Przejdź do głównej zawartości

Ja tańczę


Wakacje w zasadzie już się zaczęły. Przynajmniej niektórym, a siebie wliczam w to jakże chlubne grono. Mamy już maj, a wraz z nim wyszedł długogrający debiut duetu Wczasy, czyli Zawody. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale została zrewidowana.

Maturalny przestój dał się nieco we znaki, trudno też było mi znaleźć album, o którym jednocześnie mógłbym i chciałbym napisać. Poczucie irytacji narastało z dnia na dzień, aż nareszcie trafiłem na kolejną już wzmiankę o Wczasach. Wcześniej włączałem po paręnaście sekund z każdego utworu, ale że żaden mnie nie przekonał, odkładałem pełny odsłuch na później. Aż do ostatniej soboty, kiedy to miałem przed sobą podróż pociągiem, więc pobrałem sobie Zawody na Spotify. Po drodze zdążyłem zrobić trzy i pół okrążenia wokół trzydziestu ośmiu minut total time'u i przekonać się do rzeczonego materiału. 

to akurat z epki

Debiutancki album panów Bartłomieja Maczaluka i Jakuba Żwirełły różni się od zeszłorocznego wydawnictwa 1000 problemów jakością realizacji i instrumentalami, co słychać od pierwszych sekund. Tym razem jest dużo mniej gitarowo, a za to raczej elektronicznie, jak i dużo bardziej gładko. Epka miała swój klimat, nieco garażowy, ale również przyjemny. Zawody to jednak inna bajka. 

Nie chcę przesadzić, lecz nie zamierzam też ukrywać, że mam skojarzenia z kapelami typu Kombajn do zbierania kur po wioskach, Muchy czy nawet Cool Kids of Death. W pojedynczych fragmentach każda z tych myśli miesza się ze sobą – czasem w warstwie lirycznej, czasem wokalnej, czasem muzycznej. Wydaje mi się, że nie jest to zbyt obraźliwe porównanie dla Wczasów, a przynajmniej nie spod moich palców, bo jestem fanem wyżej wymienionych. Jest to jednak zjawisko trochę inne, bo i czasy się zmieniły. Generacja nic się zestarzała, lewa strona literki M została odkryta. Przynajmniej Poznań pozostał miastem doznań, bo to tam duet się poznał. 

Zawody to w zasadzie pochwała przegrywu. Co, jeśli nikt nigdy nie powiedział ci, że jesteś najlepszy? Albo najlepsza? Co, jeśli tak naprawdę nie masz szans wygrać w żadnej dyscyplinie? Nie znajdziesz dobrej pracy? Co, gdy skończy się weekend? To nieważne. Póki co tańczę, o twoje nogi się potykaj- a nie, to nie ten tekst, choć blisko. Póki co dzisiaj jeszcze tańczę, dzisiaj jeszcze śpiewam, ale jutro to się skończy. Czyli niby dajemy sobie pozytywny vibe, chwilę odpoczynku i zatracenia, jest fajnie, ale nie pozwalamy sobie zapomnieć o tej gorszej części rzeczywistości. O odpowiedzialności. O pracy, o ludziach, których nie lubimy. Po prostu o poniedziałku.

Kult przegrywu, jak wspomniałem. Światła już w nas nie ma. No i dobrze, że zgasło. Tyle, że tu nie ma miejskiej partyzantki i nie miało jej być, w przeciwieństwie do cytowanych wersów.


To wszystko jest opakowane w synthwave'owo-shoegaze'owy klimat. Taki przymiotnik brzmi i wygląda potwornie oraz mdło jednocześnie, ale to nic, bo z muzyką jest inaczej. Ciężar zostaje odkyty choćby w utworze tytułowym. Nie jest to bowiem wpisana na fanpage'u zespołu "piosenka rozrywkowa". Co to, to nie. Ale nie każdy stanie na podium i zaśpiewa hymn narodowy, na szczęście. To nie przeszkadza za to w byciu najlepszym. Ja się we Wczasy wkręciłem. 

Czuję się jak dziad, gdy to piszę, ale brakuje mi jakiegoś wyrazistego riffu na gitarze. Gdybym takowy znalazł, byłoby pewne, że katowałbym krążek tygodniami bez przerwy. Niemniej – dzięki temu zabiegowi można uniknąć oczywistych porównań do wspomnianych zespołów, a i synth również spełnia tę rolę, przykładowo w utworze Ryszard. Mogę się poczuwać do wymienionego w refrenie spikera radiowego, gratulującego artyście i wyciągającego do niego ręce. W przypadku tego bloga byłoby to raczej jakieś biedne radio internetowe z odsłuchem rzędu dwóch osób i mojego psa, ale za to nie trzeba się do nas uśmiechać i nie organizujemy jarmarków. 

Przewrotnie powiem, że zabawnym zjawiskiem jest Smutne disco, a to również za sprawą refrenu, konkretnie: bardzo wyraziście nałożonego na wokal autotune'a. Czy to młody Fifi, młody Richie Rich? Na szczęście nie, ale ten zabieg jest wyjątkiem dziwnie wyróżniającym się w przestrzeni dziesięciu utworów. Przy okazji, skoro już jesteśmy przy śpiewie, to mam wrażenie, że momentami kuleje zarówno pod względem czystości, jak i dykcji, więc tu odejmę nieco z punktacji. 


Podsumowując: do Wczasów trzeba się przekonać, bo jest to projekt dość specyficzny. Oscyluje na tej granicy dobrych tekstów, czasami nieco przepoetyzowanych, czasami zbyt prostych, wokalu, który niedomaga i instrumentalu, który moim zdaniem odbiera jaja niektórym stawianym tezom. Nadal jest to rzecz zdecydowanie warta uwagi, a gdy już zaakceptuje się konwencję i znajdzie nić porozumienia z tym klimatycznym soft emo, zostanie się na niejedno odsłuchanie. Dlatego Zawody polecam z całego serduszka.

  • Muzyka: 8/10
  • Wokal: 6/10
  • Teksty: 8/10
  • Produkcja: 8/10
  • Total: 7,5/10
Smoq

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...