Przejdź do głównej zawartości

Kiedyś skinheadzi i punki, teraz futbolowe gangi


No dobra, piątek, pobiegane. To teraz rozejrzyjmy się po rzeczach do przesłuchania. O, no tak, przecież mamy zapowiedzianą epkę Escape Control, wydawnictwo self-titled. Sześć numerów, z których część można było poznać wcześniej na YouTubie.

Tych gości z Krakowa poznałem akurat na naszym festiwalu licealnym, ale dobre i to – źródło to źródło. Pamiętam, że ich koncert był całkiem spoko, trochę zdarłem sobie gardło, gdy pełen entuzjazmu brałem udział we wspólnym śpiewaniu z publiką. A, bo ścigaliśmy się z koleżanką, kto głośniej zakrzyknie "Escape Control", to dlatego.

Wygrałem.


Sprawdziłem ich potem na YouTubie, zapisałem, polubiłem na fb i tak dalej. Wygląda na to, że wzajemnie się zapamiętaliśmy, bo parokrotnie widziałem lajki Jaśka Rachwalskiego na peju.

No dobrze, ale ad rem.

Jak wspomniałem we wstępie, epka liczy sobie sześć numerów. W tym cztery są po angielsku, dwa po polsku, a jeden z tych to zapis live session. Całość zamyka się w dwudziestu pięciu minutach, więc jak na extended play jest całkiem długo (warto zauważyć, że choćby oba tegoroczne wydania Kanyego są krótsze, a ponoć są pełnowymiarowe).

I chciałem jeszcze się odnieść do bardzo ładnej neonowej okładeczki. Takie trochę ni to retro, ni to synthowa estetyka, ale podoba mi się bardziej od wcześniejszego ogólnego logo.

To teraz o muzyce.

Chciałbym powiedzieć dużo dobrego, bo lubię debiutantów i raczej wolę dawać im kredyt zaufania. Tutaj na drodze stoi jednak okropny mix - niestety, nie dość, że kiepsko słychać wszystko poza wokalem i momentami gitarą, to w dodatku wszystko jest obok siebie, a nie razem. Produkcja jest strasznie nierówna: raz słychać dobrze bas i perkusję, raz tylko gitarę, zawsze na samej górze jest głos, ale mimo wszystko nie łączy się to w całość. A między tym wszystkim pusta przestrzeń. Nawet nie to, że jest zbyt "czysto" - jest po prostu zbyt płasko. To odbija się choćby w refrenie tytułowego kawałka, który koncertowo brzmi bardzo dobrze, a studyjnie się nie zgrywa.


Dalej: myślę, że Jaśkowi dużo lepiej wychodzą wokale po polsku. To okropna cecha ludzi w moim stylu, ale czepiam się złego brzmienia w innych językach. Płynności mu nie odmówię, poprawności językowej też nie, ale moje ucho stawało się kwadratowe, gdy tylko słyszałem akcent wokalisty. Można by się też przyczepić do chrypy, że jeszcze nie jest dojrzała - ale sądzę, że to przyjdzie z czasem, tutaj naprawdę trzeba się dotrzeć. Dlatego dużo bardziej podchodzą mi dwa ostatnie tracki z płyty. Zwłaszcza w obliczu wyeksponowania głosu w produkcji.

Co do akompaniamentu: co tu dużo mówić, są dwie gitary, bas i perka, a klimat w stronę rockowo-rapcore'ową. Nothing To Lose ma standardowy funkujący vibe w stylu Red Hot Chili Peppers, a to nie mój styl. Gregory's Muscle Sores jest dużo bardziej interesujące z raczej oszczędnym, jedynie basowo-perkusyjnym wstępem, a potem pełnią życia. Ominę trochę, żeby nie pisać wykazu, dlatego teraz już Elitarne szkoły, które można by częściowo skojarzyć z Babilonem Kultu, a to akurat nic złego, a w dodatku jest w rodzimym języku, co pokazało mi, że wcale nie powinienem pastwić się nad wokalem, tylko poczekać, aż się rozwinie. Grany live Pasożyt jest moją ulubioną pozycją z całej epy, bo jest najbardziej płynny i - hehe - żywy. Trochę altrockowe ujęcie punka, w zasadzie rock'n'roll. Zresztą, sprawdźcie sami:


W ten sposób dobiegamy do końca materiału. Mówiąc szczerze, nie jestem zachwycony. Wady już wymieniłem, a zalet trochę trzeba szukać. Czy mogę zrzucić winę na fakt debiutowania? Mogę. I tak zrobię, bo a nuż będzie jak z warszawskim DIDI - pierwsze wrażenie wcale nie za dobre, ale mimo tego pozostawiłem ich w pamięci, a po jakimś czasie wyszły nagrania i okazało się, że jest świetnie. Dlatego tutaj nie mam powodów, by specjalnie przyczepić się do instrumentali albo wokalu per se - wszystko najbardziej psuje produkcja (a w tym drugim akcent). Zobaczycie to w numerkach poniżej.

Można? Można. Dlatego o Escape Control też nie zapomnę. Bo dobrze patrzy się na zespoły, którym chce się coś robić, a jednocześnie nie grają kolejnego gimbometalu, tylko nieco kombinują.

  • Muzyka: 6/10
  • Wokal: 6/10
  • Teksty: 7/10
  • Produkcja: 4/10
  • Total: ~5,8/10

Smoq

PS. Tym razem tytuł z numeru z Lata w Ghettcie.

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...