Przejdź do głównej zawartości

John Cena zapłodnij moją córkę



Który z zapaśników WWE jest grzecznym chłopcem i zawsze po skończonej zabawie odkłada zabawki na miejsce? Któremu w trakcie walki chce się siku, a czyj pęcherz jest nad wyraz wytrzymały? Kto skrycie myśli o całowaniu się ze swoim rywalem i kto ma największego penisa? A przede wszystkim: kto zostanie gwiazdą gali tego wieczoru? Hot Dad na te i wiele innych pytań odpowiada na swoim albumie Wrestle.

Od tygodnia to jedyna rzecz, którą usłyszycie z moich słuchawek. Serio. Jestem zauroczony, zainspirowany i mam lekką erekcję. Nie umiem do końca opisać czemu. Chyba chodzi przede wszystkim o to, że twór Gorącego Tatuśka jest równie durny, co jego pseudonim. I to durny w tak cudowny sposób, że słuchanie go bez permanentnego banana na ryju jest niemożliwe.


Z niemałym wstydem przyznaję, że w wieku dwunastu lat jaraliśmy się z kumplami amerykańskim wrestlingiem. Drugi w tym roku album amerykańskiego muzyka to dwadzieścia pięć nieprzekraczających dwóch minut zapowiedzi / inwokacji do poszczególnych gwiazd tegoż sportu w synth-popowej oprawie (choć czasem Hot Dad wchodzi też w glam-rock). Oprawa ta jest tak rewelacyjnie tandetna, że ciężko to opisać. Jest czymś pomiędzy hitami licealnych dyskotek '87, singlem przeżywającego pięć minut sławy zespołu, promującym nowy film z Arnoldem Schwartzeneggerem i podkładem do instruktaży fitnesowych z kaset VHS. Przeważnie ciężko docenić mi cokolwiek o synth-popowej etykiecie. Ale Tata z instrumentalami tak trafia w punkt, że gdyby nie teksty, które nieustannie przypominają z jakim dziełem mamy do czynienia, to pozostało by tylko wystawić łokieć za szybę Pontiaca Trans Am i popędzić Miami Boulevard ku zachodzącemu słońcu.

Jeśli słowny opis nie wystarczył, to mniej więcej tak się czuję słuchając tego albumu.


Mówiąc o tekstach. Co tam się wyprawia, to rzecz niepojęta. Nieustanny, kuriozalny zachwyt muzyka dla zapaśników World Wrestling Entertainment, choć oczywiście udawany, rozbraja i rozczula w niemal równym stopniu co gdyby był autentyczny. A głupsze od tego podziwu są chyba tylko rzeczy, za które ich wychwala i sposób w jaki to robi. Ponownie, ciężko to wyrazić, trzeba to usłyszeć. Z jednej strony mamy teksty rodem z najtańszego filmu akcji z powtórek w TV Puls, z drugiej wymienianie wśród zalet zawodników zdrowej cery, umiejętności matematycznych, czy już wspomnianego odkładania zabawek na miejsce po zabawie, a z trzeciej uznanie Johna Ceny (i kilku innych) za seksownego, spoconego mężczyznę z dużym ch_jem i nadzieję, że zapłodni córkę artysty. No i nieustanne zwracanie uwagi na pojemność pęcherzy poszczególnych zapaśników, jako czynnika decydującego o zwycięstwie bądź porażce.


Może to wszystko z opisu brzmieć jako chaotycznie rzucane, niezbyt śmieszne żarciki, ale wbrew pozorom tak nie jest. Hot Dad zmyślnie balansuje między zwykłym kiczem a absurdem, uderzając nas z zaskoczenia jednym, gdy spodziewamy się drugiego. I naprawdę ciężko przy takich uderzeniach chociaż nie parsknąć. Co więcej, albumowi jako całości też niejako przyświeca jakaś przewodnia myśl i to znacznie w moich oczach głębsza niż chęć oddania hołdu męskości zapaśników czy też jej wyśmiania.

W kolejnych utworach możemy usłyszeć subtelnie przewijające się powtarzalne motywy. Przede wszystkim odwołania do homoerotycznego napięcia i podtekstu w sporcie, którą Gorący Tata wziął na warsztat. Nie jest to jednak typowe "Ha ha, chłop się z chłopem obściskuje".  Chodzi bardziej o wytknięcie ironii, wynikającej z takiej a nie innej charakterystyki sportu, który przecież promuje model śmierdzącego whiskey i potem samca alfa. Ciągła redukcja wydźwięku wrestlingu do przedszkolnych sporów i popędu zawodników, w połączeniu z oprawą muzyczną okresu gdy popularny był podobny wzór męskości, układa się w nad wyraz cyniczny komentarz na temat wciskanego mężczyznom przez amerykańską popkulturę stylu bycia. I wybitne ukazanie kryjącej się za nim hipokryzji.


Przede wszystkim jednak Wrestle jest lekkodusznym albumem, pełnym świetnego, absurdalnego humoru, który nieustannie przyprawia o conajmniej uśmiech pod wąsem. A wszystko to w oprawie brzmiącej jak ten hicior, do lubienia którego wstydzisz się przyznać znajomym. Teraz będzie wam tym głupiej.


Wojciech :~))


Komentarze

Najczęściej czytane

Kiedyś skinheadzi i punki, teraz futbolowe gangi

No dobra, piątek, pobiegane. To teraz rozejrzyjmy się po rzeczach do przesłuchania. O, no tak, przecież mamy zapowiedzianą epkę Escape Control , wydawnictwo self-titled. Sześć numerów, z których część można było poznać wcześniej na YouTubie. Tych gości z Krakowa poznałem akurat na naszym festiwalu licealnym, ale dobre i to – źródło to źródło. Pamiętam, że ich koncert był całkiem spoko, trochę zdarłem sobie gardło, gdy pełen entuzjazmu brałem udział we wspólnym śpiewaniu z publiką. A, bo ścigaliśmy się z koleżanką, kto głośniej zakrzyknie "Escape Control", to dlatego. Wygrałem. Sprawdziłem ich potem na YouTubie, zapisałem, polubiłem na fb i tak dalej. Wygląda na to, że wzajemnie się zapamiętaliśmy, bo parokrotnie widziałem lajki Jaśka Rachwalskiego na peju. No dobrze, ale ad rem. Jak wspomniałem we wstępie, epka liczy sobie sześć numerów. W tym cztery są po angielsku, dwa po polsku, a jeden z tych to zapis live session. Całość zamyka się w dwudziestu pięciu

Miękkie piersi, twarde narkotyki

Nagle znikąd pojawia się nowa płyta  Taco Hemingwaya , czyli Café Belga . Tym razem nasze zdania były podzielone, więc tekst będzie w formie dialogu, rozmowy, a nie zwykłej recenzji. I to tak samo niespodziewane, jak i samo wydawnictwo. Dwaj piękni i młodzi mężczyźni z Warszawy postanowili odsłuchać nowego Filipa Szcześniaka, znanego raczej jako  Taco Hemingway . Jednemu siadło, drugiemu niezbyt. I teraz rodzi się pytanie - jak o tym napisać, gdy obaj mają swój udział na Odbiorze? Odpowiedź jest dość prosta. Można wejść w polemikę. Można było też upublicznić dwa niezależne od siebie teksty, lecz po bardzo długiej (jakaś minuta) naradzie postanowiliśmy pójść raczej w tę stronę. SMOQ Zacznijmy od tego, że obaj sądzimy, że TACONAFIDE to szajs. Po prostu nijak nie wchodzi, no i na to nie ma rady. Jakkolwiek mi Szprycer czy Wosk  weszły, za to Marmur czy wychwalana Umowa o dzieło już niezbyt. Co do Trójkąta warszawskiego raczej się zgadzamy, że był sztosem lirycznym i prod

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo