy też śmigają ptaki, tańcząc ze sobą bez ustanku. Jeden niesie robaka do gniazda, inny dopiero je buduje, a jeszcze inny zmierza dokądś bez wyraźnego celu. Chropowata faktura kory zdaje się drapać na odległość, lecz zwykłe wyciągnięcie ręki uświadamia złudzenie.
Dla kontrastu warto zwrócić uwagę na to, co tuż przy ziemi. Wśród mchu, grzybów i opadłej z pni kory kolumnami maszerują mrówki, cierpliwie znosząc kolejne materiały do swej siedziby i z pewnym niepokojem obserwując żuki i inne potencjalne zagrożenia. Z ich perspektywy zarówno one, jak i odległe ptaki przypominają demony. Mikroskala zmienia sposób patrzenia, więc i my przerażamy. Człowiek wygląda jak najgorsze monstrum, potężne niczym góra, wydające głosy niby grzmoty. Jego oczy świecą, a ruchy przypominają trans, obrzęd. My wiemy, że to zwykłe rozpalanie ogniska, ale z tego punktu widzenia wrażenie musi przypominać piekło.
Początkowy strach ustępuje jednak, bo ogromną istotę da się ominąć. Mrówki powracają do marszu. Człowiek kontynuuje swój rytuał. Las żyje tak, jak dawniej.
To dobra strategia na odsłuch. Usiąść z notatnikiem, przyswajając dźwięki i próbując dopasować do nich obrazy. Być może powyższe brzmi nieco naiwnie, ale trudno, bo takie były (i są) moje skojarzenia.
Jeśli chodzi o nieco bardziej merytoryczne uwagi w kwestii brzmienia – jak zwykle u Janusza, na płycie jest dużo przestrzeni, miejsca do zaczerpnięcia tchu. Mimo tego nie ma tu przestojów, bo w drobnych akcentach dzieje się dość sporo. Jeśli już na Duchach... wchodziliśmy do lasu, to był on raczej mglisty i chłodny. Tym razem jest pełny życia, ale równocześnie jakby, hm, wyrwany ze snu. Odgłosy ptaków niby sprowadzają na ziemię, ale to jedynie skromny kontrapunkt wobec całego przedstawienia.
Tekścik dość krótki, ale raczej wyrazisty i przemawiający do wyobraźni. Serdecznie polecam ten album. :-)
Smoq
PS. Tytuł stąd.
Komentarze
Prześlij komentarz