Przejdź do głównej zawartości

Straszy mnie diabeł


Gdy coś się zaczyna, trzeba się tego trzymać. Z tego założenia wyszedłem, idąc w trakcie tygodnia do Pogłosu, by posłuchać udostępnianego przez nas DIDI i również występującego tego wieczoru Kruka. Tym razem było nas dwóch, lecz odczucia są dość spójne. 

W pewnym momencie znajomi podpowiedzieli mi, bym wrzucał więcej lokalnej twórczości na bloga. Dobrze, lecz najpierw musiałem ją znaleźć. Krążąc w krzyżówkach fanpage'y wrzucających ciekawą (moim zdaniem) muzykę trafiłem na DIDI. Od razu spodobały mi się postpunkowe klimaty tego tria. 

W klubie Pogłos byłem do tej pory tylko raz. Warto przypomnieć, że znajduje się obok Arkadii, więc jest bardzo przystępny komunikacyjnie. O wystroju pisałem już wcześniej, jest przyjemny. Na Ötzi bawiłem się doskonale, bo publika też względnie dopisała, nie było typowej polskiej koncertowej ściany. Tym razem wejście na gig kosztowało ledwie dyszkę, więc postanowiłem zainwestować. Wojciech potowarzyszył.


Zaczęło się nieco po czasie, lecz w dopuszczonej tolerancji. Zeszliśmy z kawiarni – czy też baru z fotelami – na pierwsze piętro. Trochę osób przyszło, lecz bez szału. Ale zrozumiałe, kapela niezbyt znana. No i klimaty dość archaiczne, bo nie da się ukryć, że złote lata post punku minęły już dawno temu. Oczywiście, dinozaury jak The Cure dalej grają, lecz chyba nikt się nie oszukuje, że jeszcze trafią na pierwsze miejsca w notowaniach. Najlepsze nagrania mają już daleko za sobą. Wspominanie o Brytyjczykach jest tu dość znaczące, ale o tym za chwilę.

Co mogę powiedzieć w skrócie o DIDI? Nie jest to odkrycie roku. Kibicuję nadal, licząc, że się rozwiną i lepiej wczują w swoją muzykę i stworzą jakiś klimat wokół koncertów, ale gdybym miał oceniać wyłącznie po tym, co zobaczyłem, nie byłoby kolorowo. Zacznijmy od instrumentarium, którego nie ma zresztą wiele: gitara elektryczna razy jeden, gitara basowa razy jeden, dwa bębny, pad perkusyjny, syntezator* i dwa głosy. Wokalistce mogę powinszować umiejętności połączenia śpiewu z bębnami, choć naturalnie nie są to najbardziej skomplikowane układy, jakie można spotkać. Mimo wszystko cierpi też na tym sam głos, który niedomaga, brzmi niepewnie i ginie wśród muzyki. 

O tej mogę powiedzieć nieco więcej. Linia basowa brzmi jak wzięta żywcem z albumu Pornography wspomnianego The Cure, a zwłaszcza utworów jak The Hanging Garden. To dobre odniesienie, wspaniała płyta, ale w pewnej chwili pomyliłem się, mając wrażenie, że zespół gra cover z tegoż krążka. Podobieństwo jest aż tak duże. 


Ale, jak już napisałem, sam występ mnie nie przekonał. Dwugłos z gitarzystą nieco się nie zgrywał, momentami idąc wręcz w fałsze. A i to wtedy, gdy w ogóle było go słychać ponad naprawdę solidnym basem czy mocnymi uderzeniami w bębny. Dodałbym do tego wszystkiego pewien minus samego obranego gatunku, czyli nieróżnorodność. Tak, DIDI grali różne kawałki, niektóre nawet idące w stronę shoegaze'u (ten zresztą pasowałby do image'u scenicznego grupy), lecz na melodyjnym, przedłużonym "ooooh" nie da się nagrać wielu innych od siebie numerów. Zaleciało to wszystko prowizorką z licealnych festiwali.

Nie chcę być jednak brany wyłącznie za malkontenta. Cieszę się, że i taka muzyka jest nadal grana, gdyż zajmuje ona specjalne miejsce w moim serduszku. W wykonaniu warszawiaków jest też dodatkowo coldwave'owa i melodyjna w dość specyficzny sposób. To cieszy, nawet bardzo, jeśli patrzeć na perspektywę rozwoju, nabrania doświadczenia i wczucia się. Dlatego dalej będę śledził DIDI, by przez przypadek nie ominąć czegoś dobrego na lokalnej scenie offowej.

I teraz uwaga: tego wieczoru miał miejsce rownież drugi koncert. Zespół Krůk ponownie wywabił mnie i Wojciecha z kawiarni. Zeszliśmy po schodach, pokazaliśmy pieczątki na przedramionach, żeby wejść, i...

...o kurwa.

Boję się.

Naprawdę, to nie jest śmieszne. Nie odrobiłem swojej lekcji z goth rocka, nie byłem nigdy specjalnym fanem Closterkeller. A Pogłos na to "pstryk" – schodzę na dół i widzę egzaltowane czerwone diabły. Mam przez to na myśli, że każdy członek zespołu miał któryś element ciała pomalowany na ten właśnie kolor. 

Co jest nieco przykre, to fakt, że pod względem umiejętności członkowie Krůka są o poziom lub kilka wyżej niż poprzedzające ich trio. Przykre dlatego, że moim zdaniem jest to marnowanie się na tę iście piwniczną muzykę. Nie pomaga wizerunek sceniczny, pełen nachalnie podkreślanego mroku. Czemu czerwień na twarzy? Czemu co drugi utwór zaczynał się dźwiękami lotu w kosmos (stąd rakieta na naszym fanpage'u)? Czemu gra się na gitarze Explorer smyczkiem? 

Jest naprawdę wiele pytań dotyczących tej grupy, a odpowiedź tylko jedna. Oto ona:



Smoq

PS. Gdyby ktoś jednak chciał się zapoznać z gusłami, to proszę bardzo.

*poprawka, dziękuję za zwrócenie uwagi.

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Jaki mam rytm, gdzie lubię być

  A zatem NEXT FEST Music Showcase & Conference 2024 . Pierwsza wizyta - i pierwszych razów ogólnie było dość sporo, bo tak wyszło - do tej pory nie widziałem kilku naprawdę ważnych zespołów, a festiwal to dobra okazja by pobiegać po mieście i nadrobić braki. Nie ze wszystkim się udało, ale trochę koncertów zaliczyłem. Najlepsze? Trudno wybrać, więc alfabetycznie. 🟢 Coals - piękna nowa płyta, do tego przekrojowa setlista na podstawie zapotrzebowania słuchaczy. Świetne wykonanie, co przy materiale łączącym wpływy avant-popowe, rurę i najntisowe gitarki jest szczególnie ważne, bo na żywo zwyczajnie łatwo skiepścić muzykę do tego stopnia wypieszczoą w studiu. Prawdopodobnie ten poziom jest u nich normą, ale - wstyd przyznać - to było nasze pierwsze spotkanie. Niedługo grają w Warszawie, liczę na powtórkę, choć nie wiem, jak my się pomieścimy w tej Hydrozagadc e, bo Tama była pełna.  🟢 Kosmonauci - niedługo po opublikowaniu debiutu, również za parę dni będzie okazja do powtórki . Czy

Wielki strach jak cały świat

Przed wami druga rozmowa z ostatniego odcinka Spoza nurtu w Czwórce. Rozmowa z air hunger , bez szczególnej okazji - raczej w wyniku ogólnej fascynacji jego muzyką, która operuje... sugestywną delikatnością? To chyba najbardziej trafne określenie, jakie umiem znaleźć dla wycofanego wokalu, ambientu i gitarowego dronu. Pomysł na tę rozmowę ma dwa źródła: jedno to rozmowa Magdy z Filmawki pt.  Nie jestem do końca przekonany, czy na “Grace” to jestem w ogóle ja… [WYWIAD] , przeprowadzona jeszcze przed Peleton Festem, a druga to sam koncert podczas tegoż festiwalu. Nie był to pierwszy raz, gdy widziałem Dawida na żywo, choć to doświadczenie faktycznie jest dość krótkie - bo o ile muzykę znam, zdaje się, od pierwszych solowych nagrań, to live'u słuchałem dopiero przed tegorocznym koncertem Northwest w Chmurach. Grace by AIR HUNGER Był to jednak świetny występ, podobnie jak na Peletonie – i w naszej rozmowie pojawia się twinpeaksowe skojarzenie z klubem Roadhouse, z onirycznym występem