Przejdź do głównej zawartości

W końcu sezon pomidorowy

"After w Barze Śmigło. Kogo nie ma, ten trąba", "piątek był najgorszym dniem w historii festiwalu", "mega dowód na to, że takie eksploracyjne line upy są super", do tego deszcz, brak performensów BUHa i robot, który poleje ci piwo - czyli OFF Festival 2023 w pełnej krasie. Spędzony na luzie, z kilkoma zaskoczeniami, z paroma żalami. Z góry ostrzegam: niezdrowo jaram się Confidence Man.

To może po kolei. Była to moja trzecia z rzędu świadoma wizyta w Dolinie Trzech Stawów, miałem więc pewne oczekiwania, ale nie takie, jakie prawdopodobnie mają osoby odwiedzające ją od dekady lub dłużej. W ubiegłym roku zacząłem od problemów z repertuarem, a w tym było ich zaskakująco niedużo, przynajmniej przed samą imprezą – ostatecznie odwołali się tylko Ela Minus i Obongjayar, szkoda, ale więcej osób bało się o Pushę T, który jak najbardziej wystąpił. Obawy budziły natomiast prognozy pogody, momentami YR.no przewidywało ponad 40mm opadów w trakcie każdego z dni.



Jedną rzecz muszę przyznać od razu: w tym roku już pierwszego dnia zrobiłem to, co niektórzy uznają za zdradę, czyli postanowiłem więcej czasu spędzać z przyjaciółmi, z którymi przyjechałem, a mniej na bieganiu od gigu do gigu, co zdarzało się w poprzednich edycjach, nieraz z miernymi efektami. Pamiętam na przykład, gdy w 2019 roku postanowiłem wyjść z końcówki The Comet is Coming, by zdążyć na grający na scenie eksperymentalnej Lebanon Hanover, a usłyszałem tylko kończące "thank you Poland", przy czym w międzyczasie ominęła mnie świetna końcówka na scenie leśnej.

Tym razem zrobiłem inaczej, przez co nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat Białego Falochronu, Haru Nemuri, GONE, Tropical Soldiers in Paradise, Soyuz, Spiritualized, Jockstrap, Furdy, Ugorów, Węży czy Franka Warzywa & Młodego B. Zwróćcie jednak uwagę, że na tej liście przeważają polskie nazwy - nie bez powodu, bo doszedłem do wniosku, że te grupy i tak prędzej czy później zobaczę. Do tego należy też dodać clashe – pokrywające się Special Interest i Melody's Echo Chamber, Izzy And The Black Trees i Belmondawg, Balming Tiger i Son Rompe Pera, Mandy Indiana i Slowdive, Confidence Man i Desire, King Krule i VLURE... 

Z wymienionych najbardziej szkoda mi Haru, której występ podobno był niesamowity, w następnej kolejności Jockstrap, Mandy Indiana, Special Interest i Desire. Taki jednak los, co zrobić, nie rozdwoję się. A z drugiej strony: jeśli wybrałem spędzenie czasu z ekipą, to nie był to czas stracony, a wręcz przeciwnie, bo festiwale uważam w dużej części za wydarzenia społeczne, a nie tylko muzyczne.

Czego w tym roku zabrakło? Baniaków z wodą (był dosłownie jeden hydrant!), palet położonych na największym błocie przy przejściu na scenę leśną, sensownych cen w gastro, odpowiedniej głośności na dużej scenie... przede wszystkim tego. Zabrakło też, całe szczęście, dennych performensów wykonywanych przez animatorów w strojach piwa BUH, którzy prześladowali uczestników poprzednim razem. 

O odwiedzonych przeze mnie koncertach przeczytacie niżej.


Najjaśniejsze punkty tegorocznej edycji? Przed wami pierwsza trójka; nie jestem pewien kolejności na podium, więc uszereguję ją chronologicznie.

Niespodzianka numer jeden: Son Rompe Pera, Meksykanie wykonujący muzykę ludową na marimbach. Dopóki nie zaczęli grać, nie byłem aż tak przekonany – myślałem, że będzie spoko, ale nie ukrywam, że nie jest to najbardziej moje brzmienie. Spodziewałem się co najwyżej jednorazowej dobrej ciekawostki, którą warto wspomnieć, trochę jak Bamba Pana. Tymczasem: tchnąca żarem muzyka grana w temperaturze 19 stopni pobudziła do tańca i wywołała banana na twarzy. Przesłuchanie pełnej dyskografii jeszcze przede mną, ale jestem pod wrażeniem.

Numer dwa? Uwaga, otóż... Slowdive. "Jak to nie zachwyca Smolarka, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Smolarkowi, że go zachwyca", że tak sparafrazuję (skądinąd nudnawe) Ferdydurke. Przez kilka lat nie mogłem nic na to poradzić, darzyłem ten zespół ogromnym szacunkiem, ale zdecydowanie bardziej przemawiało do mnie My Bloody Valentine. Myślę, że po sobotnim koncercie sytuacja się odwróciła. Ilustracja chwili przez muzykę jest dla mnie ważna, a unoszenie się gdzieś między chmurami przy tym brzmieniu i we wspomnianym już towarzystwie sprawiło, że nigdy nie zapomnę tego koncertu. Bez szans.

Wspominane Confidence Man, niespodzianka numer trzy. Pierwszy raz zwrócili moją uwagę, gdy przeczytałem komentarz chwalący ich występ na tegorocznej Primaverze. Dopisałem ich album TILT do listy odtwarzania, obejrzałem koncert z Glastonbury i stwierdziłem, że w niedzielę muszę tam zajrzeć. I tak oto pan niezal słuchający głównie koncertów o wiadomej charakterystyce odbywających się w Chmurach zakochał się w pstrokatym, wesołym, sensualno-seksualnym koncercie australijskiego duetu. Jeśli potrzebujecie imprezy i myślicie ciepło o electropopie kojarzącym się z eurodance'em i styluwie spod znaku I’m Too Sexy Right Said Fred, nie zawiedziecie się. Wytańczyłem się tu, a nie sądziłem, że potrafię w ogóle zacząć.

Ledwo poza podium: Gurriers, a więc kolejny irlandzki zespół odnajdujący się w estetyce brexitcore'owej, jakkolwiek ta kategoria nie byłaby w tym momencie wytarta. Z drugiej strony: czy jednak faktycznie jest, jeśli wszyscy wiemy, o co chodzi i jeśli wciąż mowa o podobnych nastrojach? Brakujące ogniwo między IDLES a Fontaines D.C., choć sami jako inspiracje podają muzykę techno. Występ, na którym uderzyłem w mosh pit, zespół, którego brzmienie mnie satysfakcjonuje i przy którym mam wrażenie, że jest wkurwiony na bardzo konkretne rzeczy, między innymi na skrajnie prawicową politykę.


Kategoria numer dwa, czyli świetnie, ale bez spadających kapci. Lista, ponownie, ustawiona jest chronologicznie.

Butch Kassidy, z którymi wiązałem wielkie nadzieje i niemal zostały one spełnione. Dynamiczny koncert, być może trochę powtarzalny w strukturze motorek-hałas-spokój-motorek..., ale zaciekawił, a w porównaniu do Gilla Band nieprzesadnie zmęczył. Zespół jest o tyle zagadkowy, że mają wydany tylko jeden kawałek, ale od razu kloc, czyli Heath, a pozostałe nie mają nawet nazw i przez to też nie do końca wiadomo, kiedy się kończą. Jestem pewien, że przy znajomości materiału bawiłbym się tu lepiej, ale i tak – postrockowo-progresywno-noiserockowe numery prawdopodobnie podejdą tym, którym podoba się Squid czy God Is an Astronaut. Na YT znajdziecie już pełne nagranie wykonane przez bloody bootlegs – link. Czekam na longplay!

Na Melody's Echo Chamber trafiłem po opuszczeniu koncertu Special Interest, na których czekałem od momentu ogłoszenia, ale w czasie ich występu okazało się, że... jednak nie pasuje do bieżącego humoru. Nie było w nim niczego złego, po prostu w danym momencie wolałem wybrać się na piękne psychodeliczno-popowe piosenki, nawet jeśli momentami zafałszowane, i był to świetny wybór. Nic do dodania. Podobnie przy trójmiejskim jazzrockowym Nene Heroine, które widziałem w tym roku na SEA YOU i tutaj opinia również się nie zmieniła, wciąż polecam.

Nie byłem pewien, czy interesuje mnie włoskie Calibro 35 – ich styl bez żadnej przesady można określić słowem "cinematic", a to muzyka, która zgodnie z nazwą najlepiej działa z obrazem. Tu obrazów nie było, ale przy odrobinie wyobraźni i przy zamkniętych oczach można je było samodzielnie stworzyć, więc było naprawdę w porządku.


Serce publiczności złamał Tamino, który w trakcie koncertu oświadczył, że właśnie dotarła do niego informacja o śmierci przyjaciela. Chciał uczcić jego pamięć, zadedykować mu koncert, ale koniec końców nie był przekonany, czy to właściwy gest. Słychać było, jak ciężko przychodzi mu odnajdywanie słów, a przy tym jego muzyka otrzymała dodatkową warstwę, przez którą być może na wyrost oceniam ten koncert jako kompletny i wzruszający do łez. Luźne skojarzenie: Radiohead. 

Spodziewałem się, że koncert Gaye Su Akyol bardziej mi podejdzie, bo od tygodni w kółko przesłuchiwałem jej płyty, zarówno oryginalne, jak i remixowane, oraz oglądałem zapisy koncertów. Na miejscu okazało się, że wszystko działa na przyzwoitym poziomie, ale w tym anatolijsko-rockowym brzmieniu zabrakło jakiegoś elementu szaleństwa. Czemuś takiemu, moim zdaniem, dali się ponieść Son Rompe Pera i między innymi to zdecydowało o jakości ich koncertu.

Jeśli chodzi o King Krule, to lubię... yyy... debiut sprzed dekady. I to by było na tyle, reszta płyt jest mi obojętna, tylko 6 Feet Beneath the Moon. Nowy album nie jest moim zdaniem materiałem koncertowym, zdaniem samego Archy'ego najwyraźniej też nie, bo bezproblemowo zagrał przekrojowy set. Przy okazji podziękował offowej publiczności za wieloletnie wsparcie – może to tylko kilka słów, ale to jednak miły, osobisty gest, który lubię, nawet jeśli nie dotyczy mnie. 

Tegorocznego OFFa zamknęło Mind Enterprises, cokolwiek inne od końcówki z Amenrą w 2022 roku. Tym razem nie dostałem po mordzie, tylko gładko rozpłynąłem się w miękkim italo disco, co być może nie postawiło tak dobitnej kropki nad i w przypadku tej edycji, ale wciąż było słodkie, akurat na powolne wygaszenie.


Niemal końcówka, czyli tzw. honorable mentions. Niestopniujące napięcia, choć ciekawe hcpunkowe OFF!; przyjemno-jazzowe Kokoroko, które było za ciche i o którym łatwo było przez to zapomnieć, nawet będąc niedaleko od sceny; Gilla Band, na które w żadnym stopniu nie miałem w tamtym momencie nastroju, więc tylko się wymęczyłem (a to nie był zły koncert); Kampire, reprezentantka Nyege Nyege, która grała w porządku, lecz zachowawczo, oraz VLURE – jeszcze przed debiutanckim longplayem, fajne show, ale trochę za mało ciekawie.

I na sam koniec koncertów: te nieudane, a w zasadzie ten jeden, czyli Trupa Trupa. Zespół, którego fenomen mnie ominął, zespół, którego fanbase nie istnieje. Oczywiście przesadzam, ale naszła mnie ostatnio refleksja, że nigdy nie słyszałem, żeby ktoś sam z siebie, jako słuchacz, poruszył temat tej grupy; zawsze zaczyna się od jakiejś recenzji na znanym, najlepiej zagranicznym portalu lub od występu na festiwalu, brakuje tu organicznego zainteresowania. Co też pokazała frekwencja pod dużą sceną – a wbrew temu, co niektórzy mówili, pustek w tym roku nie było. Ujawnił się też niziutki poziom wokalu, a wiecie, do czego jestem przyzwyczajony.

Najważniejsza w tym roku była jednak rodzi... ekipa. Nie no, w sumie w tym przypadku to jak najbardziej rodzina. Pisałem już na początku, że aspekt społeczny jest dla mnie mega ważny, więc dziękuję wszystkim ziomkom za zbite piątki, bez Was nie byłoby tak samo, bo to Wy tworzycie między innymi takie wydarzenia, jak OFF Festival. Przede wszystkim jednak dziękuję tym, z którymi pojechałem, bo mam porównanie do samodzielnej wędrówki i... jest to diametralnie inny, o wiele gorszy świat. Przynajmniej dla mnie. Może jednak bez aż tak osobistych szczegółów na łamach bloga.

W Katowicach ponownie widzimy się za rok, bez dyskusji. Może uda mi się pojechać na akredytację i zrobić jakiś fajny wywiad? W tym roku udało się to Michałowi Danilukowi z Czwórki, który pogadał z OFF! – tę rozmowę znajdziecie w najnowszej w tym momencie audycji, Formuła brzmienia 7 sierpnia godz. 22:04, a także pod osobnym linkiem OFF! o nowej płycie: zmieniliśmy reguły gry i wyszło nam to na dobre.

Smoq

PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Jaki mam rytm, gdzie lubię być

  A zatem NEXT FEST Music Showcase & Conference 2024 . Pierwsza wizyta - i pierwszych razów ogólnie było dość sporo, bo tak wyszło - do tej pory nie widziałem kilku naprawdę ważnych zespołów, a festiwal to dobra okazja by pobiegać po mieście i nadrobić braki. Nie ze wszystkim się udało, ale trochę koncertów zaliczyłem. Najlepsze? Trudno wybrać, więc alfabetycznie. 🟢 Coals - piękna nowa płyta, do tego przekrojowa setlista na podstawie zapotrzebowania słuchaczy. Świetne wykonanie, co przy materiale łączącym wpływy avant-popowe, rurę i najntisowe gitarki jest szczególnie ważne, bo na żywo zwyczajnie łatwo skiepścić muzykę do tego stopnia wypieszczoą w studiu. Prawdopodobnie ten poziom jest u nich normą, ale - wstyd przyznać - to było nasze pierwsze spotkanie. Niedługo grają w Warszawie, liczę na powtórkę, choć nie wiem, jak my się pomieścimy w tej Hydrozagadc e, bo Tama była pełna.  🟢 Kosmonauci - niedługo po opublikowaniu debiutu, również za parę dni będzie okazja do powtórki . Czy

Wielki strach jak cały świat

Przed wami druga rozmowa z ostatniego odcinka Spoza nurtu w Czwórce. Rozmowa z air hunger , bez szczególnej okazji - raczej w wyniku ogólnej fascynacji jego muzyką, która operuje... sugestywną delikatnością? To chyba najbardziej trafne określenie, jakie umiem znaleźć dla wycofanego wokalu, ambientu i gitarowego dronu. Pomysł na tę rozmowę ma dwa źródła: jedno to rozmowa Magdy z Filmawki pt.  Nie jestem do końca przekonany, czy na “Grace” to jestem w ogóle ja… [WYWIAD] , przeprowadzona jeszcze przed Peleton Festem, a druga to sam koncert podczas tegoż festiwalu. Nie był to pierwszy raz, gdy widziałem Dawida na żywo, choć to doświadczenie faktycznie jest dość krótkie - bo o ile muzykę znam, zdaje się, od pierwszych solowych nagrań, to live'u słuchałem dopiero przed tegorocznym koncertem Northwest w Chmurach. Grace by AIR HUNGER Był to jednak świetny występ, podobnie jak na Peletonie – i w naszej rozmowie pojawia się twinpeaksowe skojarzenie z klubem Roadhouse, z onirycznym występem