Przejdź do głównej zawartości

Przyszłość boli


Cukiereczki. Słodko-gorzkie cukiereczki. To się zdarza podczas oglądania filmów, czytania książek, grania czy też słuchania muzyki. Na debiutanckiej płycie The Beths, czyli Future Me Hates Me, ciągle oscylujemy na granicy między jednym a drugim. Dlatego warto się przy tym albumie zatrzymać.

W zasadzie nie lubię tego słynnego kulinarnego pisania o muzyce, szkoły podlewania rockowym sosem, lecz czasem to właśnie odnoszące się do smaków słowa najlepiej oddają odczucia. Jak we wstępie powyżej. Tak właśnie jest tutaj, bo The Beths grają muzykę w stronę twee popu czy nawet shoegaze'u, takiego pastelowego rocka, lecz jednocześnie są uzupełnione słowami Elizabeth Stokes, które zdecydowanie nie pozwalają na jednoznaczne określenie się po jasnej stronie.


To w sumie nie jest tak niepopularny schemat. Dlaczego więc dobrze jest włączyć sobie raz, drugi, trzeci, kolejny Future Me Hates Me? Otóż dlatego, że to nie jest jeden z wielu nijakich muzaków, choć może sprawiać takie wrażenie. Jeśli na myśl przychodzą mi niektóre dokonania Blondie czy późniejsze, łagodniejsze płyty Hole - jest to coś wystarczająco interesującego. To dobry, przemyślany pełnowymiarowy debiut.

On this well designed world
Everyone that I know is broken

Tak, w tekstach jest gorzko i nieprzyjemnie. I feel the comfort in being sad - to akurat nie od nich, ale jakże pasuje do Happy Unhappy. Na szczęście jednak nie jest to emo, więc można odetchnąć z ulgą. Muzycznie jest pełno od ślicznych harmonii, które wypełniają potencjalne hity. Przykładem może być przebojowe Whatever, w którym na pozór nie ma zupełnie niczego odkrywczego, a które jednak zapada w pamięć po kolejnym przesłuchaniu. Ono wyszło akurat już wcześniej na Warm Blood w 2016 roku, ale przymknijmy na to oko.

Kwartet pochodzi z nowozelandzkiego Auckland. Każde z nich kształciło się w kierunku jazzu, co wydaje mi się możliwe do usłyszenia, gdy perkusja schodzi na lżejszy groove. Żeńsko-męski dwugłos przywodzi na myśl szkockie The Vaselines, natomiast sami odwołują się do Pavement i The Breeders. Może dlatego Future Me... ma ten nieokreślony akcent, wyróżniający ją na tle innych gitarowych popów.

Misery loves me
But I don't love her
Trzydzieści osiem minut mija szybko, wręcz niezauważalnie. Ma to swoją genezę w tym, co powiem dalej w kontekście minusów albumu, lecz jest niezaprzeczalne. A jednak umila on dzień, pozwala się odprężyć i pobyczyć na leżaku. Albo poczuć jak bohater Camp Rock, choć bynajmniej nie tak piękny jak Jonas Brothers wtedy. Uwierzycie, że oni mają teraz po 31 lat? To prawdopodobnie czyni ich starszymi od Liz Stokes (gitara i wokal), Jonathana Pearce'a (gitara i wokal), Benjamina Sinclaira (bas i wokal) i Ivana Luketiny-Johnstona (perkusja i wokal), czyli naszych dzisiejszych bohaterów.


Swoją drogą, w Not Running wybrzmiewa mi Everlong Foo Fighters. Może nie od początku, ale wait for it. Jakkolwiek obecnie FF nie są zbytnią gwarancją ciekawej muzyki, tak za czasów wspomnianego utworu - c'mon, przecież wymiatali. I dlatego dobrze, że The Beths też wymiatają.

Czy można coś zarzucić? Troszkę tak. Nie wiem, czy częściowo łamiący się przy przeciąganiu wokaliz śpiew nie jest już nieco przeżytkiem w momencie, gdy wybrzmiewa w co drugim indierockowym numerze. Spójrzcie choćby na Television Romance grupy Pale Waves. Oprócz tego nie do końca wyczuwalna jest granica między końcem a początkiem albumu, a leciał dziś już z pięć czy sześć razy jeden po drugim. Co przez to rozumiem? Płyta jest po prostu dość jednostajna. A z lepszą, nieco bardziej garażową produkcją mogłaby się przenieść w stronę Pixies.

Ale nie przeszkodziło mi to w kilkukrotnym wysłuchaniu.

Widzicie, ostatnio pisałem o raczej mniej radosnych płytach. Melvins, Alice In Chains, Sule, Patrick the Pan - tym Odbiór przywitał się z końcem wakacji. Wojciech od siebie dorzucił Syny, ma też się ukazać jego tekst o Death Grips. Dlatego teraz, w ramach odskoczni, kilkanaście dni przed początkiem roku akademickiego pojawia się parę słów o The Beths. Żeby przełamać ten zły klimat, który sprawia, że rankiem nie chce się otwierać okna na oścież, żeby w domu nie było za zimno. Żeby trochę się oszukać, że jeszcze dużo wolnego przed nami. Tytułowe Future Me Hates Me można wtedy zinterpretować tak, że za dwa miesiące będę z zawiścią patrzył na dzisiejsze popołudnie, kiedy mogłem siedzieć w krótkich spodenkach i popijać piwo Neptun. A mogłem być teraz w okolicach Mikronezji.


Jak nietrudno się pomyślić po ogólnym wydźwięku tekstu, mogę wam polecić ten krążek. Razem z nim można chwycić jeszcze trochę lata, które kończy się za mniej niż dwa tygodnie. Jako dodatkową informację rzucę to, że The Beths mają w tym roku w planach europejską trasę, w tym jeden koncert w Polsce. Kraków, 26 października (piątek). To już będzie jesień pełną parą, więc tym lepiej będzie powspominać ciepłe dni przy takowych dźwiękach.
  • Muzyka: 7/10
  • Wokal: 7/10
  • Teksty: 7/10
  • Produkcja: 7/10
  • Total: 7/10
Smoq


Komentarze

Najczęściej czytane

Poczułem zapach, który znam dobrze

Rok temu nie napisałem nic o wrażeniach z pierwszego razu na festiwalu Primavera Sound w Barcelonie, ale teraz całkiem dobrze wrzucało mi się krótkie notki na fanpejdż, więc postanowiłem skrobnąć coś więcej. Uwaga, będzie długo. A zatem – łapcie, to będzie absolutnie subiektywne podejście do największej imprezy, na jakiej w życiu byłem. I to nie są przypadkowe słowa, bo według organizatorów w tym roku Parc del Forum odwiedziły 293 000 ludzi, czyli o dwadzieścia tysięcy więcej niż poprzednio. To ponad jeden cały OFF Festival różnicy. Każdego dnia na terenie pojawiło się mniej więcej tyle osób, co na zsumowanym Openerze. I dało się to odczuć, bo kolejki były nieco dłuższe, a tłumy pod scenami większe. Na Wet Leg na przykład nie udało mi się wcisnąć, bo zanim przypłynąłem z maina na Cuprę wszystko się już zapełniło, nawet stać nie bardzo było gdzie. Robi to wrażenie, ale też jednocześnie jest dość upierdliwe. Odczuwalny był też inny rozkład narodowościowy. Poprzednio słyszałem sporo język...

Wywiady w Czwórce – Studio X

  Jesienią rozpoczęliśmy w Czwórce zupełnie nowy cykl audycji: Studio X , program poświęcony muzyce eksperymentalnej i zapraszający małymi kroczkami do zainteresowania się odbudowywanym Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia . Legendarnym miejscem, które powróci w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Żeby było weselej - okazało się, że słynny Czarny Pokój znajdował się naprzeciwko naszego zwykłego studia! Rozmowy przeprowadzone w tej audycji znajdziecie na Spotify - link - oraz na specjalnej darmowej platformie podcastowej Polskiego Radia - link . Ponownie zaczynam niechronologicznie, a to dlatego, że na zdjęciu widzicie Antoninę Car i Niczos . Dziewczyny weszły ze sobą we współpracę w ramach projektu zainicjowanego przez Up To Date Festival, a jeśli Nikę znacie przede wszystkim z jej działalności ze Sw@dą, to tu usłyszycie jednak coś innego. Wspólnym mianownikiem jest pudlaśka mova, jasne, ale brzmienie różni się w ogromnym stopniu. Więcej o tym:  Antonina Car i Nic...

Światła gasną, chcę tylko zasnąć

  Muzyki Nath możemy słuchać już od około dwóch lat - od momentu kiedy na Soundcloudzie pojawiły się jej pierwsze kawałki. Od początku było wiadomo, że jej styl to mieszanka lo-fi hip-hopu i łagodnego śpiewania, czyli ścieżka dźwiękowa do wyluzowania, wykonywana raz po polsku, a raz po angielsku. Pod koniec sierpnia ukazał się jej debiutancki album zatytułowany „Nathing” . Dołączyłem do inicjatywy OFF MINE, czyli offfestiwalowego cyklu tekstów nadsyłanych przez fanów tego wydarzenia. Obok bardzo fajnego artykułu admina Hałasów i melodii na temat brexitcore'u ( polecam! ) zacznie się pojawiać więcej tekstów, zarówno recenzji, jak i felietonów, między innymi od innych autorów pejów, więc tym lepiej i ciekawiej, że możemy współtworzyć takie miejsce.  Jeśli chodzi o Nath, to śledzę ją mniej więcej od początku roku, kiedy pierwszy raz zagrała na Chłodnej 25 koncert zorganizowany przez SKY/Unicorn Booking – akurat na nim nie nie było. Gdy drugi raz grała z tego powodu, tym razem w ...