Przejdź do głównej zawartości

Ta rzecz tu się dzieje #15

 


Siema, znowu mamy do czynienia z postem-tasiemcem, chyba nawet najdłuższym z dotychczasowych, skoro blogspot nie pozwolił mi nawet oznaczyć wszystkich tematów w tagach, bo wychodzi wtedy za dużo znaków. Ale to chyba nawet lepiej, ponieważ znaczy to, że jest o czym pisać! Pełna płyta Artificialice, kilka koncertów, nowe Koty, nowy Peleton, nowy Ljos. Czego chcieć więcej?


Na początek disclaimer: o wielu z opisanych kwestii mówiłem w piątek w Halo, Odbiór?, więc scrollujcie śmiało na sam dół i posłuchajcie 121. odcinka, jeśli, co zrozumiałe, nie chce Wam się czytać.


Piętnasty odcinek Ta rzecz tu się dzieje obejmuje posty od 2.05 do 8.05.2022. 


Robi się z tego nowa świecka tradycja, że każdy wpis zaczyna się jakąś okładką. No dobrze, czemu nie. Tym razem, ponownie, płyta raczej nie dla mnie, ale sprawdzić warto, czyli All Those Streets I Must Find Cities For od The Plastik Beatniks. Jeśli macie potrzebę zajrzenia do poezji z lat 60. wykonanej przez współczesnych artystów i artystki, choć z nagraniami Allena Ginsberga i przy gościnnym udziale Patti Smith, to się Wam spodoba.



Dzięki uprzejmości Chair mogłem wpaść na ich koncert, który zagrali 
w poniedziałek u boku starlaymydear i PROPER. I czego się dowiedziałem? Po kolei: najpierw tego, że starlamydear to granie, którego z chęcią usłyszałbym więcej, bo to połączenie punk/post-punk/emo zwyczajnie bardzo mi siedzi. Nie ma wielu ozdobników, ale jednocześnie pobrzmiewa sonicyouthowsko, czego mimo wszystko mało się słyszy w polskim niezalu. Nie ukrywajmy, robi to przede wszystkim gitara, posłuchajcie na przykład The Way, ale nadal – serdecznie polecam.

Jeśli chodzi o Chair, no to słodziaki zagrały już cały materiał z minialbumu, który będziemy mogli usłyszeć prawdopodobnie już w przyszłym miesiącu. Będzie bodaj siedem kawałków, z czego nowe mają potencjał na bycie bardzo git, ale widać było, że nie są jeszcze tak dopracowane koncertowo jak dotychczasowy materiał. Ogólnie: jeśli do tej pory lubiliście Chair, to z pewnością się nie zawiedziecie, bo mają w rękawie asa w postaci pięknych, melodyjnych piosenek mieszanych ze spoken wordem oraz tony scenicznej charyzmy i uroku.

A co do PROPER., to przyznaję, że nie sprawdziłem ich muzyki przed koncertem, bo nie spodziewałem się zostać na tyle długo, a jednak się udało i dzięki temu byłem pod dużym wrażeniem. Do czego by ich przyrównać... brakujące ogniwo między Black Country, New Road a Cloud Nothings? Z jednej strony podobnie rozpaczliwe trochę postrockowe queerowe natężenie emocji, z drugiej całkiem hitowa indierockowa piosenkowość. Sprawdźcie na przykład Milk & Honey z ich najnowszej płyty, a następnie cały live nagrany na swoim podwórku.


W kwestii najnowszych ogłoszeń z Great September, to znowu nie rozumiem. Świetnie, mamy Chair, mamy Kwiaty, Różę, Patryka Pietrzaka czy początkujących popowych artystów jak Marie, jest też midcore'owe indiefolkowe songwriterstwo w postaci Faustyny Maciejczuk, ale co tu robi Ralph Kamiński?

Znaczy, ha, co tu robi. Napędza sprzedaż biletów – ot, co. 



Patrzcie no, kto się ogłosił. Bardzo krótko po zakończeniu tegorocznej edycji Sea You Tricity Music Showcase wiadomo było, że za rok spotkamy się znowu, a teraz znamy już datę – uwaga, będą to trzy dni – i wiemy, że odbędzie się to ponownie w tym samym miejscu, czyli w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku.

Chociaż ja niezmiennie obstaję przy opcji, że dwuletni cykl byłby lepszy, ale to nie ja jestem organizatorem z dostępem do tabelek, więc okej.



W piątek znowu trafiłem do Chmur, tym razem na koncert zespołu Obrazek. I uważam za słabe, że pojawiło się tam tak mało osób, bo trójmiejski kwartet gra naprawdę przebojowego indie-math-rocka, który owszem, bawi się ciągłymi przejściami metrum, ale pozostaje przy tym przystępny dla bardziej niedzielnego słuchacza, na pewno bardziej niż na przykład nasze lokalne hage-o. Na żywo radzą sobie świetnie, co nie dziwi, bo grają już parę lat, choć zdaje się, że wcześniej kojarzyłem ich pod nazwą Sloth. Wpadnijcie ich zobaczyć, gdy będziecie mieli okazję. Na zachętę podrzucam jeszcze kawałek Czego nie robimy w ukryciu ze składanki Polskie piosenki dla Ukrainy.

A, jeszcze przyznam, że cover Ludzi Wschodu Siekiery na koniec sprawił, że parsknąłem śmiechem xD



Ufff, to już serio ostatni koncert w tym poście, naprawdę! Jak widzicie powyżej, mowa o grupie Sneaky Jesus, która wystąpiła w towarzystwie Mariyi Mavko z Kadabra Dyskety Kusaje i Tarasa Bakovskyiego prowadzącego swój własny sekstet. Kto nie był, niech się wstydzi, bo ominąć taki koncert za darmo to wstyd.

Pojawiły się kompozycje z płyty For Joseph Riddle, ale repertuar zapełniły przede wszystkim nowości. Co tu dużo mówić – dodanie jeszcze jednego saksofonu, fletu i sporadycznego wokalu współgra ze stylem, z którym do tej pory kojarzyliśmy Sneaky Jesus; była to zresztą jednorazowa akcja. Dużo energii i niektórzy muzycy ubrani jak na ryby, ale też dużo emocji i przyjemności z grania i słuchania. A tymczasem odpalcie sobie ich album.


Ayoo, pierwszy kawałek o gadach na dziś, czyli najnowszy numer od Good Night Chicken. Można powiedzieć, że oniryzm od zawsze był określeniem, które pojawiało się z automatu przy tym składzie, tyle że tutaj dostaliśmy niemal pięć minut transowego post-rocka, który bardziej pasowałby mi do Lastryko niż do GNC, przynajmniej do momentu wejścia wokalu Artura Kujawy. Nie, żeby nie było to spoko skojarzenie. 

A gościnnie mamy też sax od Tobiasza Mullaia. 


Debiutant w szeregach Seszele Records, czyli Franio Mucha. Powiedzmy, że jest to lekki indie rock, może troszkę synth-punk. Miś Mamona zapowiada płytę Bakelit i na ten moment wygląda na to, że będzie całkiem uroczo, ale z drugiej strony przyznam, że używanie wielu zdrobnień zwykle jest dla mnie red flagiem, który każe zachować czujność i znajduje się na moim osobistym manipulator's bingo.

Ale oczywiście to tylko moje dziwactwa, jeśli chodzi o muzykę, to wszystko się klei. 


Nowy Raban! Trzeci singiel, ponownie świetny, po raz drugi z tekstem autorstwa Mateusza Romanowskiego. Mówcie, co chcecie, ja czuję w tym The Spouds i bardzo mnie to cieszy, bo Raban idealnie wypełnia dziurę powstałą w moim serduszku po rozpadzie tamtego zespołu. A zresztą, damn, mamy tu do czynienia z supergrupą – na wokalu Kuba Walenda (Spouds), na gitarze Majkel (Brooks Was Here), na basie Paweł Cholewa (Bastard Disco), a na perkusji i tym razem w chórkach Yura Kasyanenko (Bastard Disco). 

Dodatkowy smaczek: w klipie pod kątem występujących mamy do czynienia z motywem typu Rastamysz i luźny skład, ewentualnie jak Kapitan Planeta, przynajmniej w niezalowym sensie.

Peleton Records po raz pierwszy, czyli wspominane w ostatnich tygodniach Raw Plastic i jeszcze jeden klip wydany w związku z epką Stuck on Spring, w dodatku do jednego z moich ulubionych tracków, czyli do Dive. Gdy wzywa styl grungy-shoegaze-deftones, moim honorem jest udostępnienie i zachęcenie do słuchania. Chociaż jak pisałem na peju – z chęcią usłyszałbym tu jakiś okrzyk... Ale i tak siedzi na zapętleniu.


Peleton Records po raz drugi, tym razem pod postacią Ziggiel Lou, która nareszcie opublikowała drugi singiel. Ten brzmi, jakby wygrzebać go z pudła ze starymi kasetami, trochę rozmagnetyzowanymi i pogiętymi, przez co ciągle się zastanawiam, czy tak naprawdę mi się podoba, bo trwa ledwie trzy minuty, a ja w okolicach połowy czasu mam wrażenie, że upłynęło już dziesięć. 

No dobra, jest tu jakiś pomysł na swój styl, to coś zupełnie innego niż najntisowo-indierockowe It's Just Sometimes. Pytanie tylko, czy nie jest to przekombinowane z tymi filtrami na wokalu i glitchami.


O, a tutaj mamy przykład, że można kombinować, ale nadal trzymać wszystko w ryzach. Wyszła już cała płyta Artificialice, o której parokrotnie wspominałem. I jest absolutnie świetna! O ile przy singlach byłem ciut zdezorientowany różnorodnością, tak na przestrzeni albumu wszystko się ze sobą klei. Szczególnie polecam tytułowe Prisoners of Expectations, jeśli nie potrzebujecie aż takich uderzeń jak przy Paradox of Knowledge, a jednocześnie macie ochotę na coś wyrazistego. Jedyne, czego żałuję, to że ta płyta nie jest dłuższa, bo zamyka się poniżej pół godziny, a z chęcią odpłynąłbym jeszcze na dodatkowe, nie wiem, dziesięć minut.

Niemniej – chapeau bas, jedno z najlepszych dotychczasowych wydawnictw tego roku.


Z rzeczy podobnie ciekawych: nowa inkarnacja Ljos, tym razem w duecie Patryk Banach x Maciek Tacher. Wygląda na to, że dobrze zrobiło to im obojgu, bo wspominam dotychczasową twórczość Tachera z raczej umiarkowaną sympatią, ale z połączenia obu wrażliwości wyszło coś ciekawego. I może dobrze, że nie przypomina to Melancholy, które było fajnym trackiem, ale jak dla mnie trochę zdominowanym przez współpracę z Julkiem Płoskim.

Tutaj na spokojnie udało się wytworzyć styl, który od razu skojarzył mi się z linkowaną wyżej Alicją, a więc: avant-popowy, może faktycznie w stronę wpisanej w tagach folktroniki, nieprzesadzony, pełen napięcia, ale nie nazbyt pompatyczny. Da się? Da.


Mieliśmy kącik z Peletonem, to teraz pora na Koty. Dwa najnowsze releasy to nowe zespoły w szeregach labelu, z czego w przypadku Salta Śmierci powracają wspominane przy GNC gady, bo ich debiutancki singiel Lizard... a zresztą, przecież rozumiecie, o co chodzi. Kawałek jest utrzymany trochę w klimacie collage rocka, trochę lo-fi, a opowiada po prostu, co tu kryć, o szuraniu i teoriach spiskowych. W składzie: Sebastian Olko i Mikołaj Meller (Bez), Natalia Kozłowska (Polonia Disco, Mucha Ladaco) i Tomek Sękowski (Pensjonat). 

Fajne, czekam na więcej.


Drugi Kot ma cokolwiek inny klimat, bo Koszmar brzmi jak post-punk z przyspieszonym riffem a la Joy Division, ale przede wszystkim – groźniej. W tekście Przesłuchania pada niejedna kurwa, jest niepokój i strach, poczucie zaszczucia. Ale jest to banger, na pewno koncertowo będzie dobrze grał. Skład ma na swoim koncie już kilka piosenek, ale ta konkretna otwiera ich przygodę z Kotami.


Jeszcze śmieszna sprawa: jakoś w trzy miesiące od usunięcia fanpeja na Facebook powróciły Trzy Szóstki, bo jednak niewygodnie podrzuca się playlisty na insta. Z oczywistych względów Krzysiek musiał założyć nową stronę, więc tu macie link: facebook.com/3szostki


W tym tygodniu w Pasjonautach gościł Czarek Zieliński, czyli spopielony. Sto lat temu pisałem o jego płycie Legendy, a tym razem mogliśmy się spotkać na trochę szerszym polu, bo w rozmowie o dungeon synthie. Nie ma to jak dobry rozmówca, więc polecam Wam serdecznie zapis rozmowy, który znajdziecie tutaj.


Na koniec: wyjątkowo obfity odcinek Halo, Odbiór? w Radiu Aktywnym, bo zawierający aż trzynaście kawałków. W jego ramach pojawiła się większość tego, co powyżej, tyle że w formie mówionej, więc jeśli wolicie ten rodzaj przyswajania informacji, to zapraszam. I do zobaczenia za tydzień.


Smoq

PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...