Przejdź do głównej zawartości

Mijam cię zazwyczaj w drzwiach, chyba patrzysz prosto w ziemię


"Częściej wychodzę z siebie niż ze strefy komfortu" to jeden z najbardziej pomysłowych wersów ubiegłego roku. Od epki s/t zaczęła się moja przygoda ze składem Zwidy, który niedawno wydał pełnowymiarowy album – Szum

Tak, znowu wyszło na to, że jestem po czasie. No nic, obowiązki bywają, a Don Kichot sam się nie przeczyta, skoro tym razem trzeba dokładnie gwoli pracy rocznej. Stało się też tak, okropnie pechowo zresztą, że nie poszedłem na premierowy koncert Zwidów na Chłodnej, a który na pewno był doskonały. I że boli mnie gardło po czwartkowym darciu ryja na Mopsie.

Wszystko, kurwa, nie tak.

Ale to dobrze, bo będzie pasowało do wydźwięku płyty. Na przykład do tego:


Podjarałem się, gdy wyszedł singiel Władysławowo, a i odświeżyłem sobie też epkę, więc przypomniało mi się, dlaczego mogłem tak bardzo katować te kilkanaście minut. Otóż, widzicie – można pisać smutne piosenki, można grać emo, można grać indie rock. Ale można robić to w kiepski, tandetny i tani sposób (w tej ignoranckiej formie kojarzy mi się wspólny mianownik tamtych określeń), a można to zrobić tak zajebiście, jak Welur, The Spouds albo właśnie Zwidy. 

To jest kwestia dobrego zmiksowania ze sobą paru elementów: chwytliwych melodii, smętnych tekstów, ale i frustracji. Twórczej frustracji. I dzięki temu można uzyskać najpierw epkę, a potem longplay, z których wylewają się emocje dawkowane oszczędnie, a jednak doszczętnie przejmujące.

A teraz znowu dygresja: w ramach globalnego ocieplenia jesień przez dość długi czas fundowała nam bardzo łagodną wersję siebie. Teraz jednak nastał grudzień, za dwa tygodnie początek zimy, a co za tym idzie: spadek temperatur. Dlatego w zeszły weekend było minus osiem stopni, a w ten jest plus osiem. W tym wszystkim zamarzająca Wisła przeplata się z randomowymi deszczami, a jednak gdzieś obok zielenieje trawnik i ćwierkają ptaki, a słoneczko opala buźkę. I sąsiad zza ściany coś wierci od rana. A z ławki przed blokiem ktoś ukradł siedzisko.

Trudno o lepsze warunki do jesiennej chandry. Może poza stereotypowym deszczem i pizgawicą, ale za taką złotą polską jesienią (lub latem w Glasgow) nie tęsknię.

W związku z tym trudno też o lepsze warunki do wielokrotnego odsłuchu Szumu

Ad meritum.


Tym razem minut mamy trzydzieści, a każda jedna drapie mnie po strefie komfortu. Od wczoraj minęło dokładnie pięć lat (chciałbym więcej czasu) / Mój bilans wykazuje więcej strat. Słysząc ten wers powtarzany ileś razy, nie mogę nie przyznać mu racji. Jeśli spojrzy się w przeszłość, zwykle widzi się dużo dróg, które mogłyby być lepsze, gdyby się je wybrało wczoraj, a jednak już minęło pięć lat – odwrotu nie ma. Dalej: początkowa linia basu w Dzień dobry wprawia mnie w ogromny dyskomfort swoim brzmieniem, bo przypomina moje własne próby podejścia do zabaw struną E na posiadanym badziewnym klasyku z Lidla. 

Nie będę jednak jechał numer po numerze, bo to nudny i leniwy sposób na opisanie płyty. Dlatego powiem, że na fali odczuć powiązanych z pogodą i muzyką zacząłem w notatniku parafrazować wersy Młodego Pi, zamiast słuchać wykładu na temat składania ofiar w antycznej Grecji. Wszystko ma swoje priorytety, niestety. I to też jest taka synteza typów smęcenia: można powiedzieć, że bazgrane linijki są kiczowate i sztampowe, a wokalista nie do końca czysto wyciąga nuty, ale można też mieć to w dupie i rozkoszować się emocjami oraz synkopami. Wymyśl swą przeszłość, jesteś zwycięzcą. [...] Będziesz przegrany, bo jesteś zwycięzcą. I to właśnie jest motto, przy jakim można usiąść przy stoliku i strzelić sobie w łeb, a i tak będzie mniej melodramatycznie niż przy Ostatniej niedzieli Fogga.

Albo można też przeżyć kolejny dzień przy poetycko tanim akompaniamencie kropli deszczu uderzających o parapet. Bo jest jesień. Bo kot zrzucił mi wiszący pod sufitem abażur od lampy. Bo nie wszystko musi być na pierwszy rzut oka głębokie jak rap według pierwszych wersów Tanktopu Tedego. Najwięcej zależy od wczucia, od tego, jakie myśli budzi riff, tekst, głos, całość.

A Szum daje mi się w siebie wczuć doskonale. Im więcej razy go słucham, tym bardziej. 

  • Muzyka: 10/10
  • Wokal: 9/10
  • Teksty: 9/10
  • Produkcja: 10/10
  • Total: 9,5/10

Smoq

PS. Tytuł tym razem stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...