Przejdź do głównej zawartości

Cóż za niedobry fastfood


Od dawna spekulowano, że dwóch najgłośniejszych (i zapewne najdroższych) gości polskiej rapgry szykuje kolaborację. I oto mamy: jeden z komercyjnie ważniejszych, jeśli nie najważniejszy album tego roku. Na co jednak cały ten hajp? I czy serio jest on zasadny? Zapraszam na ciut przydługą tyradę o tym, że nie jest ani trochę.

Zarówno Trójkąt Warszawski Taco Hemingwaya jak i Eklektyka oraz Ezoteryka Quebonafide to albumy które darzę niemałym sentymentem, jako że są w mojej głowie silnie zespolone z końcówką lat gimnazjalnych. Ówcześnie teksty dwóch panów, z których wspólnym dziełem dziś obcujemy, trafiały w to, co rajcowało szesnastoletniego Wojtaszka - obnoszenie się z drogim nadrukiem na bluzie, wczasy z ziomkami, zakrapiane imprezki i mocno egzaltowane historie o jednorazowych miłostkach. Na szczęście ludzie dorastają. Zaraz idę na studia, a mój stosunek zarówno do życia jak i do muzyki uległ z czasem zmianie. Zmienili się też Filip i Kuba, których nowe wydania mimo wszystko w ostatnich latach na bieżąco sprawdzałem. Niemniej, podobnie jak podczas spotkań z częścią dawnych gimnazjalnych ziomków, czułem się coraz bardziej znudzony i zażenowany w trakcie owych odsłuchów. I oto chyba nadszedł moment, w którym gdy były kumpel zadzwoni, nacisnę czerwoną słuchawkę, bo dalsze obcowanie z nim to lekka wiocha.

Otwarcie przyznam że od samego początku byłem sceptycznie nastawiony do tego projektu. Taco od czasu Marmuru niczym nowym mnie nie zaskoczył. No, może poza lawirowaniem między mocno silonym intelektualizmem a przytłaczającą płytkością tekstów. W kontekście flow ma on pakiet kilku zależnych od tempa i typu bitu rodzajów nawijki, które każdy kto z twórczością Filipa obcował zna na pamięć.


Za to ostatnie wydanie Quebo i reportaż z jego podróży dookoła świata, Egzotyka, całkiem mi się podobało. Czy warte było skali, jaką przyjmowały zachwyty nad nim ze strony branżowego środowiska, to kwestia dyskusyjna. Pewne jest jednak, że Kuba ugruntował swoją pozycję w topie polskiej gry, lecz nie obyło się bez paru zgrzytów. A konkretnie jednego, gigantycznego zgrzytu pod tytułem Candy. Nie wiem jakim cudem to paskudztwo stało się hitem, ale niestety na Somie czuć mocno chęć powtórzenia jego sukcesu.


Dobrze, hajp hajpem, mój stosunek do muzyków stosunkiem, co z samym produktem? No, nie za fajnie. I nawet nie wiem od czego zacząć. Bo Soma 0,5 mg to obraz wszystkiego, co w moich oczach jest nie tak z mainstreamowym polskim rapem.


Na przełomie pierwszej i drugiej dekady tego wieku, gdy w Stanach rodził się trap, w Polsce triumfy święcił dawno zmarły na zachodzie (bogu dzięki) glamrap. I dziś nie jest inaczej. Za oceanem widzimy już chyba ostatnie podrygi cykaczy i autotune'a, które zastępują bardziej eksperymentalne, surowe brzmienia, czy powracający oldschool. Tymczasem nad Wisłą w najlepsze trwa festiwal zubożałej wersji trapu, którego Soma 0,5 mg jest kolejnym przykładem. Choć nawet w stosunku do innych polskich wydań wiele bitów tutaj brzmi mocno tandetnie. Warstwa produkcyjna większości utworów leży do tego stopnia, że ciężko powiedzieć cokolwiek więcej wobec ich nijakości i powtarzalności.

Sami podpisani pod tym albumem nie poprawiają sytuacji swoimi zwrotkami. Opisałem już monoflow Taco i w jego kontekście nie ma zbyt wiele do dodania. Może poza faktem, że czasem odnosiłem wrażenie, iż na bicie równie dobrze co on mógłby nawijać syntezator mowy Ivona, a efekt końcowy byłby podobny. Okej, wyjątkiem jest utwór Miód i mleko. Bynajmniej nie pozytywnym. Quebo nawijką bawi się znacznie częściej i w jego zwrotach czuć dużo więcej świeżości. Ciągle jednak zdawało mi się, że wszelkie te style, łącznie z ikonicznym wkurwem (khem, zapowietrzeniem), słyszałem już w jego poprzednich projektach. Więc bez tragedii większej, ale ogółem nihil novi.

Do wszystkiego dochodzi autotune, którego Polacy chyba w końcu nauczyli się używać. No, powiedzmy. W większości sytuacji zastosowany jest bez bólu, o jaki przyprawia taki Tede. Nie zmienia to jednak faktu, że lepiej by było, gdyby nie stosowano go w ogóle. Tu stosuje się go nagminnie, a naszym muzykom na nim raczej bliżej do (i tak z dużą dawką optymizmu) Rae Sremmurd niż Travisa Scotta.


Muzyka jest średnia, ale pogadajmy o rzeczy w rapie wciąż całkiem istotnej, to jest – o tekstach. O cię panie, dawno takiej żenady nie czułem. Odwołania do popkultury, które za dwa-trzy lata będą przyprawiać co najwyżej o uśmiech politowania, tragicznie przeruchany (hehe) niemal na każdym utworze wątek miłości i płci pięknej o polocie dwóch nastolatków wciskających farmazony o swoim pierwszym razie, czy ogólna płytkość każdego poruszanego "poważniejszego" tematu to dopiero początek rollercoastera Soma 0,5 mg.

Zarówno Taco jak i Quebo potrafili onegdaj stworzyć dobre wersy, więc serio nie wiem, co się stało. Może chłopaki po prostu zachłysnęli się sławą. Możliwe jest też, że album powstawał w dużym pośpiechu, bądź Filip i Kuba uznali, że skoro i tak się sprzeda, to po co wkładać w projekt większy wysiłek. Ale choć chciałbym wierzyć w którąś z tych ostatnich przyczyn, to jednak nieustanne wyrażanie przez obu artystów samozachwytu i przeświadczenie o misji ich twórczości, sugeruje że ta parodia ich samych chyba jednak powstała na serio.

Bo jeśli akurat panowie nie raczą nas pasjonującymi tekstami o zamawianiu szejka w McDrive czy o konwersacji na messengerze z panią, którą chcą wybałamucić, bądź złożonymi stwierdzeniami jak "taco to nie quesadilla", dowiadujemy się, że ich twórczość "to już movement, a nie muzyka", Quebo "jak Platon musi puszczać światło do jaskiń", a Taco przytłacza odpowiedzialność przekazania czegoś wartościowego dzieciakom. Fragment o tym, że ich wersy są "pisane dla garstki tamtych dzieciaków, które miały pocięte nadgarstki" brzmi jak przykry żart i skrajne odcięcie od rzeczywistości. A to dopiero pierwsze dwa utwory. W międzyczasie Taco jeszcze podejmuje próbę przekonania nas, że nie miał w życiu lekko, bo znany mu z widzenia sąsiad się zabił i jego znajomi mają depresję. Everyday struggle.


No i przejdźmy do mojej ulubionej rzeczy. Nasi byli studenci kulturoznawstwa (Taco) i filozofii (Quebo) nie wahają się użyć swoich zdobyczy akademickich. Niewątpliwie bywalczynie klubów, o których Filip nawijał na swoich pierwszych albumach, będą zachwycone Olimpem intelektualizmu, na jaki panowie się wspięli. Mamy okładkę, która przedstawia ich jako jedyne kolorowe postaci w tłumie czarnych kapturów, gruby hajs, który poszedł w estetyczne teledyski, nawiązywanie w tekstach do Kubricka czy Felliniego (i porównywanie się do nich, jasne), wspomniane już stawianie sobie platońskiej misji, czy sam tytuł albumu, odwołujący się do powieści Huxleya. Tyle że wszystko to jest strasznie powierzchowne i służy raczej użyciu trudnego słowa, niż zrozumieniu go. Pseudointelektualizm mierzi mnie nadzwyczajnie, a w tym albumie są go tony.

Nie do końca warto przytaczać jakieś konkretne utwory, bo nic tu się zbytnio nie wyróżnia. Mamy ich zasadniczo dwa typy - materiał na hiciorki na trapowych bądź poptrapowych bitach i ckliwe, smutne pioseneczki (pozwalam sobie użyć tego słowa ze względu na wszechobecny autotune) o ciężkiej drodze na szczyt i bolączkach sławy. Z tych pierwszych chyba najznośniejsze są Tamagotchi i Kryptowaluty, z tych drugich tytułowa Soma.


Aby skonkludować tę ścianę sfrustrowanego tekstu: muzycznie jest nudno, lirycznie żeżu. Ale i tak się sprzeda, zresztą wielu moich znajomych się tworem Taconafide już w mediach społecznościowych jarało. Gmin zachwyci skala projektu, przepych i pozorna głębia tekstów. Oto mamy nowy hip hop, który odrzuca ulicę na rzecz targetu chłopców i dziewczynek z wielkomiejskiej klasy średniej. To nie musi być koniecznie zły fenomen, tylko niech ludzie za niego odpowiedzialni nie kreują się na nowych mesjaszy. Soma 0,5 mg jest trochę jak te prestiżowe burgery w McDonaldzie. Dużo sugerującej jakość otoczki, ale to wciąż ten sam fast food. >


Wojciech >:~(










Komentarze

Najczęściej czytane

Porządek publiczny to przecież wasza sprawa

Nie brakowało okazji, by usłyszeć o Fontaines D.C. . Dubliński skład wydał właśnie swój pierwszy longplay, poprzedzony kilkoma singlami. W zeszłym roku zagrali na katowickim Off Festivalu, oprócz tego dopisuje się ich do brexticore'u. Dziś słuchamy albumu Dogrel . Dobra, ale czym właściwie jest ten cały brexitcore? Nietrudno się domyślić po nazwie: to muzyka powstała na fali komentarzy na temat Brexitu oraz całej sytuacji społeczno-politycznej, która do niego doprowadziła. Bywa, że hasło "muzyka zaangażowana" zdaje się być naiwne, dziś rzadko kiedy się ona zdarza, a jeśli nawet – raczej bywa wyśmiewana. Przynajmniej w sytuacji naszego nadwiślańskiego kraju – gdy VooVoo lub inne trójkacore chce mi w 2019 roku przekazać cokolwiek o buncie czy obywatelskim nieposłuszeństwie, ogarnia mnie pusty śmiech. Niech wypierdalają z tymi swoimi miękkimi fotelami, w których siedzą. Sam też siedzę w ciepłym i wygodnym pokoju, ale w swoim buncie mam jeden przywilej, którego im już...

Wywiady w Czwórce – Sprzężenie Zwrotne

  Tak, tak, na blogu rzadko kiedy coś się pojawia – ale to nie znaczy, że nie działam. W Czwórce  obecnie możecie mnie słuchać co najmniej trzy razy w tygodniu, niemal za każdym razem idzie za tym wywiad. W tym poście nadrobię linki i krótkie wpisy o rozmowach w audycji Sprzężenie zwrotne, którą prowadzę razem z Michałem Danilukiem. Zacznijmy od foty, która ilustruje ten post. W lutym wpadł do nas Artur Rojek , z którym rozmawialiśmy, a jakże, o OFF Festivalu . Było to na początku ogłoszeń zbliżającej się edycji, więc zahaczamy o paru znanych wtedy wykonawców, a od tamtej pory grono znacznie się poszerzyło - między innymi o Portrayal of Guilt, Lambrini Girls, Hinode Tapes, Wednesday Campanella, Panchiko czy Pa Salieu. Tu link do rozmowy na stronie Czwórki -  OFF Festival 2025. Artur Rojek: uderzamy do odbiorcy, który jest zaangażowanym słuchaczem [WIDEO] . Cofamy się teraz do listopada. Wtedy, niewiele po festiwalu Great September, nasze studio odwiedziła Heima , to przy ...

Wywiady w Czwórce – Studio X

  Jesienią rozpoczęliśmy w Czwórce zupełnie nowy cykl audycji: Studio X , program poświęcony muzyce eksperymentalnej i zapraszający małymi kroczkami do zainteresowania się odbudowywanym Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia . Legendarnym miejscem, które powróci w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Żeby było weselej - okazało się, że słynny Czarny Pokój znajdował się naprzeciwko naszego zwykłego studia! Rozmowy przeprowadzone w tej audycji znajdziecie na Spotify - link - oraz na specjalnej darmowej platformie podcastowej Polskiego Radia - link . Ponownie zaczynam niechronologicznie, a to dlatego, że na zdjęciu widzicie Antoninę Car i Niczos . Dziewczyny weszły ze sobą we współpracę w ramach projektu zainicjowanego przez Up To Date Festival, a jeśli Nikę znacie przede wszystkim z jej działalności ze Sw@dą, to tu usłyszycie jednak coś innego. Wspólnym mianownikiem jest pudlaśka mova, jasne, ale brzmienie różni się w ogromnym stopniu. Więcej o tym:  Antonina Car i Nic...