Coraz wcześniej robi się ciemno. Taka kolej rzeczy, w końcu za chwilę już znów zima. To daje jednak dużo czasu na pewne aktywności – oglądanie filmów na rzutniku, więcej snu, słuchanie SKY. 15 listopada wyszedł jej nowy album, p r e y, i znowu można schować się w cień.
O SKY pisałem już w zeszłym roku w październiku, wtedy wyszła epka Lullabies. Pamiętam ją dość dobrze, w dodatku mam ten tekst przed oczami. Użyłem wtedy słów: Dodatkowy smaczek - jak by nie patrzeć, w naszym kraju gra się jednak trochę inaczej, dobrych projektów idących w delikatną, nieklubową elektronikę brak.
Czy jest to nowe wspaniałe odkrycie?
Nie. Ale swoją rolę spełnia - i to w pełni wystarczy. Jest ciemno, jest sennie, jest zwyczajnie dobrze. No, czyli klasycznie gówno się znałem. Bynajmniej nie chodzi o samą artystkę, a raczej o stan sceny elektronicznej.
Cóż, happens.
Cóż, happens.
- Do you like our owl?
- Is it artificial?
- Of course it is.
- Must be expensive.
- Very.
- I'm Rachel.
- Deckard.
Płytkich skojarzeń ciąg dalszy, dlatego nie sposób nie odwołać się do Vangelisa. Sam otwierający – i zalinkowany wyżej – headshot od początku wręcz się o to doprasza. Nie ma się jednak czego obawiać, bo całość zostaje zamglona przez szum łamiący delikatność kompozycji.
Tym razem jest też mniej ambientowo, mniej oszczędnie i ascetycznie, bardziej dreampopowo. Odnosząc się ciągle do Lullabies, gdzie wstęp był w tym stylu, a dalej więcej opierało się już na rytmie, a mniej na melodii.
Na p r e y swego rodzaju przerywnikiem jest diary, czyli krótki numer pięć. Jak głoszą informacje o albumie, audio footage in d i a r y taken from psychiatric interviews with depressed and suicidal patients held by dr. Heinz Edgar Lehmann in 1950s.
Z tego wydawnictwa raz po raz uderza impresja mocno depresyjna. Ciekawe, dlaczego, skoro mamy tracklistę w stylu devils, slave, deadgirl czy blades. Być może dlatego pasuje do adekwatnej dla pory roku chandry.
Tym razem jest też mniej ambientowo, mniej oszczędnie i ascetycznie, bardziej dreampopowo. Odnosząc się ciągle do Lullabies, gdzie wstęp był w tym stylu, a dalej więcej opierało się już na rytmie, a mniej na melodii.
Na p r e y swego rodzaju przerywnikiem jest diary, czyli krótki numer pięć. Jak głoszą informacje o albumie, audio footage in d i a r y taken from psychiatric interviews with depressed and suicidal patients held by dr. Heinz Edgar Lehmann in 1950s.
Z tego wydawnictwa raz po raz uderza impresja mocno depresyjna. Ciekawe, dlaczego, skoro mamy tracklistę w stylu devils, slave, deadgirl czy blades. Być może dlatego pasuje do adekwatnej dla pory roku chandry.
Mogę być trochę niewrażliwy na muzykę w tym stylu, ale mam wrażenie, że jest za mało różnorodności i mieszają mi się utwory. Nie oznacza to, że są złe, ale raczej... monotonne. Niemal każda ścieżka wokali brzmi jak poprzednia, mniej dynamiczne fragmenty nie wyróżniają się między sobą. Tak, jest emocjonalny przekaz, cokolwiek przykry, ale dużo lepiej wychodzi on równolegle z większym życiem w muzyce. Inaczej się rozmywa.
Możliwe, że to z tego samego powodu mam wrażenie, że płyta jest jednocześnie za długa i za krótka. Za długa, bo brzmi jak jeden czy dwa przeciągane pomysły. Za krótka, bo bardzo szybko wchodzi wrażenie, że zapętla się ją dwudziesty raz w ciągu półtorej godziny jazdy.
Nie wiem też, czy to specyfika gatunku, czy standardowo moje przydeptane przez słonia ucho, ale nie umiem wychwycić większości oszczędnych tekstów, dlatego za to oceny nie będzie.
Takie tam wrażenia po próbie wyjścia z własnego kręgu muzycznego. Wygląda na to, że jednak trochę w nim posiedzę. Ale tym razem, jak rzadko, faktycznie uznaję, że mogę się mylić, także have fun, posłuchajcie sobie p r e y. Choć w tym wypadku zabawy raczej nie będzie i być nie miało.
Nie wiem też, czy to specyfika gatunku, czy standardowo moje przydeptane przez słonia ucho, ale nie umiem wychwycić większości oszczędnych tekstów, dlatego za to oceny nie będzie.
Takie tam wrażenia po próbie wyjścia z własnego kręgu muzycznego. Wygląda na to, że jednak trochę w nim posiedzę. Ale tym razem, jak rzadko, faktycznie uznaję, że mogę się mylić, także have fun, posłuchajcie sobie p r e y. Choć w tym wypadku zabawy raczej nie będzie i być nie miało.
- Muzyka: 6/10
- Wokal: 6/10
- Teksty: -
- Produkcja: 7/10
- Total: ~6,3/10
Smoq
Komentarze
Prześlij komentarz