Pora podsumować ostatnie dni. Tym razem: nowy singiel psa, kilka koncertów, koszulki, piąte urodziny Odbioru i takie tam. Możliwe, że za tydzień znowu się nie zobaczymy ze względu na Up To Date, ale nie wybiegajmy aż tak daleko w przyszłość – póki co sprawdźcie parę rzeczy, które już się ukazały.
Dwudziesty ósmy odcinek Ta rzecz tu się dzieje obejmuje posty od 22.08 do 28.08.2022.
Wyjątkowo bez okładki na rozpoczęcie posta, ponieważ w tym tygodniu obchodziliśmy piąte urodziny Odbioru. Blog powstał dokładnie 25 sierpnia 2017, a fanpejdż trzy dni później. Posta z Rychem nie zobaczycie, bo jest tylko w formie wersji roboczej, ale rok do roku przypomina mi o tej dacie. Jak widzicie, jego autorem jest admin W., który współtworzył Odbiór przez ~pierwszy rok działalności.
Czasy fanpejów trochę przeminęły, po drodze powstało i zamknęło się parę zespołów i labeli. Ale jakoś się trzymam na tym łez padole, więc za rok znowu będziemy świętować.
Nowy singiel Czechoslovakii to brzmieniowo tzw. hit, najbliższy do Jazdy z A'More. Przy okazji jest to trochę boomerskie nabijanie się z internetowego randkowania, ale do takiego pół-ironicznego zwrotu panowie znad morza chyba nas już przyzwyczaili. Niezmiennie, banger.
Przed nami nowe teesy Syndromu Paryskiego. Póki co trwa preorder, wysyłka jakoś pod koniec września, ale co tu dużo mówić – twarda bania i zaciśnięte pięści. Ja zamówiłem, tym bardziej, że jest to jakieś przełamanie inwazji białych koszulek. Wiem, że chłopcy-hardkorowcy muszą takie nosić do czarnych spodni, ale ileż można z tymi prostymi napisami na czystym białym tle, dajcie coś ciekawszego. Dla odmiany, te teesy stanowią ciekawą odpowiedź na wilcze majty.
Duet Pin Park zapowiada nową płytę świeżym, ambientowym ZEN for TV. Płyta Blind Spot ma wyjść już we wrześniu nakładem Coastline Northern Cuts, a zatem niedługo, a jeśli singiel jest dla niej reprezentatywny, to możemy spodziewać się materiału lżejszego od Dopplegangera (nawiasem mówiąc, świetnego, posłuchajcie koniecznie). Nie żeby tamten album był od razu jakimś glitchcore'em, ale jeśli chodzi o soczystość, to chyba nie było tam tak spokojnej kompozycji jak ta najnowsza. Inna rzecz, że świeży ambient pięknie masuje uszy, więc ja czekam na więcej.
Poranne zorze, gdy idę w Sopocie nad morzem... a nie, to nie to, nawet nie blisko. Kilka dni temu Smutny Tuńczyk zaproponował swoją nową piosenkę, tym razem z przekąsem komentując otaczającą nas rzeczywistość. Aj, ale drętwo to zabrzmiało! Można powiedzieć, że jest to przekornie zaangażowany kawałek, opowiadający o rezygnacji, trochę w formie: urodziłem się w Łodzi, nie w Nowym Jorku, moje miasto to syf, czasami myślę, że żyję w piekle, czasami myślę, że to zaszczyt. To by się zgadzało. Posłuchajcie.
pies podrzucił nam kolejny letniaczek z epki letniaczki. Jest dokładnie tak, jak możemy się spodziewać po tym jednym krótkim zdaniu. Gościnnie pojawia się tu Małgola, No, czyli artystka, o której parę razy wspominałem w ostatnim czasie, raczej bez zachwytu, dlatego cieszę się, że jej feat nie dominuje w leżeć / śnić. Dodatkowy wokal i klawisze dobrze uzupełniają brzmienie – spróbujcie wyobrazić sobie tę piosenkę bez nich, płasko by to brzmiało – a przy okazji przesuwają kompozycję w stronę skojarzeń typu Surowa Kara za Grzechy albo Papierowy księżyc w wersji z Muchami. Mi te skojarzenia podchodzą.
Czekamy jeszcze, jeśli się nie mylę, na dwa kawałki z epki. A przynajmniej ja czekam, niecierpliwie. Premiera odpowiednio za dwa i trzy tygodnie.
█▬█ █ ▀█▀ czy kit? Sam nie wiem. Nie jestem wyznawcą Holaka, który w ostatnim czasie co i rusz wyskakuje mi z lodówki za sprawą projektu WĘŻE i całego idącego za nim promo - i ten track niespecjalnie zmienia tę opinię. Jeśli chodzi o Rosalie., to chyba nigdy nie skumam koncepcji anglojęzycznego refrenu. Najlepiej z tego siedzi lekki, wakacyjny, trochę ducho instrumental oraz Błażej Król, któremu dziwnie dobrze wychodzą najnowsze popowe wyskoki. Tak, muszę być zabawny na imprezach.
Ljos, jaki jest, każdy widzi. Chyba nie mam szczególnie dużo do powiedzenia, jeśli chodzi o nowy singiel, bo kontynuuje on brzmienie poprzednich. Silence to pełny, trzyipółminutowy kawałek, a Noise to trzydziestosekundowy dodatek.
Spójna jest również VTSS, ale jej nowy girlboss styl to jednak coś, co nadal przykuwa uwagę, bo wciąż muszę przyzwyczajać się do tego, że słyszę jej głos, a do tego to pomieszanie z poplątaniem między rave'em a synth-popem siedzi aż miło. Razem z numerem dostaliśmy też mega klimatyczny klip, który znakomicie koresponduje z muzyką. Cała epka Circulus Vitiosus wyjdzie 16 września nakładem Ninja Tune, w tym momencie brakuje jeszcze jednego kawałka.
W ten czwartek odbył się ostatni odcinek tegorocznej odsłony cyklu Lado w Mieście. Szkoda, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, skończyły się fajne darmowe koncerty nad Wisłą, czyli okazja do wyjścia z chaty i posłuchania czegoś interesującego. Po drugie, nieuchronnie zbliża się jesień, nawet jeśli globalne ocieplenie póki co zapewnia nam tropikalne temperatury.
W tym tygodniu zagrał duet LXMP, czyli Piotr Zabrodzki x Macio Moretti. Powiedzieć, że to specyficzna muzyka, to powiedzieć mało. Syntezator bujający się od 8-bitu do gabberu i pełna synkop perkusja to rzecz, której raczej daleko do przyjemnego wieczoru z ambientem. Ale powiem wam, że na żywo wszystko brzmiało równiutko. Wiadomo, ze dwa kawałki miały falstart, ale za to gdy już weszły, to szły pod linijkę. Co więcej, było to zaskakująco dobrze nagłośnione, co potwierdziły mi instagramowe relacje na profilu LwM – kogo by nie udostępnili, dało się na spokojnie rozróżnić każdy dźwięk, więc chapeau bas dla osoby za konsoletą. Do tego dochodziły dobre humory ze sceny, więc zabawa była przednia pod każdym względem. Nie był to dla mnie koncert ma miarę Nihiloxiki, ale cieszę się, że go zobaczyłem.
Na Siksę zostałem na krótko, bo nie przekonuje mnie jej forma. Wielokrotnie słyszałem, że to bardziej performance niż muzyka, no i owszem, potwierdziło się, tyle że dla mnie to nie jest zaleta. Nie chodzi o treść, bo ta jest jak najbardziej słuszna, nieraz poruszająca, ale o formę podania. Nie mogę powiedzieć, że był to zły koncert, bo tłum ludzi był raczej zachwycony, niemniej, cóż, nie wszystko jest dla każdego.
Liczę, że z Lado w Mieście ponownie zobaczymy się za rok. Ekipa dba o interesujący booking, odrobinę zmieniona lokalizacja jest równie dobra, co w ostatnich latach, a tegoroczne lato sprzyjało cotygodniowym wypadom na bulwary. Czego chcieć więcej?
Chwilę temu pozachwycałem się nagłośnieniem, więc teraz robimy zwrot o 180 stopni, przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą połowę występu Patricka the Panaw Browarach Warszawskich. W samej miejscówce byłem pierwszy raz, choć trzeba przyznać, że trwający całe lato cykl wygląda całkiem imponująco. Dosłownie dzień wcześniej zresztą grali tam Daniel Spaleniak i Tomasz Mreńca, na których ostatecznie nie dotarłem. Anyways, jeśli chodzi o samo miejsce – leżaczki na trawie, drzewka, miłe żółtawe światło w typie modna-wege-knajpa-w-postindustrialnym-klimacie, otoczenie drogich restauracji i zagęszczenie ludzi jak w Hong Kongu. Z jednej strony bardzo pasujące do koncertów z lekką muzyką, z drugiej – gwarno i jakoś tak, hm, wymuskanie.
Co do koncertu. Może lepiej byłoby, gdyby muzycy wyszli na scenę kwadrans później, a zrobiliby jeszcze jeden soundcheck, choćby i częściowy? Nie wiem, najwyraźniej nie było to możliwe, więc próba odbyła się już w trakcie występu. Brak odsłuchów i zły miks – tak można opisać pierwszą połowę koncertu. Potem było lepiej, było po prostu tak, jak być powinno. Muzycy grali i śpiewali dobrze, tak jak człowiek by chciał, ale było widać, że są poirytowani.
Na pewno jeszcze kiedyś wybiorę się na koncert Patricka, mam nadzieję, że zastanę wtedy zespół w lepszych nastrojach, bo formy im nie brakuje. No nic, takie koncerty też się zdarzają.
W tym tygodniu gościnią Pasjonautów była Marta Tomasik, adminka profilu Warsaw Affirmations i DJka grająca jako sexy.land. Porozmawialiśmy o default city, robieniu memów i korzystaniu z platformy, którą daje memowanie, do opisywania istotnych kwestii takich jak gentryfikacja. Rozmowy posłuchacie tutaj, na stronie Polskiego Radia.
A już niedługo: Up To Date Festival w Białymstoku, Great September w Łodzi i Cool Kids of Death w Pogłosie.
Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025 musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej. Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie. Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...
OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...
Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność. Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...
Komentarze
Prześlij komentarz