Przejdź do głównej zawartości

Słyszałem, że coś mruczysz, więc powiedz to reszcie sali


To już czwarta edycja, w dodatku całkiem blisko, a ja tu dopiero pierwszy raz. No nic, kiedyś trzeba zacząć. Grodzisk Mazowiecki – jak zwykle – Park Skarbków – tym razem – i muzyka na żywo – o to chodzi: Bajzel, Nagrobki, Mikołaj Trzaska oraz Lech Janerka. Przed wami krótka relacja z Festiwalu Mięty Pole

Na początek przyznam, że wczorajsza wizyta w Grodzisku była trochę walką na zasadzie: malutka scena vs ja, niewyspany i skacowany. Ale nawet to niczego mi nie popsuło, bo przynajmniej była ładna pogoda – jeszcze nie taki upał, jak znowu dziś, ale bardzo ciepło i słonecznie. Grodzisk Mazowiecki sam w sobie trochę mnie zaskoczył, bo obok wymarłego deptaka rodem z miejscowości ożywających tylko w czasie danego sezonu znajduje się w nim sporo fajnie ogarniętych zielonych miejsc, tj. skwerów czy parków, w tym, oczywiście, Park Skarbków, w którym trochę posiedzimy.

Czym jest Mięty Pole? Wyciągając fragment wywiadu FYH z Krzysztofem Rogalskim, organizatorem: Zadaniem festiwalu [...] jest prezentacja najbardziej wyrazistych zjawisk muzycznych, bez zamykania się w konkretnej estetyce. Staramy się, aby skład każdorazowej edycji był różnorodny i układał się w wydarzenie dające szansę intensywnego doznania.

No, brzmi to ładnie i dość standardowo, można to przeczytać o chyba każdym festiwalu w naszym kraju, poza ściśle ukierunkowanymi. Trzeba jednak przyznać, patrząc po poprzednich edycjach, że faktycznie, zamykania się nie ma. W ciągu trzech poprzednich lat grali m.in. The Kurws, Syny, Mazzoll, Kryzys, Marcin Masecki, Kapela ze Wsi Warszawa i Alameda 5. 


 

Pierwszy grał Bajzel. Jak niemal zawsze, problemem koncertu otwierającego dzień jest to, że niemal nikt jeszcze nie przyszedł. Zwłaszcza tym razem – darmowe, niebiletowane wydarzenie odbywające się w parku przyciągnęło parę osób, które specjalnie po to przyjechały, ale widziałem, że im dalej w las, tym więcej przychodziło osób po prostu spacerujących albo przejeżdżających obok rowerem (taki też był cel organizowania festiwalu w miejscu publicznym, jak wynika z linkowanego wyżej wywiadu).

No i w takiej sytuacji jest kilka opcji. Można grać, jakby nigdy nic, można sobie gorzko żartować, można się powkurwiać. Bajzel wybrał opcję numer dwa, ewidentnie ironicznie komentując frekwencję i zapraszając do tańca. Zagrał jednak tak, jak miał. Jeśli ktoś kojarzy to brzmienie, a pewnie tak, to trudno to sklasyfikować. Może łatwiej powiedzieć, że Bajzel gra w Babu Król z Budyniem z Pogodna? To najprędzej pozwoli określić stylistycznie zarówno jego własną muzykę, jak i resztę działalności.

Grał częściowo na żywo, dokładając kolejne nagrywane z marszu warstwy instrumentalne do loopera, a częściowo z nagrania – odtwarzane były przede wszystkim instrumenty perkusyjne. 


 

Na Nagrobkach byłem już kiedyś na Open'erze, więc wiedziałem, czego się spodziewać. Nie wiem, czy ten duet trzeba jakoś przedstawiać – zresztą: z tegorocznego składu Mięty Pola chyba w ogóle nikogo nie trzeba – ale rzucę taką ciekawostkę, że obaj panowie, Adam Witkowski i Maciej Salamon, są artystami, których kompetencje wychodzą daleko poza nekropolo (jak zostają określone Nagrobki na stronie Zbrojowni Sztuki), sięgając grafiki, malarstwa, animacji, a w przypadku perkusisty – muzyki eksperymentalnej.

Wobec tego Nagrobki zdają się być tym ostatnio znienawidzonym słowem, jakim jest "projekt", a co rozumiałbym w tym przypadku jako ustanowienie konkretnej, wiernie utrzymywanej tematyki, jaką jest śmierć i ogólnie rzecz biorąc turpizm.

Na ich koncercie było już nieco więcej osób. Ba, nawet kilka podeszło pod scenę! Zdawali się być dość luźni, w przerwach między kolejnymi utworami kontaktując się z nieliczną publicznością. Grali i starsze rzeczy z repertuaru (vide: punkowe Jesteśmy martwi), jak i nowsze (vide: nowofalowe Spalam się). Zaprosili na scenę Mikołaja Trzaskę, by mogli, jak to sąsiedzi, zagrać we trójkę.


 

Koncert Mikołaja Trzaski był... ciekawy. Wiadomo, że występ będzie dobry, gdy artysta podchodzi do mikrofonu i mówi: zapraszam państwa na koncert. Nie wiem, czy państwo go wytrzymają, ale ja tak. Jakoś, o zgrozo, wytrzymaliśmy, choć pewni mężczyźni siedzący z tyłu w każdej przerwie kulturalnie wyrażali swoją opinię wykrzykiwanym słowem "spierdalaj". No, solowe avantjazzowo-freejazowe rzępolenie na saksofonie nie jest dla każdego, to fakt. Mi tam się podobało, choć nie jest to mój typ.

Nie znam się na twórczości Trzaski. Wiem, że grał w Miłości. Kilka lat temu byłem za to na koncercie Budzyński+Trzaska+Jacaszek, ale nie słuchałem płyty, którą wydali potem jako Rimbaud. Nie jestem też fanem filmów Smarzowskiego, a to do nich ostatnimi czasy Trzaska pisze muzykę. Wiem, że jako ostatni grał utwór z "Wołynia".

Pod koniec jego występu na scenę ponownie wkroczyli Salamon i Witkowski, aby nieco skrócić ciszę między koncertami, którą spowodowałoby spóźnienie się zespołu Lecha Janerki. Nikt nie narzekał.


 

Najwięcej czasu miał właśnie Lech Janerka. O ile poprzedni wykonawcy grali około godziny na głowę, to ostatni zespół miał niemal dwa razy tyle czasu. Set Janerki był przekrojem całej jego twórczości, od Klausa Mitffocha do numerów z Plagiatów. Tak, był też Rower, tak, była grana  spora część Historii podwodnej.

No i co tu powiedzieć. Widać, że lat przybywa, to jest fakt. Ale faktem jest też to, że Lech dalej się stara i wkłada dużo energii w dobry koncert. Kameralność też pomogła – o ile frekwencja na Janerce była największa, to nie było to trudne, a ludzi było, nie wiem, nieco ponad stu? To pozwoliło na komunikację między sceną a widownią, z której obie te strony były ewidentnie zadowolone. Ktoś kupił wokaliście syrop na gardło, bo mówił wcześniej, że go pobolewa. Jakiś dzieciak przez pół koncertu wołał "śpij aniele mój!" i się doczekał, zostało zagrane Bez kolacji. Dostaliśmy nawet bis, co nie jest oczywiste w festiwalowych warunkach.

No i na tym skończyło się tegoroczne Mięty Pole. Trzeba przyznać, że nagłośnienie było spoko, że obsuw nie było, że wszystko zadziałało. Szkoda tylko, że oddolny lokalny czynnik ludzki nie do końca zadziałał, wydaje mi się to dziwne przy takim składzie i przy braku ceny. No cóż, ale to nie zmieniło faktu, że co pograne, to zespołów, a co posłuchane, to moje. Widzimy się następnym razem.

Smoq

PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Kiedyś skinheadzi i punki, teraz futbolowe gangi

No dobra, piątek, pobiegane. To teraz rozejrzyjmy się po rzeczach do przesłuchania. O, no tak, przecież mamy zapowiedzianą epkę Escape Control , wydawnictwo self-titled. Sześć numerów, z których część można było poznać wcześniej na YouTubie. Tych gości z Krakowa poznałem akurat na naszym festiwalu licealnym, ale dobre i to – źródło to źródło. Pamiętam, że ich koncert był całkiem spoko, trochę zdarłem sobie gardło, gdy pełen entuzjazmu brałem udział we wspólnym śpiewaniu z publiką. A, bo ścigaliśmy się z koleżanką, kto głośniej zakrzyknie "Escape Control", to dlatego. Wygrałem. Sprawdziłem ich potem na YouTubie, zapisałem, polubiłem na fb i tak dalej. Wygląda na to, że wzajemnie się zapamiętaliśmy, bo parokrotnie widziałem lajki Jaśka Rachwalskiego na peju. No dobrze, ale ad rem. Jak wspomniałem we wstępie, epka liczy sobie sześć numerów. W tym cztery są po angielsku, dwa po polsku, a jeden z tych to zapis live session. Całość zamyka się w dwudziestu pięciu

Miękkie piersi, twarde narkotyki

Nagle znikąd pojawia się nowa płyta  Taco Hemingwaya , czyli Café Belga . Tym razem nasze zdania były podzielone, więc tekst będzie w formie dialogu, rozmowy, a nie zwykłej recenzji. I to tak samo niespodziewane, jak i samo wydawnictwo. Dwaj piękni i młodzi mężczyźni z Warszawy postanowili odsłuchać nowego Filipa Szcześniaka, znanego raczej jako  Taco Hemingway . Jednemu siadło, drugiemu niezbyt. I teraz rodzi się pytanie - jak o tym napisać, gdy obaj mają swój udział na Odbiorze? Odpowiedź jest dość prosta. Można wejść w polemikę. Można było też upublicznić dwa niezależne od siebie teksty, lecz po bardzo długiej (jakaś minuta) naradzie postanowiliśmy pójść raczej w tę stronę. SMOQ Zacznijmy od tego, że obaj sądzimy, że TACONAFIDE to szajs. Po prostu nijak nie wchodzi, no i na to nie ma rady. Jakkolwiek mi Szprycer czy Wosk  weszły, za to Marmur czy wychwalana Umowa o dzieło już niezbyt. Co do Trójkąta warszawskiego raczej się zgadzamy, że był sztosem lirycznym i prod

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo