W trasę w drodze na Lato z Radiem wziąłem między innymi cztery albumy Melvinsów. Były to: Bullhead, Houdini, Stoner Witch oraz najnowszy – Pinkus Abortion Technician. I o tym ostatnim dzisiaj opowiem, choć minęło już kilka miesięcy od premiery.
Płyta wyszła 20 kwietnia. Tak, dlatego tekst na blogu pojawia się pod koniec sierpnia. W owym czasie doszedłem bowiem do wniosku, że nijak się nie znam, więc nie ma co pisać i się wydurniać. Tak się jednak złożyło, że ostatnio ponownie czytam książkę Nirvana: Prawdziwa historia Everetta True, a tam jest o tej sludgowej grupie powiedziane całkiem sporo. Zainspirowany, zdecydowałem przyjrzeć się ich bogatej dyskografii nieco lepiej.
I dlatego widzimy się pod naszym ślicznym adresem dopiero teraz.
Znajomość wcześniejszego dorobku Melvins jest dość przydatna. Dzięki temu można zrozumieć, jaką sztuką jest przeciąganie jednej nuty w nieskończoność. Można zrozumieć, jak gęsty może być wokal. Ale da się też poczuć ducha eksperymentowania w ramach swojego gatunku. Chociaż zaraz, zaraz – w zasadzie jaki to gatunek? Nagrali już ponad dwadzieścia albumów, uznaje się ich za prekursorów nurtu sludge metal, mowa też o dużym wpływie na późniejszy grunge. Owszem, zawsze oscylowali wokół cięższej stylistyki, lecz przypisać im można choćby experimental czy indie rock.
I tak od lat osiemdziesiątych. W formie.
Co prawda, Pinkus Abortion Technician jest, w porównaniu z przytoczonymi we wstępie krążkami, dość łagodne. Zawiera nawet cover Beatlesów. Ale nie dajcie się zwieść – to dalej mocarne granie. I mam na tę tezę dowody. Zacznijmy w ogóle od tego, że album otwarcie nawiązuje do krążka Locust Abortion Technician Butthole Surfers, nawet pies na okładce na to wskazuje. Oprócz tego, od pięciu lat w składzie zespołu znajduje się Jeff «Pinkus», czyli... basista wspomnianej grupy. Zalinkowany wyżej numer Stop Moving To Florida to coverowe połączenie Stop James Gang oraz Moving Down To Florida ponownie tamtej grupy. Grave Yard to też melvinsowa wersja tracku BS.
Czyli ostatecznie trzy na osiem numerów nie są do końca ich. To całkiem sporo, lecz autorski materiał zespołu nadrabia to specyficzne wrażenie. Co prawda, potężny, intensywny wokal Buzza Osborne'a nieco przygasł, zaryzykuję nawet określenie: zgnił. A jednak, to nie przeszkadza mu w nadaniu onirycznego klimatu Don't Forget to Breathe.
Czyli ostatecznie trzy na osiem numerów nie są do końca ich. To całkiem sporo, lecz autorski materiał zespołu nadrabia to specyficzne wrażenie. Co prawda, potężny, intensywny wokal Buzza Osborne'a nieco przygasł, zaryzykuję nawet określenie: zgnił. A jednak, to nie przeszkadza mu w nadaniu onirycznego klimatu Don't Forget to Breathe.
Jak słychać, człowiek może wyjechać z okolic Olympii, ale one z człowieka już nie. Powstali, co prawda, w Montesano, lecz wczesne wpływy można przypisać scenom z pobliskich miast. To w zasadzie dość znany fakt, ale warto podkreślić, że mocno inspirowali niejeden zespół, z początkowym dorobkiem Nirvany na czele. I tak oto dosyć lajtowy Flamboyant Duck pod koniec nabiera sporej mocy.
Break Bread to romans z komercyjnym brzmieniem rocka lat 90. Trudno nie usłyszeć w nim nut rodem ze Stone Temple Pilots czy Helmet. Ale i tu Melvins grają słuchaczom na nosach, bo gdy wchodzi brudne solo, kompletnie przełamujące popowość tracku, z doszczętnie rozpieprzonego radiowego potencjału nie ma czego zbierać. Sprawa ma się podobnie z beatlesowskim I Want to Hold Your Hand, nieprzegwiazdorzonym, a tak różnym od oryginału.
Prenup Butter to klasyczny numer z repertuaru zespołu. Powolny, gęsty jak smoła w gorący dzień, z przeciąganiem każdej nuty jak najdłużej. Dość oszczędny, a przy tym zdecydowanie wystarczający, by zaspokoić dawniejszych fanów. Ostatni, zamykający krążek cover, czyli Grave Yard, dociążyli i dwukrotnie wydłużyli w tym samym tonie.
Zakończmy pominiętym wcześniej, a pięknie klasycznie punkowo-hardkorowym niespełna dwuminutowym Embrace the Rub. Trafiłem w którejś recenzji na dobre stwierdzenie, że Pinkus Abortion Technician nie jest żadnym przełomem w dyskografii Melvins, ale za to całkiem solidną kontynuacją, rozwinięciem. Zespół, który gra od lat 80., a niezmiennie obraca się w kręgu kontrkulturowym. A przede wszystkim trzon tegoż zespołu, czyli King Buzzo oraz Dale Crover, utrzymuje tę narrację – obaj ze świetnym, wpływowym dorobkiem, a nadal poza głównym nurtem. To taki rzadki przypadek. I albo się go uwielbia, albo się go nie cierpi.
To dobra sludge'owa płyta. Powiedziałbym nawet, że bardzo dobra. Warto pamiętać o Melvins. Na podwójnym basie, zwiększającym głębię. Następny album pewnie za rok albo dwa.
- Muzyka: 8/10
- Wokal: 7/10
- Teksty: 7/10
- Produkcja: 7/10
- Total: ~7,3/10
Smoq
PS. Tytuł posta jest sponsorowany przez Wipers.
Komentarze
Prześlij komentarz