Przejdź do głównej zawartości

Would you fight for my love?


Trasa promująca średni Boarding House Reach trwa w najlepsze. Poszedłem na jej warszawski odcinek, żeby sprawdzić, czy na żywo będzie lepiej niż w studio. Czy było, czy się nie zawiodłem? O tym poniżej.

Tym razem mamy mały problem.

Jacka White'a uwielbiam, odkąd pamiętam, a pierwsze wspomnienie z nim to Elephant White Stripes, czyli rok 2004. Gdy kilka lat później duet się rozpadł, słuchałem i The Raconteurs, i The Dead Weather, ale nie zapałałem specjalną miłością. Solowy album Blunderbass dał nadzieję na pewną nową jakość. Następne Lazaretto ją rozwinęło. W tym roku wyszła jednak płyta Boarding House Reach, której bliżej raczej do Boring House Reach

Lubię, gdy artyści eksperymentują. To jednak też trzeba robić dobrze, a nie nawalić glitchowania i zmian rytmu, przeplatając je totalnie już ogranymi, znanymi chwytami. I jeszcze to pieprzone rapowanie. Było mi przykro, ale w marcu musiałem wystawić jedną z najniższych w niedługiej historii Odbioru ocen, o ile nie najniższą, płycie artysty, którego do tej pory uwielbiałem całym sercem. Ech.

Ale dobrze, do koncertu trzeba się przygotować, dlatego w ciągu ostatnich dni przesłuchałem ten jakże wspaniały album kilkukrotnie. Pora wybrać się na Torwar. Supportować będzie Hańba.

 

Zacznijmy może od tego, że Jack White od kilku lat postuluje, by na jego koncertach ludzie nie używali telefonów komórkowych. Zdjęcia zrobione przez fotografów są potem dostępne na jego stronie. Krótko mówiąc: ludzie mieli to w dupie, więc mimo wyświetlanej przed każdym występem artysty prośby łatwiej było dojrzeć zespół przez czyjś ekran niż bez takowego pośrednictwa.

Dlatego tym razem telefony obowiązkowo trzeba było oddać, aby obsługa mogła zamknąć je w specjalnych futerałach jakiejśtam firmy. Sprzęt dostawało się z powrotem do ręki, ale nie miało się do niego dostępu. W tej sytuacji nie było nawet opcji siedzenia w komórce w czasie występu.

I bardzo, kurwa, dobrze.

Na Hańbie było, naturalnie, mniej osób niż na gwieździe wieczoru. Powiedziałbym, że z początku publiczność była raczej niemrawa, ale gdy kwartet zszedł ze sceny, pożegnały ich gęste oklaski. Najwidoczniej folkpunkowa stylistyka okazała się przystępna. Ja zetknąłem się z nimi pierwszy raz w zeszłym roku, na Open'erze. O ile można mieć pewne opory, gdy słyszy się o motywie kapeli grającej jak zespoły podwórkowe lat 30. przetworzone przez punk, gdzie teksty są częściowo autorskie, a w sporej części to zaadaptowane wiersze (np. Juliana Tuwima, Jana Brzechwy czy Henryka Zbierzchowskiego), niemniej koncert rozwiewa wszelkie wątpliwości – zdają egzamin, czują się w swoim image'u swobodnie, nie boją się wydzierać. Instrumentarium: akordeon lub klarnet, bęben i grzebień, banjo, tuba oraz śpiew (razy dwa). Słowa dobierają tak, by przekaz był antyfaszystowski i zdecydowanie ludowy.

Jeśli ktoś nie zna, to powinien poznać. Swego czasu interesowała się nimi amerykańska KEXP, łatwo można znaleźć zapis ich występu dla tej stacji.


Jack White oraz zespół weszli z kopa, czyli numerem Over and Over and Over. Standardowo, grał nie tylko swoje solowe numery, ale i te skomponowane w ramach zespołów The White Stripes (kilka), The Raconteurs (Steady, as She Goes) i The Dead Weather (I Cut Like a Buffalo). Całą setlistę można znaleźć tutaj. No i, jak napisałem we wstępie, nowy materiał jest w zasadzie... nudny. Poza wspomnianym Over..., nie przekonuje mnie chyba żaden track z Boarding House Reach, co jest dość przykre na trasie promującej ten album.

Corporation, tak jak pozostałe, służyło głównie jammowaniu, improwizacji. Hm, koncertowo to jest całkiem w porządku, ale baza ze studyjnego nagrania dalej mnie nie kupuje, a przedłużanie na żywo zalatywało Deep Purple. Właśnie dlatego najlepiej bawiłem się na starszych utworach, naturalnie również tych z Blunderbass i Lazaretto. Bis, w trakcie którego na sam koniec nareszcie weszło Seven Nation Army, upraszane przez publiczność przez około jedną trzecią stuminutowego koncertu, też dał popalić – zaczął się od Steady, as She Goes. W sumie śmiałbym się, gdyby SNA nie było, ale samo wykonanie i tak było dalekie od poprawnego odegrania hitu, bo Jack przerwał je w paru momentach. Szanuję. Pojawiły się też dwie zwrotki Where Did You Sleep Last Night? Lead Belly'ego. Szkoda, że tylko tyle, miałem nadzieję na całość i ostry zaśpiew na koniec.

Bardzo przyjaznym akcentem było zaproszenie mamy Jacka na scenę, by publika odśpiewała jej sto lat, które oczywiście zaśpiewał również jej syn. Po tym zespół wykonał Apple Blossom z repertuaru Stripesów, ale ze zmienionym tekstem – wyśpiewanym właśnie dla Teresy Gillis.

Totalnie zajebiste było też wykonanie Hotel Yorba, z wyrazistym klawiszowym dodatkiem. Poniżej wideo z wykonania sprzed paru miesięcy, ale można powiedzieć, że było podobnie:


Mimo, że scena dalej utrzymana jest w kolorze niebieskim (błękitnym, turkusowym, czy jakkolwiek ktoś chciałby nazwać tę barwę), zmienił się ubiór muzyków. Już nie ma elegancji z poprzednich tras, a sam Jack nie jest gładko i ładnie zaczesany, tylko bardziej przypomina siebie sprzed kilkunastu lat. 

To cieszy, choć techniczni dalej są w czarnych kamizelkach i krawatach, a po każdym tracku jeden z nich podchodził do stojaka z gitarami, by zabrać dopiero co używany instrument i zapewne go dostroić, po czym oddać. Ech, filharmonia, więcej spontaniczności, pls.

Ale może się czepiam.

Żeby odmienić to wrażenie, powiem teraz o czymś dobrym: może to truizm, ale White dobiera sobie naprawdę dobrych instrumentalistów. Przyznam, że z czterech osób, które pojawiły się oprócz niego na scenie, największą uwagę zwróciłem na perkusistkę, średnią: na klona Pharella Williamsa i klona Pata Smeara z tlenionymi włosami, a najmniejszą, niestety, na basistę (z mojej perspektywy zasłaniały go bębny). Grę Carli Azar szczerze podziwiam, bo bez żadnego problemu przechodzi od banalnych, dość topornych uderzeń z czasów Meg White do najnowszych kompozycji, bardziej, hm, wyrafinowanych.


(Foty ze strony jackwhiteiii.com, w sumie nie wiem, jak tam copyright w tej kwestii, jeśli będzie trzeba, to usunę.)

Oczywiście, po koncercie telefony zostały normalnie oddane, a tłum wylał się na zewnątrz Torwaru. Mi uciekło 141, więc przeszedłem kilka przystanków, aż następne mnie dogoniło. A po drodze słuchałem Foghorna.

Ostatecznie cieszę się, że widziałem Hańbę po raz drugi, bo ostatnio trochę wyleciała mi z głowy, a faktycznie bawić można się przednio. Trzeciego razu z Jackiem White'em na żywo, mimo narzekań, absolutnie bym nie cofnął, bo jednak pałam do niego fanowską miłością i czekam na przyszłoroczne The Raconteurs. Jestem pewien, że wróci tu za kolejne dwa albo trzy lata, bo zaczyna się coraz bardziej identyfikować ze swoim pochodzeniem, a i rynek dopisuje. Przydałoby się tylko może nieco lepsze nagłośnienie niż to na hali sportowej Torwar lub Stadionie Narodowym.

Smoq

ps. tracku, który dał tytuł dzisiejszemu postowi nie było ;~(

Komentarze

Najczęściej czytane

Porządek publiczny to przecież wasza sprawa

Nie brakowało okazji, by usłyszeć o Fontaines D.C. . Dubliński skład wydał właśnie swój pierwszy longplay, poprzedzony kilkoma singlami. W zeszłym roku zagrali na katowickim Off Festivalu, oprócz tego dopisuje się ich do brexticore'u. Dziś słuchamy albumu Dogrel . Dobra, ale czym właściwie jest ten cały brexitcore? Nietrudno się domyślić po nazwie: to muzyka powstała na fali komentarzy na temat Brexitu oraz całej sytuacji społeczno-politycznej, która do niego doprowadziła. Bywa, że hasło "muzyka zaangażowana" zdaje się być naiwne, dziś rzadko kiedy się ona zdarza, a jeśli nawet – raczej bywa wyśmiewana. Przynajmniej w sytuacji naszego nadwiślańskiego kraju – gdy VooVoo lub inne trójkacore chce mi w 2019 roku przekazać cokolwiek o buncie czy obywatelskim nieposłuszeństwie, ogarnia mnie pusty śmiech. Niech wypierdalają z tymi swoimi miękkimi fotelami, w których siedzą. Sam też siedzę w ciepłym i wygodnym pokoju, ale w swoim buncie mam jeden przywilej, którego im już...

Wywiady w Czwórce – Sprzężenie Zwrotne

  Tak, tak, na blogu rzadko kiedy coś się pojawia – ale to nie znaczy, że nie działam. W Czwórce  obecnie możecie mnie słuchać co najmniej trzy razy w tygodniu, niemal za każdym razem idzie za tym wywiad. W tym poście nadrobię linki i krótkie wpisy o rozmowach w audycji Sprzężenie zwrotne, którą prowadzę razem z Michałem Danilukiem. Zacznijmy od foty, która ilustruje ten post. W lutym wpadł do nas Artur Rojek , z którym rozmawialiśmy, a jakże, o OFF Festivalu . Było to na początku ogłoszeń zbliżającej się edycji, więc zahaczamy o paru znanych wtedy wykonawców, a od tamtej pory grono znacznie się poszerzyło - między innymi o Portrayal of Guilt, Lambrini Girls, Hinode Tapes, Wednesday Campanella, Panchiko czy Pa Salieu. Tu link do rozmowy na stronie Czwórki -  OFF Festival 2025. Artur Rojek: uderzamy do odbiorcy, który jest zaangażowanym słuchaczem [WIDEO] . Cofamy się teraz do listopada. Wtedy, niewiele po festiwalu Great September, nasze studio odwiedziła Heima , to przy ...

Wywiady w Czwórce – Studio X

  Jesienią rozpoczęliśmy w Czwórce zupełnie nowy cykl audycji: Studio X , program poświęcony muzyce eksperymentalnej i zapraszający małymi kroczkami do zainteresowania się odbudowywanym Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia . Legendarnym miejscem, które powróci w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Żeby było weselej - okazało się, że słynny Czarny Pokój znajdował się naprzeciwko naszego zwykłego studia! Rozmowy przeprowadzone w tej audycji znajdziecie na Spotify - link - oraz na specjalnej darmowej platformie podcastowej Polskiego Radia - link . Ponownie zaczynam niechronologicznie, a to dlatego, że na zdjęciu widzicie Antoninę Car i Niczos . Dziewczyny weszły ze sobą we współpracę w ramach projektu zainicjowanego przez Up To Date Festival, a jeśli Nikę znacie przede wszystkim z jej działalności ze Sw@dą, to tu usłyszycie jednak coś innego. Wspólnym mianownikiem jest pudlaśka mova, jasne, ale brzmienie różni się w ogromnym stopniu. Więcej o tym:  Antonina Car i Nic...