Przejdź do głównej zawartości

Znowu i znowu



Wyrosłem na White Stripes. Z najdawniejszych wspomnień przebija mi się solo z Seven Nation Army. Potem ten duet się rozpadł. The Raconteurs było w porządku, ale to raczej zespół dwóch utworów. The Dead Weather to również nie było to. W międzyczasie pojawiły się płyty sygnowane wyłącznie imieniem i nazwiskiem Jacka White'a. Ostatnio wyszła kolejna, czyli Boarding House Reach. Zapraszam.

Dziś zorientowałem się, że ta płyta już wyszła. Zaplanowałem sobie, że włączę ją, gdy tylko się ogarnę i wyjdę z wanny. Taki był plan. A potem po odpaleniu albumu na Spotify mój komputer odmówił mi współpracy i póki co nie zmienił zdania. Zalogowałem się na innym, lecz tu coś ewidentnie nie grało z jakością niektórych numerów. 

I oto, nareszcie, po wielu bojach – udało się, posłuchałem. Śledziłem drogę Boarding House Reach już od pierwszych informacji, przez wrzucony promo mix i single, aż do wydania płyty. Muszę przyznać, że do dziś wyszło już całkiem sporo tracków, bo pięć na przestrzeni dwóch miesięcy (z promo mixem Servings and Portions from my Boarding House Reach - trzech). To trochę mnie zmęczyło, dlatego przegapiłem... sam dzień premiery. No nic, chyba nie jest jeszcze aż tak późno.


Otwieracz Connected by Love to coś, do czego White przyzwyczaił nas już na Blunderbussie i Lazaretto, track w stylu Love Interruption lub Three Women. Taki jaśniejszy blues z dodatkiem żeńskiego wokalu. Przyjemnie, lecz nic nowego. Why Walk a Dog? daje nieco więcej mroku, faktycznie, lecz już następne Corporation powraca do wcześniejszego motywu, dodając jedynie hałasowanie w drugiej połowie utworu. 

I co do tej pory? Nic specjalnego. Nie słyszę żadnego numeru, do którego chciałbym później wrócić. Zupełnie nic interesującego. Abulia and Akrasia mocno przypomina mi wstęp do Roxanne w wersji z filmu Moulin Rouge, ale to z pewnością przypadek, rzecz wpisująca się w jackową zabawę.

Hypermisophoniac hałasuje dalej. I to tak, jakby White chciał zrobić na siłę coś łamiącego się, kruszącego, wyginającego w różne strony, niestabilnego. Jak dla mnie, totalnie casualowego słuchacza, dzieje się za dużo i nie wiadomo po co, choć solo przez parę sekund przypomniało mi Black Math z Elephant


I znowu ding-dong, ding-dong, wracamy na Lazaretto. Różnicę robi to, że w Ice Station Zebra Jack w zasadzie... rapuje. Tego się nie spodziewałem. 

Hear me out, it ain't easy but I'll try to explain
Everything in the world gets labeled a name
A box, a rough definition, unaffordable
Who picked the label doesn't want to be responsible
Truth, you're the one who needs the keys to the prison
You create your own box, you don't have to listen
To any of the label makers, printing your obituary

Here's an example
If Joe Blow says "Yo, you think like Avagio"
You'll respond "No, that's an insult, yo"
"I live in a vacuum, I ain't got but no one"
Listen up, son

Everyone creating is a member of the family
Passing down genes and ideas in harmony
The players and the cynics will be thinking it's hard
But if you rewind the tape, we're all copying god
Copying god, copying god
Copying god, copying god
Add your own pace, but the puzzle is god's

Ale po co? Lubię nowatorstwo w muzyce, lecz, no, akurat rap nie jest działką Jacka White'a, co doskonale pokazuje następny Over and Over and Over (wartością dodaną jest świetny teledysk), czyli pierwszy utwór, do którego chce mi się wracać. Może to trochę stronnicze ukierunkowanie na stronę gitary, lecz energia bijąca z tych trzech minut i trzydziestu sześciu sekund dała mi ochotę na słuchanie Boarding House Reach dalej. 

I Everything You've Ever Learned, rozkręcając się, podtrzymuje ten stan. To będzie dobry utwór koncertowy, tak myślę, z tymi talerzami i okrzykami. Respect Commander z początku utrzymuje gitarowe korzenie, lecz dalej przyspiesza, by nagle się urwać, a potem powrócić już zdecydowanie wolniej. 


Nic to. Mógłbym tak do końca opisywać płytę utwór po utworze, lecz przecież nie o to tu chodzi. Co można o niej powiedzieć ogólnie? Cóż, Jack White wyrobił sobie dość pewną pozycję na rynku. W ciągu tych kilkunastu lat obecności na scenie wydawał album za albumem, w różnych konfiguracjach, i zwykle wychodziło przynajmniej przyzwoicie. Sam też zaliczam się do fanów, lecz nie tego akurat krążka. Bo brzmi on, jakby artysta chciał, a nie mógł. Albo jakby miał pomysł na wszystko naraz, lecz w wyniku mieszania koncepcji nie wyszło nic szczególnego. Bo tak, jak nie każde darcie mordy jest spoko w hardkorze czy black metalu, jak nie każda melodeklamacja jest dobra w rapie, nie każdy prosty akord dobry w country, tak i nie każda mieszanka tego wszystkiego wychodzi na dobre ogólnie. Nawet, gdy jest się Jackiem White'm.

Szkoda. Czekałem na to wydawnictwo, a zostały mi jakieś dwa-trzy nagrania. Raczej kiepski wynik. Może te problemy z wciśnięciem play to był znak.
  • Muzyka: 5/10
  • Wokal: 6/10
  • Słowa: 5/10
  • Produkcja: 7/10
  • Total: ~5,8/10
Smoq

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Miękkie piersi, twarde narkotyki

Nagle znikąd pojawia się nowa płyta  Taco Hemingwaya , czyli Café Belga . Tym razem nasze zdania były podzielone, więc tekst będzie w formie dialogu, rozmowy, a nie zwykłej recenzji. I to tak samo niespodziewane, jak i samo wydawnictwo. Dwaj piękni i młodzi mężczyźni z Warszawy postanowili odsłuchać nowego Filipa Szcześniaka, znanego raczej jako  Taco Hemingway . Jednemu siadło, drugiemu niezbyt. I teraz rodzi się pytanie - jak o tym napisać, gdy obaj mają swój udział na Odbiorze? Odpowiedź jest dość prosta. Można wejść w polemikę. Można było też upublicznić dwa niezależne od siebie teksty, lecz po bardzo długiej (jakaś minuta) naradzie postanowiliśmy pójść raczej w tę stronę. SMOQ Zacznijmy od tego, że obaj sądzimy, że TACONAFIDE to szajs. Po prostu nijak nie wchodzi, no i na to nie ma rady. Jakkolwiek mi Szprycer czy Wosk  weszły, za to Marmur czy wychwalana Umowa o dzieło już niezbyt. Co do Trójkąta warszawskiego raczej się zgadzamy, że był sztosem lirycznym i prod

Słyszałem, że coś mruczysz, więc powiedz to reszcie sali

To już czwarta edycja, w dodatku całkiem blisko, a ja tu dopiero pierwszy raz. No nic, kiedyś trzeba zacząć. Grodzisk Mazowiecki – jak zwykle – Park Skarbków – tym razem – i muzyka na żywo – o to chodzi: Bajzel , Nagrobki , Mikołaj Trzaska oraz Lech Janerka . Przed wami krótka relacja z Festiwalu Mięty Pole .  Na początek przyznam, że wczorajsza wizyta w Grodzisku była trochę walką na zasadzie: malutka scena vs ja, niewyspany i skacowany. Ale nawet to niczego mi nie popsuło, bo przynajmniej była ładna pogoda – jeszcze nie taki upał, jak znowu dziś, ale bardzo ciepło i słonecznie. Grodzisk Mazowiecki sam w sobie trochę mnie zaskoczył, bo obok wymarłego deptaka rodem z miejscowości ożywających tylko w czasie danego sezonu znajduje się w nim sporo fajnie ogarniętych zielonych miejsc, tj. skwerów czy parków, w tym, oczywiście, Park Skarbków, w którym trochę posiedzimy. Czym jest Mięty Pole? Wyciągając fragment wywiadu FYH z Krzysztofem Rogalskim, organizatorem: Zadaniem festi