Gdy nie do końca trawi się metal, można mieć problem z odpowiednim odbiorem albumów tego typu. Potem nagle pojawia się płyta, która balansuje na granicy różnych gatunków, wprowadzając ostrzejsze smaczki wraz z nimi. Dziś słuchamy albumu Czarna woda zespołu Alameda 4.
Wyobraźcie sobie tygrysa, który siedzi w zaroślach, czając się na zdobycz. W pewnym stopniu panuje półmrok, który wam przyćmiewa wzrok, ale on widzi wszystko doskonale. A potem nagle haps – zwierzę bez ostrzeżenia łapie ofiarę w szpony i wgryza się w nią ze smakiem. Tak pokrótce oceniłbym moje wstępne odczucia związane z Czarną wodą, albumem składu Alameda 4, skądinąd ogólnie bardzo interesującego. Bo posłuchajcie sobie singla od Alamedy 5, gdyż właśnie o nim mówię w tym kontekście. Trochę inny styl, nie? Co ciekawe, został on wydany trzy tygodnie przed premierą LP będącego tematem dzisiejszego posta.
Ale ale, przejdźmy do treści. W skład czwartej inkarnacji zespołu wchodzą Tomasz Popowski (perka), Mikołaj Zieliński (bas), Krzysztof Kaliski (gitara elektryczna) i Jakub Ziołek (gitara elektryczna). Wydani przez Instant Classic pod szyldem Alamedy nie stanowią stałego zestawu osobowego, ten bowiem zmienia się jak w kalejdoskopie. To, że z pomocą IC wychodzi kolejny świetny album, przestało mnie już dziwić.
Wracając do naszego tygrysa – porównanie nie jest przypadkowe. Po pierwsze, w muzyce czuć dużo wpływów dalekowschodnich; po drugie – tak właśnie brzmią nagrania: do pewnego momentu czysto folkowe, by nagle przejść w noise rock czy death metal, stanowiące pazury bestii. Zabawnie to brzmi, biorąc pod uwagę, że Czarną wodę przyswajałem sobie w spokojny, leniwy i upalny dzień, ale właśnie to skojarzenie było pierwszym.
Podróż przez blisko godzinny materiał zabiera słuchacza w różne miejsca. Od pozwalających wychillować, przez te, które budzą lekki niepokój lub machanie nogą, a kończąc na ewidentnie poruszających. Kuba Ziołek, autor tekstów, w przytoczonej wraz z nagraniami wypowiedzi mówi o ciemnych czasach, w których ludzie zapominają o równości, w imię korzyści szukając różnic i będąc z nich dumnymi. Emocjonalny przekaz tego stanowiska wybrzmiewa wraz z dźwiękami, drapiąc i uderzając między melodiami.
Subtelność, tak, to właśnie jest największa siła tego krążka. Jest wyważony i przebiera między wydzieraniem ryja a łagodnym wokalem oraz między napierdalaniem a długimi progowymi instrumentalami. Dobrym tego przykładem jest zaczynający się w pod koniec dwudziestej ósmej minuty (27:52) Air Hitam, piąty, przedostatni track, którego niestety nie ma w osobnym linku na YT. W zamian wrzucam numer dwa, czyli utwór tytułowy:
Fat mouths that are talking to you
Wanting you to oppress me
Wait and they
Will stop feasting
Will stop breathing
Płytę zamyka Qustar, którego akurat mogę podlinkować. Album zawdzięcza swoją niemal godzinną długość między innymi jemu, i to w dość sporej części. Trwa bowiem niemal osiemnaście minut, co czyni go najdłuższym numerem, o połowę dłuższym od poprzedniego, trzynastominutowego.
Jeszcze taki smaczek – Czarna woda to również tytuł utworu na płycie Zamknęły się oczy ziemi solowego projektu Ziołka, czyli Starej Rzeki.
Czarna woda Alamedy 4 jest zwyczajnie przystępna. To bardzo dobry album, pełen emocji i przeplatających się ze sobą różnych brzmień. Można znaleźć na nim naprawdę wiele nurtów i odchyleń i to jest wspaniałe. Momentami tygrys jest sobie słodkim kociakiem, a momentami krwiożerczą bestią. Dlatego jest to płyta do wielokrotnego słuchania – by za każdym razem odkryć więcej.
- Muzyka: 10/10
- Wokal: 8/10
- Tekst: 9/10
- Produkcja: 9/10
- Total: 9/10
Smoq
Komentarze
Prześlij komentarz