Przejdź do głównej zawartości

Teraz albo kiedykolwiek


Dziś wraz z The Spouds i ich płytą Now or Whenever odpowiemy sobie na pytanie: co by się stało, gdyby ktoś przepuścił jakościowy polski pop oraz indie rock mid-2000 przez filtr w rodzaju Sonic Youth albo Pixies?

No i znowu funduję sobie powrót do przeszłości.

Z perkusistą The Spouds zetknąłem się na Męskim Graniu w Chorzowie cztery lata temu. Wtedy grał tam zespół The Freuders. Jakoś tak wyszło, że potem Lodi został moim znajomym na fejsie, więc poznałem również muzykę bohaterów dzisiejszego wpisu. Nie powiem, żebym miał jakieś wyraziste wspomnienia, ale lampka w głowie ewidentnie się zapala.

Dziś jest ciekawy dzień na tekst o posthardkorowym albumie, bo zacząłem ranek z nowym Cypress Hilem, swoją drogą dobrym, Crazy ląduje na playliście. Wyszedł też nowy singiel Sidneya Polaka... nie, w to może się nie zagłębiajmy. 

To tak słowem wstępu.


Dwa miesiące temu wyszedł singiel Outlet Store, a już mniej-więcej miesiąc później – Świętokrzyska. Rozbudziły chęć na więcej. Mają w sobie interesującą, surową melodyjność, o której ktoś napisałby, że ma pazur, ale ja wolę raczej uznać, że ma pierdolnięcie, ale jednocześnie miło gładzi po uchu. Noiserockowo-posthardkorowe hałasy przepuszczają przez sito altrockowe granie. Ach, etykietki.

A, zapraszam przy okazji na nasz fanpage.

Emocjonalny i nie zawsze czysty wokal przeplata się tu z chropowatymi riffami. To mało nowatorska metoda, zdawałoby się. I czy Now or Whenever brzmi specjalnie nowatorsko? No nie brzmi. Ale czy niezależnie od tego brzmi doskonale? To już jak najbardziej. Trafili w mój gust, łącząc pop z hardcore'em. Sprzężenia dwóch gitar, mocny bas, krzyki, śpiew, adekwatne uderzenia perkusji – z tego wyszła dobra mieszanka.

Czuje się w tym prawdziwe emocje. Mam awersję do rzeczy typu emo czy screamo, a jednak tutaj właśnie NIE jest za bardzo i pod image, tylko zdecydowanie autentycznie. Każdy zgrzyt jest tam, gdzie być powinien. Świetna rzecz.


Może sekret polega też na tym, że każdy członek zespołu miał swój duży udział w pisaniu. O ile muzyka ma po prostu wspólny szyld, to każdy z tekstów ma konkretnego autora. Oczywiście, wokaliści napisali ostatecznie największy procent, lecz nadal to super sprawa, a na Idioteq mogliśmy przeczytać parę słów o każdym numerze.

I stamtąd, jeśli komuś nie udało się wychwycić tego uchem, można się dowiedzieć, ile bólu i frustracji jest w tekstach. Po kolei: o rodzicach, o związkach, o chujowej pracy, o zagubionych ludziach, o spieprzeniu różnych spraw, o wspomnieniach z przeszłości, o braku satysfakcji, o utracie jakiejkolwiek przyjemności, o niechcianych poradach, o trudnościach związanych z wybaczaniem sobie samemu.

Kogoś to dziwi? Bo mnie nie.

Tak, jak nikogo by specjalnie nie zdziwiło, gdyby to Thurston Moore wykonywał Lone Animal. Bo czemu miałoby? Kompozycyjnie nie odstaje od dokonań SY. Podobnie następujący Paper food. Noisowe solo w A Man of His Word wydrapuje blizny w uchu i na rękach. Ściana dźwięku w Actors Who Ruined Their Careers in a Matter of Seconds wypełnia szczelnie całą dostępną przestrzeń.

Mówić dalej?



Nie trafiłem ostatnio na wiele albumów, które chciałbym zapętlać i słuchać raz po raz przez kilka następnych dni. A jednak – najntisowe granie The Spouds znalazło dla siebie miejsce na moim dysku. Nagrali wspaniałą płytę, bo dobrze połączyli różne elementy – te ładne i te brzydkie. Odpowiednie proporcje nie pierwszy raz wygrywają. Co więcej, nagrywali w Wieloślad Studio, w którym grały choćby Ugory, produkował ich Antoni Zajączkowski, zajmujący się już Złotą Jesienią, a wypuścił label Trzy Szóstki.

Póki co to niewątpliwie jedna z najlepszych polskich płyt, jakie słyszałem w tym roku. Zresztą, co ja – nie tylko polskich. Niech za najbardziej solidną rekomendację posłuży to, że, przykładowo, Paper food mogłoby się znaleźć na diRty Sonic Youth. a Świętokrzyska – u Pixies, na Surfer Rosa.

Z przyjemnością daję zasłużone wysokie noty.
  • Muzyka: 10/10
  • Wokal: 8/10
  • Teksty: 9/10
  • Produkcja: 9/10
  • Total: 9/10
Smoq

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...