Niedawno byłem na koncercie Hanako, gdy supportowali Cloud Nothings. Wtedy pisałem o nich dobre rzeczy. Nie inaczej jest tym razem, gdy mowa o ich debiutanckim albumie, czyli powiedz mi, że to przetrwasz.
Skład bywa szumnie nazywany najlepszym post-hardcore'em w Polsce. Przedrostek "post" nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać liczbą możliwości, jakie oferuje nawet w obrębie jednego post-"x". W końcu o Cloudsach też się tak mówi, a jednak to zupełnie inna para kaloszy. No nic.
Hanako do tej pory miało za sobą epkę. I trochę koncertów. I osobną, lecz w każdym przypadku super interesująca twórczość każdego z członków zespołu. Native Lungs, The Spouds, Zwidy, Evvolves. Warto sprawdzić.
Album daje nam dwadzieścia cztery niesamowicie intensywne minuty. Trochę krótko, jak na LONGplay, ale to tylko kwestia nazewnictwa, więc nie będę się przypierdalał. Nie do takiej płyty.
To truizm, ale powiedz mi... trzeba słuchać bardzo głośno. To nie nowy Bałtyk albo niedawny Tytus Duchnowski, by intymnie odbierać całość na słuchawkach. To inny rodzaj naładowania emocjami. Również potężny, lecz w tym wypadku raczej dziki, a nie skupiony na chłodno czy przewalający się zimnymi falami przez całe ciało. Tutaj mamy do czynienia z niepohamowaną siłą, która znajduje swoje ujście.
A jednak jest w tym pewna melodyjność. Oprócz zaskakująco dobrze brzmiących wrzasków pojawiają się przyjemne dla ucha (co nie oznacza, że łagodne i slodkie) harmonie dwóch głosów, które można było usłyszeć już na liściach. Przyczepiłbym się trochę do tego, że pośród uderzeń perkusji i riffów zanika bas, który słychać ledwie co jakiś czas. Wtedy jest naprawdę miło, chciałbym tego więcej. Ale może to moje słuchawki i głośniki. Albo słuch.
Łącznie dostajemy dziewięć kompozycji. To taka szybka pigułka, dość gorzka, ale jednocześnie przyjemna dla umiarkowanego fana zgrzytów i trzasków. Całość brzmienia porównałbym do uczucia, gdy doznaje się nagłego ataku paniki lub żądzy, by natychmiast skądś uciec i biec bez końca, jak najdalej, byle uciec od całego świata. Takiego nagłego schowania się za własną niewidoczną ścianą wewnątrz głowy. Podobnie eskapistyczne może być słuchanie pełnowymiarowego debiutu Hanako, choć to naturalnie jedynie moja interpretacja możliwych warunków. Ktoś inny znajdzie w tym manifest, ktoś jeszcze inny - zwykłą muzykę, bez specjalnego tła.
Ja jednak poszedłbym w transowy eskapizm. Zdaje się, że nie umiem doznać tej płyty inaczej. I wcale mi to nie przeszkadza, skoro mogę słuchać jej z przyjemnością raz po raz. A wyszła dopiero dzisiaj.
Przyznaję, że nie umiem porównać tej muzyki do żadnej innej. Nie jestem znawcą gatunku, nie zweryfikuję więc tezy o "najlepszym polskim post-hardkorze". Ale w sumie mam to w dupie. Bo to dwadzieścia cztery minuty solidnego przeżycia. Polecam serdecznie.
Hanako do tej pory miało za sobą epkę. I trochę koncertów. I osobną, lecz w każdym przypadku super interesująca twórczość każdego z członków zespołu. Native Lungs, The Spouds, Zwidy, Evvolves. Warto sprawdzić.
Album daje nam dwadzieścia cztery niesamowicie intensywne minuty. Trochę krótko, jak na LONGplay, ale to tylko kwestia nazewnictwa, więc nie będę się przypierdalał. Nie do takiej płyty.
To truizm, ale powiedz mi... trzeba słuchać bardzo głośno. To nie nowy Bałtyk albo niedawny Tytus Duchnowski, by intymnie odbierać całość na słuchawkach. To inny rodzaj naładowania emocjami. Również potężny, lecz w tym wypadku raczej dziki, a nie skupiony na chłodno czy przewalający się zimnymi falami przez całe ciało. Tutaj mamy do czynienia z niepohamowaną siłą, która znajduje swoje ujście.
A jednak jest w tym pewna melodyjność. Oprócz zaskakująco dobrze brzmiących wrzasków pojawiają się przyjemne dla ucha (co nie oznacza, że łagodne i slodkie) harmonie dwóch głosów, które można było usłyszeć już na liściach. Przyczepiłbym się trochę do tego, że pośród uderzeń perkusji i riffów zanika bas, który słychać ledwie co jakiś czas. Wtedy jest naprawdę miło, chciałbym tego więcej. Ale może to moje słuchawki i głośniki. Albo słuch.
Łącznie dostajemy dziewięć kompozycji. To taka szybka pigułka, dość gorzka, ale jednocześnie przyjemna dla umiarkowanego fana zgrzytów i trzasków. Całość brzmienia porównałbym do uczucia, gdy doznaje się nagłego ataku paniki lub żądzy, by natychmiast skądś uciec i biec bez końca, jak najdalej, byle uciec od całego świata. Takiego nagłego schowania się za własną niewidoczną ścianą wewnątrz głowy. Podobnie eskapistyczne może być słuchanie pełnowymiarowego debiutu Hanako, choć to naturalnie jedynie moja interpretacja możliwych warunków. Ktoś inny znajdzie w tym manifest, ktoś jeszcze inny - zwykłą muzykę, bez specjalnego tła.
Ja jednak poszedłbym w transowy eskapizm. Zdaje się, że nie umiem doznać tej płyty inaczej. I wcale mi to nie przeszkadza, skoro mogę słuchać jej z przyjemnością raz po raz. A wyszła dopiero dzisiaj.
Przyznaję, że nie umiem porównać tej muzyki do żadnej innej. Nie jestem znawcą gatunku, nie zweryfikuję więc tezy o "najlepszym polskim post-hardkorze". Ale w sumie mam to w dupie. Bo to dwadzieścia cztery minuty solidnego przeżycia. Polecam serdecznie.
- Muzyka: 9/10
- Wokal: 10/10
- Teksty: 8/10
- Produkcja: 7/10
- Total: 8,5/10
Smoq
PS. Tytuł stąd.
Komentarze
Prześlij komentarz