Opus Elefantum Collective znam dzięki całemu składowi Vysoké Čelo i solowej twórczości Janusza Jurgi, skądinąd bardzo szanowanej. Można z łatwością stwierdzić, że Foghorn wpisuje się swoim debiutanckim albumem Corona w program labelu. Ale warto też spytać, czy udało się uciec od kalki?
Radiostacja Corona nadaje w siedmiu odcinkach, z czego najdłuższe są pierwszy i ostatni. Bydgoski prezenter, Tomasz Turski, od początku stawia sprawę jasno, ukazując rozciągłość gatunkową albumu: od delikatnego plumkania na gitarze do noisowych ścian dźwięku. Brzmi interesująco?
To płyta nocna, ewentualnie na mglisty dzień. Spieszy się rzadko, nawet gdy hałasuje. Nie sposób nie zauważyć akcentów przywodzących na myśl album Űrutazás, momentami nawet w sposobie prowadzenia kompozycji. A i to poniekąd dzięki gościom w postaciach Zguby (blackmetalowy projekt Widziadło) i Jurgi. Tu jednak jest bardziej wokalnie i mniej tłoczno realizacyjnie, bardziej za to kameralnie. Gdy ścieżki mieszają się, robią to w ustalonym, pokojowym rytmie, tworząc piękne melodie.
W Thunderstorms mamy właśnie wspomniany deszcz grany gitarą, uderzenia kropel o szyby, a potem burzę. Być może tytuł to tutaj sugeruje, ale pozostawiam tę sprawę otwartą z dowolnością interpretacji. The Cabin, youtubowy singiel, to utwór na drogę, wyłamujący się ze statycznego odizolowania. Voyage, voyage. Taki samochodowy, z elementem niebezpieczeństwa lub przygody, lotu w kosmos. Rytmiczny, perkusyjny. Tytułowa Corona to już świerszcze wokół domu. I nie mam tu bynajmniej na myśli nudy, raczej wyciszenie, udane połączenie utworzone z dźwięków przyrody. Nawet podczas burzy ćwierkają ptaki. Pierwszy duch, Ghost From The White Water, nawiedza raczej jak dusza lasu, może z początku niepokoi, lecz szybko zdobywa zaufanie swojego gościa. Drugi duch, Ghost From An Old Alder, z daleka wydaje się groźny, tu bliżej do szacunku niż do sympatii. Z nim można posiedzieć przy ogniu lub pozwiedzać stare ruiny. Jest potężny jak stare drzewo, jak ta olcha z tytułu numeru.
Saviour Speaks Through The Branches to blisko dwunastominutowa pobudka. Istnieje życie, odkupienie, jakiś pozytyw blokowany przez seansy spirytystyczne. W serce wstępuje nowa siła. Mimo wszystko nie sposób nie obrócić się, by spojrzeć jeszcze raz w miniony czas. Chce się wrócić i przeżyć podróż ponownie, pójść na spacer z duchami.
To by było na tyle, a wbrew pozorom minęła już prawie godzina. Były to dobrze spędzone minuty. Widać, że Turski wie, co robi, tworząc określony nastrój czy też klimat. Ze swobodą przechodzi od dźwięków kompletnie akustycznych i delikatnych do basowo-noisowej, ogłuszającej ściany. Jest to jednak wplecione na tyle dobrze, że zmiany wchodzą gładko, bezkonfliktowo. Nasuwa się w pewien sposób Have A Nice Life, a to dzięki łączeniu zagrań shoegazowych i postrockowych, momentami w granicach ambientu.
Różnicą byłby ten nieszczęsny wokal. Naprawdę chciałbym zrozumieć, co artysta śpiewa, lecz tu jest to niemal awykonalne przez delay i lo-fi, w jakiś sposób nieuderzające w brzmienie muzyki samej w sobie. Wtedy mógłbym dać lepsze noty, do czego zresztą wyrywa mi się nieco serce. Album jest bowiem naprawdę świetny, gdy słucha się go i popada w zadumę lub stanowi klimatyczny dodatek do nastroju. Przy odbiorze w sposób zaangażowany też jest świetny. Problem pojawia się tylko w przypadku podejścia nieco bardziej analitycznego.
To by było na tyle, a wbrew pozorom minęła już prawie godzina. Były to dobrze spędzone minuty. Widać, że Turski wie, co robi, tworząc określony nastrój czy też klimat. Ze swobodą przechodzi od dźwięków kompletnie akustycznych i delikatnych do basowo-noisowej, ogłuszającej ściany. Jest to jednak wplecione na tyle dobrze, że zmiany wchodzą gładko, bezkonfliktowo. Nasuwa się w pewien sposób Have A Nice Life, a to dzięki łączeniu zagrań shoegazowych i postrockowych, momentami w granicach ambientu.
Różnicą byłby ten nieszczęsny wokal. Naprawdę chciałbym zrozumieć, co artysta śpiewa, lecz tu jest to niemal awykonalne przez delay i lo-fi, w jakiś sposób nieuderzające w brzmienie muzyki samej w sobie. Wtedy mógłbym dać lepsze noty, do czego zresztą wyrywa mi się nieco serce. Album jest bowiem naprawdę świetny, gdy słucha się go i popada w zadumę lub stanowi klimatyczny dodatek do nastroju. Przy odbiorze w sposób zaangażowany też jest świetny. Problem pojawia się tylko w przypadku podejścia nieco bardziej analitycznego.
Muzyka brzmi tu świetnie, daję zasłużone dziesięć. Wokal jest za to aż nazbyt niezrozumiały, za co niestety muszę obciąć, bo wobec tego również słowa trudno ocenić, a i produkcji się za to samo oberwie. Ostatecznie jednak Corona była cholernie dobrą audycją. Czas włączyć jej retransmisję.
Replay.
Co do pytania ze wstępu - kalki udało się uniknąć w bardzo dobrym stylu. Cechy charakterystyczne dla kolektywu są obecne, lecz zdecydowanie jest to osobisty materiał Tomasza Turskiego, Foghorna.
Co do pytania ze wstępu - kalki udało się uniknąć w bardzo dobrym stylu. Cechy charakterystyczne dla kolektywu są obecne, lecz zdecydowanie jest to osobisty materiał Tomasza Turskiego, Foghorna.
- Muzyka: 10/10
- Wokal: 6/10
- Słowa: ?/10
- Produkcja: 7/10
- Total: ~7,7/10
Smoq
Fajnie napisane :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Zapraszamy po więcej.
Usuń