Dziś jestem w klubie Chłodna 25, dokładniej - na występie Trzy Szóstki na Chłodnej #5: Vysoké Čelo i Lemiszewski/Olter. Tak, przed wami kolejna super relacja z koncertu. Zapraszam do wspólnej zabawy, bo będzie interesująco.
Obserwuję pej Trzy Szóstki jakoś od półtora roku. Zacząłem od playlist autorstwa Krzyśka, admina, z początku nieco mniej skupiając się na opisach, ale potem jakoś wsiąkłem, włączyłem powiadomienia i tak dalej. Było też trochę tak, że to jedna z inspiracji do założenia Odbioru. Niedawno pej rozszerzył się w label, a następnie rozpoczęły się koncerty. No i zawsze wychodziło tak, że nie mogłem na żaden iść. Tym razem jednak się uparłem i postanowiłem pójść na piątą, hm, edycję, czyli na set Vysoké Čelo plus Lemiszewski/Olter.
Przygotowanie mam o tyle, że słuchałem Bubblegum New Age Lemiszewskiego solo, a z duetu Lemisz/Olter: ich zapisu live z Chłodnej i najnowszego albumu, Post Refference, który wyszedł dopiero co. Co do Vysokégo Čela – środowisko grupek facebookowych dotyczących muzyki jest węższe, niż myślałem. W związku z tym słyszałem ich już całkiem dawno temu, trudno określić.
Do rzeczy.
Dotarłem na Chłodną z pewnym opóźnieniem, co trzeba już chyba uznać za standard. Z zewnątrz to niepozorny lokal, niczego nie słychać. Dopiero gdy podejdzie się do wejścia, do uszu dochodzą dźwięki z piwnicy, gdzie znajduje się salka koncertowa. Tak, salka, gdyż ma ona metraż mniejszy niż malutka kawalerka. I na pewno bardziej oszczędne oświetlenie od takowej. Było dość tłoczno, lecz bez tragedii, koncert już trwał. Byli to Jakub Lemiszewski i Teodor Olter, duet głównie gitarowo-perkusyjny. Muszę przyznać, że słuchanie takiej muzyki jest nieco wymagające, przynajmniej dla laika. Jestem przyzwyczajony do bardziej regularnych rytmów i stopniowania brudu, tymczasem panowie cisnęli mi hałasem prosto w twarz – i bardzo dobrze. Gitara skakała od noise rocka do grunge'u, narkotycznie rwąc się ku kolejnym pociągnięciom za struny, a bębny i talerze kuliły się pod następującymi po sobie uderzeniami.
Szczerze przyznam, że nieco nie doceniam perkusji. Koncerty rockowe eksponują przede wszystkim lidera i gitarę, lecz ta koncepcja upada w sytuacji występów osób takich jak wspomniani muzycy. Tutaj oba instrumenty są sobie równe, tak samo ważne, jeden nie miałby takiej siły bez drugiego. Dlatego też zacząłem bardziej przyglądać się skomplikowaniu gry Oltera. I żadna poświęcona na to sekunda nie była stracona. Wszystko wybrzmiało, jakby było zaplanowane, każdy ruch pałką wychodził z pewnością i celnie. Tym bardziej rozsierdziło mnie dwóch typów, którzy pełnym głosem rozważyli za i przeciw ("idziemy zapalić? nie chce mi się tego słuchać :DDDD ale następny zespół będzie zajebisty"), po czym opuścili salkę. Panowie skończyli swój set niespodziewanie, wyciszając się w moment, czym mnie zaskoczyli.
Po koncercie kupiłem płytkę Vysokégo Čela, uścisnąłem rękę Januszowi Jurdze i poszedłem sobie kupić ciemny Namysłów, po czym tak wekwipowany posłuchałem następnego występu.
Vysoké Čelo zaczęło dużo łagodniej od poprzedzającego ich duetu. Tu mieliśmy już cztery osoby, set: gitara, perkusja, syntezator, syntezator (nie bić za pomyłki przy dwóch ostatnich). W porównaniu do noiserockowej nawalanki było to śliczne, takie ułożone. Nie jest to jednak absolutnie nic złego, wręcz przyjemna różnica, pomagająca się wyciszyć i złagodnieć. Trochę sprzęgało, fakt, lecz trudno. Przyszło więcej osób, więc przez połowę koncertu nie widziałem za dużo, ale potem udało mi się wślizgnąć na lewą stronę publiczności i nieco popatrzeć. Momentami było aż klubowo, ludzie zaczęli się mocniej bujać.
Ale to dobrze. Vysoké Čelo było taką odskocznią, dużo bardziej przystępną w słuchaniu niż Lemiszewski/Olter. I to miło z ich strony, jak już napisałem. Tutaj skomplikowanie rozkładało się na cztery osoby, było więc nieco mniej namacalne, lecz niezmiennie wybrzmiewające przez głośniki. Tutaj niewątpliwie bardzo dużo było przemyślane i ustalone. I cieszę się, że mogłem na to wszystko spojrzeć po ponad roku samego czytania i chwili słuchania z Bandcampa.
Przeszkadzała tylko ta alternatywna, kurwa, młodzież, która musiała rozmawiać przez blisko jedną trzecią koncertu i nie chciała się uciszyć mimo ewidentnych ku temu znaków ode mnie i kilku osób dookoła.
Co ostatecznie?
Dobrze, że wreszcie ruszyłem się na Chłodną. Warto znać to miejsce, daleko nie mam, lokalizacja dość przystępna, bo blisko przystanku Wola Ratusz. Najdrożej nie jest, więc też spoko. Koncerty natomiast, jak wyżej, lecz teraz w pigułce: jestem pod wrażeniem. Klubik raczej ciasny, oświetlenie mierne, ale muzyka – potężna. Trochę ściana dźwięku, a trochę hipnoza. Lemiszewski i Olter jako yin oraz Vysoké Čelo jako yang to wyjątkowo dobrze dobrane na jeden wieczór składy. Można powiedzieć, że to muzyka relaksacyjna dla nienormalnych, pełna hałasu, brudu, sprzęgania, nieoczywistości, zmian, skoków.
Ale za to zajebiście warta sprawdzenia.
Do rzeczy.
Dotarłem na Chłodną z pewnym opóźnieniem, co trzeba już chyba uznać za standard. Z zewnątrz to niepozorny lokal, niczego nie słychać. Dopiero gdy podejdzie się do wejścia, do uszu dochodzą dźwięki z piwnicy, gdzie znajduje się salka koncertowa. Tak, salka, gdyż ma ona metraż mniejszy niż malutka kawalerka. I na pewno bardziej oszczędne oświetlenie od takowej. Było dość tłoczno, lecz bez tragedii, koncert już trwał. Byli to Jakub Lemiszewski i Teodor Olter, duet głównie gitarowo-perkusyjny. Muszę przyznać, że słuchanie takiej muzyki jest nieco wymagające, przynajmniej dla laika. Jestem przyzwyczajony do bardziej regularnych rytmów i stopniowania brudu, tymczasem panowie cisnęli mi hałasem prosto w twarz – i bardzo dobrze. Gitara skakała od noise rocka do grunge'u, narkotycznie rwąc się ku kolejnym pociągnięciom za struny, a bębny i talerze kuliły się pod następującymi po sobie uderzeniami.
Szczerze przyznam, że nieco nie doceniam perkusji. Koncerty rockowe eksponują przede wszystkim lidera i gitarę, lecz ta koncepcja upada w sytuacji występów osób takich jak wspomniani muzycy. Tutaj oba instrumenty są sobie równe, tak samo ważne, jeden nie miałby takiej siły bez drugiego. Dlatego też zacząłem bardziej przyglądać się skomplikowaniu gry Oltera. I żadna poświęcona na to sekunda nie była stracona. Wszystko wybrzmiało, jakby było zaplanowane, każdy ruch pałką wychodził z pewnością i celnie. Tym bardziej rozsierdziło mnie dwóch typów, którzy pełnym głosem rozważyli za i przeciw ("idziemy zapalić? nie chce mi się tego słuchać :DDDD ale następny zespół będzie zajebisty"), po czym opuścili salkę. Panowie skończyli swój set niespodziewanie, wyciszając się w moment, czym mnie zaskoczyli.
Po koncercie kupiłem płytkę Vysokégo Čela, uścisnąłem rękę Januszowi Jurdze i poszedłem sobie kupić ciemny Namysłów, po czym tak wekwipowany posłuchałem następnego występu.
Vysoké Čelo zaczęło dużo łagodniej od poprzedzającego ich duetu. Tu mieliśmy już cztery osoby, set: gitara, perkusja, syntezator, syntezator (nie bić za pomyłki przy dwóch ostatnich). W porównaniu do noiserockowej nawalanki było to śliczne, takie ułożone. Nie jest to jednak absolutnie nic złego, wręcz przyjemna różnica, pomagająca się wyciszyć i złagodnieć. Trochę sprzęgało, fakt, lecz trudno. Przyszło więcej osób, więc przez połowę koncertu nie widziałem za dużo, ale potem udało mi się wślizgnąć na lewą stronę publiczności i nieco popatrzeć. Momentami było aż klubowo, ludzie zaczęli się mocniej bujać.
Ale to dobrze. Vysoké Čelo było taką odskocznią, dużo bardziej przystępną w słuchaniu niż Lemiszewski/Olter. I to miło z ich strony, jak już napisałem. Tutaj skomplikowanie rozkładało się na cztery osoby, było więc nieco mniej namacalne, lecz niezmiennie wybrzmiewające przez głośniki. Tutaj niewątpliwie bardzo dużo było przemyślane i ustalone. I cieszę się, że mogłem na to wszystko spojrzeć po ponad roku samego czytania i chwili słuchania z Bandcampa.
Przeszkadzała tylko ta alternatywna, kurwa, młodzież, która musiała rozmawiać przez blisko jedną trzecią koncertu i nie chciała się uciszyć mimo ewidentnych ku temu znaków ode mnie i kilku osób dookoła.
Co ostatecznie?
Dobrze, że wreszcie ruszyłem się na Chłodną. Warto znać to miejsce, daleko nie mam, lokalizacja dość przystępna, bo blisko przystanku Wola Ratusz. Najdrożej nie jest, więc też spoko. Koncerty natomiast, jak wyżej, lecz teraz w pigułce: jestem pod wrażeniem. Klubik raczej ciasny, oświetlenie mierne, ale muzyka – potężna. Trochę ściana dźwięku, a trochę hipnoza. Lemiszewski i Olter jako yin oraz Vysoké Čelo jako yang to wyjątkowo dobrze dobrane na jeden wieczór składy. Można powiedzieć, że to muzyka relaksacyjna dla nienormalnych, pełna hałasu, brudu, sprzęgania, nieoczywistości, zmian, skoków.
Ale za to zajebiście warta sprawdzenia.
Smoq
PS. sorka za beznadziejną fotę główną, lecz moja super lustrzanka ZTE nie robi lepszych :~)
Komentarze
Prześlij komentarz