Przejdź do głównej zawartości

Zazdrość ich zżera jak stykają się z tą sztuką


Trochę po czasie, ale w ręce właśnie wpadł mi fizyk tego koncertu. Wiadomo, materiał jest już znany, dlatego o Brodce w ramach MTV Unplugged porozmawiamy sobie w kontekście wykonań, aranżacji. I jednego coveru.

Moja historia z twórczością Brodki ciągnie się od wielu lat. Taak, jestem jednym z fanów z pierwszego naboru, z czasów cudnych popowych płyt sprzed ponad dekady. Od pojawienia się jej drugiej inkarnacji ciężko nie zauważyć lub nie usłyszeć kolejnych wydawnictw.

No spoko. To może MTV Unplugged?


Kurde, trochę trudna sprawa. Bo niby spoko, lubię Grandę i LAX, ale Clashes nieco mniej. Kojarzy mi się z czymś równie sztucznym, studyjnym i najbardziej zagraniczno-amerykańskim, jak tylko się da. Coś jak, haha, Smolik i Kev Fox (nie wierzę, że porównuję niegdyś ulubioną artystkę do tej miałkiej makiety muzycznej, ale trudno).

Brodka jednakże od idolowego początku miała image pyskatej, co z upływem czasu zmieniło się w "odważną" czy "silną" (samo w sobie spoko), a oprócz tego - stała się poszukującą. Ubiera się modnie, ciężko tego nie zauważyć, czasem być może nieco ekscentrycznie, nie mi to oceniać, bo się nie znam. Zmienia koncertowe aranżacje znanych utworów ze swojego dorobku, na przykład na grane na dziecięcych zabawkowych instrumentach. Jest postacią wolną, niezależną, kreatywną taką właśnie artystyczną w pełnym słowa znaczeniu. Wręcz artystowską. Szczerze mówiąc tylko w tym wizerunku widzę większy powód sukcesu albumu, na który długo czekałem, a który okazał się być tak precyzyjnie wykalkulowanym. Potem dochodzi do jakichś, kurwa, żartów w stylu ekscytowania się tym, że sama nagrała swoje gwiazdanie w Up In The Hill (autentyk z audycji w publicznej rozgłośni, w której nastąpiła premiera Clashes).

Ale co z koncertami? Hm. Na żywo wychodzi to całkiem nieźle, choć jej pewność siebie, rockowa buta przywodząca na myśl również zreinkarnowaną Marię Peszek, wystudiowana i chłodna - jednocześnie i nudzi, i irytuje. A jednak: na żywo, gdy jestem na koncercie, dobrze się bawię, cieszę się, słuchając niektórych aranżacji, patrząc na określoną scenografię, odczuwając całość razem z innymi obecnymi.


Tyle, że to zaleta tego, że jestem na miejscu. Teraz możemy przejść do właściwego tematu. Włączyłem to MTV Unplugged i już od pierwszego numeru uderzyło mnie, jak kiepsko brzmi nowy repertuar w wersji nagranej z live. Okoliczności nie pozwalają na dopieszczenie wszystkiego w studio i wypuszczenie jak spod igły, więc zatraca się cała perfekcja. Nie to, że ktoś źle gra albo fałszuje, bo nie zamierzam zarzucać czegoś takiego bądź co bądź doświadczonym muzykom. Bzdura, to się nie dzieje. Chodzi raczej o brak sterylnego brzmienia, przez co ostatecznie kompozycje średnio się bronią, gdy uciekają im wszystkie producenckie smaczki. A powiem tak - normalnie lubię nawet brzydkie koncertówki różnych zespołów, takie nagrywane mikrofonem telefonu czy przegrane z bootlegu na bootleg i kolejny bootleg, więc to nie to, że jakoś nie trafiają do mnie live'y. Po prostu nie każdy materiał nadaje się do koncertowego nagrania.

O ile w bezpośrednim doświadczaniu całości broni show, tak odsłuch nie daje już frajdy. Całkiem spoko brzmią starsze rzeczy, może to dzięki przepracowaniu stu różnych wersji na tyluż koncertach. Czy to K.O., czy Varsovie - nie narzekam. Reinterpretacja W pięciu smakach za to nijak nie trafia w mój gust w porównaniu z oryginałem, bo spowolnienie i skrócenie odbiera mu całą zadziorność, która tak mnie kupiła od pierwszego trafienia nań w radiu, w drodze do szkoły o jakiejś siódmej rano ponad osiem lat temu.

Duet Syberii z Zalewskim wyszedł tak sobie. Podczas refrenowej wokalizy oboje ładnie wyciągają, a ich głosy dobrze współgrają, ale zwrotki ewidentnie wychodzą lepiej Brodce. To nieraz słyszałem na koncercie, dlatego wiedziałem, czego się spodziewać.

Przyznam, że kombinowana Granda sprawiła mi pewną frajdę. Nareszcie coś się dzieje na tych nagraniach. Po niej następuje czas na kolejny duet, tym razem Santa Muerte z Podsiadłą. On trafił dużo lepiej, to wykonanie jest naprawdę świetne, nie mam mu nic do zarzucenia. Mimo bycia z, a tfu, Clashes. Dawid dobrze brzmi po angielsku, a sam utwór nie wymaga specyficznego, przyduszonego wokalu, jak Syberia.

(linkuję nie to wykonanie, ale ono daje ogląd)

Ale, ale.

To była taka zmyłka, przekupstwo. Dlaczego? Bo teraz kolej na anemiczną, odartą z jakiejkolwiek energii wersję nirvanowskiego Heart-Shaped Box. Nie wiem, czy to stylistyczne nawiązanie do równie trafionego coveru Smells Like Teen Spirit w wykonaniu Tori Amos? Prawdopodobnie. No dobra, może to kwestia mojego fanbojowania Nirvanie, ale kurwa, szanujmy się - są covery dobre, oddające dusze pierwowzorów, a są takie, które odbierają im wszystko, z czego zasłynęły i za co zostały pokochane. I właśnie takim czymś jest to... coś. W zamian polecam ogarnąć wersję Wojtek Mazolewski Quintet: właśnie tak można rzecz spowolnić, a jednak utrzymać napięcie.

Na deser został Ten, czyli najstarszy numer Brodki z całego setu. Dotarłem do niego z pewną obawą, bo co obecna Monika może zrobić starej sobie, która tworzyła zupełnie inaczej? Ehh (bez hahah, choć pozdrawiam, to pewnie byłby ciekawszy cover). Może nie będę komentował dalej, tylko włączę sobie oryginał. Tak, polecam, od razu lepiej. Czas nie stanął w miejscu, nie było mi żal.

Nie słuchajcie tego koncertu, proszę. Mimo, że niebiesko-złota kompozycja zwraca uwagę, nazwisko jest znane, w środku znajdzie się sugestia, by obejrzeć całość w Playerze, a Syberia wzbiła się ostatnio na bodaj szesnaste miejsce Listy Przebojów. Nie ma po co.

Smoq
PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Nie zobaczę przyjaciół przez następny rok

Nie regulujcie odbiorników, to prawdziwy Piernikowski . Tym razem ponownie solowo, z albumem The best of moje getto , zapowiadanym już od dłuższego czasu. Czy przebił No Fun sprzed dwóch lat? A może jest gorszy i u Roberta słychać zmęczenie stylem? O tym można się przekonać poniżej. Siedzę w sklepie, wspominam stare czasy. Za chwilę zamykam, a tu wchodzą jakieś dwa białasy. Jeden wyższy, drugi trochę niższy. Bluzy, kaptury – białasy bez kasy. A nie, to nie tym razem, teraz jednak Piernik solo. Przyznam jednak już na początku, że The best of moje getto najbardziej urozmaicają goście, a nie sam gospodarz. Myślę, że trudno wyjść ponad poezję chodnikową w jednym i konkretnym stylu, odgrzewanym co parę miesięcy w ramach Synów albo solowego formatu. I tak oto bardzo pozytywnie otwieram tekst. Zacznijmy od tego, że kocham singiel  Dobre duchy . Nie jestem przekonany, czy to kwestia samego Piernikowskiego, bo on robi tu co najwyżej dobry grunt pod Kachę Kowalczyk. Nie...

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...