Przejdź do głównej zawartości

Hollywood a sprawa afrykańska


Nie trawię masowo wypluwanych przez Marvela filmów o superbohaterach. Nie trawię też soundtracków "from and inspired by" hollywoodzkich blockbusterów, przepchanych nazwiskami ze świata muzyki popularnej. Jedno i drugie jedzie komerchą na kilometr. Ale jeśli za połączeniem tych dwóch stoi jedno z najważniejszych nazwisk współczesnego rapu, nie można obok tego albumu przejść obojętnie.

Średnio lubię rozważania ideologiczne przy okazji rozmów o muzyce, wierzcie w to lub nie. Rozwodzenie się nad słusznością poglądów reprezentowanych przez artystę bez sensu odwraca uwagę od meritum, jakim jest dzieło. Jednak w przypadku wydarzenia politycznego, jakim stała się premiera Czarnej Pantery, ciężko kwestię światopoglądową przemilczeć. A jeśli dodatkowo ścieżkę dźwiękową do tego filmu stworzył człowiek, który obecnie uchodzić może za najgłośniejszy głos czarnoskórej Ameryki oraz jego koledzy, to pominięcie tej sprawy staje się niemożliwe.

Z jednej strony doskonale rozumiem skąd wynika fenomen nowego hitu Marvela, a z drugiej totalnie go nie czaję. Okej, rzadko w Hollywood zdarza się film o takiej skali, w całości zdominowany przez czarnoskóre postacie. Ok, przypadkiem dzieli on nazwę z organizacją będącą symbolem historii walki o emancypację rasowych mniejszości w USA. Ale czy naprawdę wydanie pieniędzy, za które tysiącom czarnoskórych dzieci można by zapewnić godną edukację (czy też przeznaczyć na JAKIKOLWIEK cel faktycznie wspierający afroamerykańską mniejszość), na przeciętny film akcji z czarnym protagonistą, który i tak znika w morzu innych, białych bohaterów MCU, jest faktycznym powodem do dumnego wznoszenia pięści na sali kinowej?

Istotną częścią całej otoczki "wielkiego kroku w walce z rasizmem i dla emancypacji", na jaki Disney usiłuje Panterę kreować, było powierzenie stworzenia do niego ścieżki dźwiękowej ludziom związanym z Top Dawg Entertainment. Dla tych co nie wiedzą - z tego labelu wywodzi się Kedrick Lamar, którego, jak sądzę, obiektywnie możemy uznać za najważniejszego rapera tej dekady. Między innymi właśnie za sprawą jego aktywizmu na rzecz walki z dyskryminacją amerykańskich czarnoskórych. Dotychczas nazwisko K-Dota było niejaką gwarancją jakości. Dlatego też nie dziwi jego dominująca rola na albumie, który przecież oficjalnie jest wydaniem od różnych artystów. Na soundtracku Black Panther usłyszymy też min. SZA, 2 Chainza, Schoolboya Q, Swae Lee z duetu Rae Sremmurd, Vince'a Staples, Ab-Soula, czy Travisa Scotta. 

Rzecz w tym, że celem ścieżki dźwiękowej dla blockbustera jest zazwyczaj nie tyle mieć jakąś artystyczną wartość, co być zbiorem hitów, które trafią do radia i w domyśle ściągną do kina jeszcze więcej ludzi. Wystarczy popatrzeć na popowe abominacje, jakie towarzyszą corocznym premierom kolejnych części Szybkich i wściekłych (na których zresztą często pojawiają się niektórzy z obecnych tu muzyków). Jak jest tutaj? Czy ocenianemu przeze mnie zbiorowi 14 utworów bliżej jest do tego, z czego znamy Kendricka i przyjaciół, czy też do tego, co słyszymy w Radiu Eska? Powiedziałbym że jesteśmy zawieszeni gdzieś pomiędzy muzyką popularną, dość przeciętnym trapem, a faktycznie dobrymi i świeżymi utworami. Część tracków możemy przypisać bezpośrednio do tych kategorii, część miesza je w sobie. 

Zacznijmy od bardziej popowych rzeczy.  All the stars to chyba podręcznikowy przykład radiowego hiciorka z damskim wokalem i raperem na featuringu. Jest bardzo lekkostrawny, ale w sumie na taki został pieczołowicie zaprojektowany. I Am w wykonaniu Jorjy Smith przyprawia nieco o wrażenie, że gdzieś już to słyszeliśmy. Wyraźnie bowiem da się wyczuć inspiracje popularną na przełomie lat dziewięćdziesiątych i pierwszej dekady XXI wieku formą R&B. Wciąż jednak jest to całkiem zgrabnie zgrany, słuchalny utwór. W Redemption wokal Zacariego lekko trąci Edem Sheeranem, czyli dosyć nieprzyjemnie. Ogólnie trackowi temu brakuje jakiejś wyrazistości, ale mimo wszystko da się go względnie bez bólu uszu przesłuchać. Pray For Me z Weekendem pewnie wszelkie imprezowe rozgłośnie jeszcze długo będą katować, mimo jego absolutnej przeciętności. The ways z kolei jest dla mnie asłuchalne, za sprawą obrzydliwego, autotune'owego wokalu Swae Lee. Chociaż w sumie nawet bez niego ta przesłodzona pioseneczka trąciłaby tandetą. Poziom jest więc mieszany, ale trzeba przyznać, że cały czas stoimy wysoko ponad poziomem wspominanych już Szybkich i Wściekłych.




Moją opinię o trapowych X oraz King's Dead podsumuje najlepiej to, że kawałkom typu pop poświęciłem całkiem obszerny akapit, a wspomnianych komentować mi się zwyczajnie nie chce. Dokładnie to co zawsze, może kogoś to jara. W 2013 to było spoko, teraz męczy. I nawet talent liryczny Kendricka nie ma specjalnie jak im pomóc, bo teksty siłą rzeczy krążyć muszą wokół superbohaterskiego blockbustera. Gdzieś pomiędzy trapem a muzyką popularną wisi Big Shot z Travisem Scottem, od którego mam wrażenie że od dwóch lat słyszę dwa utwory na krzyż (mimo że wydaje ich całkiem sporo). Szkoda, bo po Rodeo należał do moich ulubionych raperów. Track podobnie jak sporo innych na tym wydaniu, nijaki.



Pozostało nam kilka utworów. W dużej mierze też nijak nie innowacyjnych, bo podobne rzeczy przyszło nam już słyszeć na wcześniejszych wydaniach Lamara. Z drugiej strony, jeśli coś jest dobre, to po co to zmieniać? Opps ze swoim ciężuteńkim bitem to chyba mój faworyt z całego albumu, a przy okazji najbardziej fresz rzecz, jaką przyjdzie nam na nim usłyszeć. Bloody Waters przypomniał mi, że muszę wrócić do płyt Ab-Soula, gdyż były one całkiem bajeranckie, a track brzmi jak wprost z nich wyjęty. Seasons, zdominowane przez mniej znane nazwiska, też jest świetne. Tytułowy Black Panther nie jest niczym niesamowitym, ale definitywnie bardziej podchodzi niż opisana wcześniej tandeta na trapach.



Jak więc jest? Nierówno. Do pojedynczych tracków napewno przyjdzie mi wrócić, wątpię jednak abym miał w zamiarze ponownie przesłuchiwać cały album. Jeśli rozpatrywalibyśmy to wydanie jako coś pełnoprawnego, to uznałbym je za mocną średniawkę. Jednak jak na standardy ścieżki dźwiękowej do hollywoodzkiego hitu, a więc de facto projektu, który ma stanowić przede wszystkim materiał promocyjny, Black Panther definitywnie błyszczy. W przypadku kilku utworów bez wątpienia udało się połączyć radiową przystępność z całkiem konkretnymi walorami artystycznymi. Dlatego daję uśmiechniętą buźkę. Choć nie ukrywam, że wolałbym, aby Kendrick i reszta ekipy TDE w przyszłości poświęcali czas na poważniejsze projekty.


Wojciech :~)



Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Jaki mam rytm, gdzie lubię być

  A zatem NEXT FEST Music Showcase & Conference 2024 . Pierwsza wizyta - i pierwszych razów ogólnie było dość sporo, bo tak wyszło - do tej pory nie widziałem kilku naprawdę ważnych zespołów, a festiwal to dobra okazja by pobiegać po mieście i nadrobić braki. Nie ze wszystkim się udało, ale trochę koncertów zaliczyłem. Najlepsze? Trudno wybrać, więc alfabetycznie. 🟢 Coals - piękna nowa płyta, do tego przekrojowa setlista na podstawie zapotrzebowania słuchaczy. Świetne wykonanie, co przy materiale łączącym wpływy avant-popowe, rurę i najntisowe gitarki jest szczególnie ważne, bo na żywo zwyczajnie łatwo skiepścić muzykę do tego stopnia wypieszczoą w studiu. Prawdopodobnie ten poziom jest u nich normą, ale - wstyd przyznać - to było nasze pierwsze spotkanie. Niedługo grają w Warszawie, liczę na powtórkę, choć nie wiem, jak my się pomieścimy w tej Hydrozagadc e, bo Tama była pełna.  🟢 Kosmonauci - niedługo po opublikowaniu debiutu, również za parę dni będzie okazja do powtórki . Czy

Wielki strach jak cały świat

Przed wami druga rozmowa z ostatniego odcinka Spoza nurtu w Czwórce. Rozmowa z air hunger , bez szczególnej okazji - raczej w wyniku ogólnej fascynacji jego muzyką, która operuje... sugestywną delikatnością? To chyba najbardziej trafne określenie, jakie umiem znaleźć dla wycofanego wokalu, ambientu i gitarowego dronu. Pomysł na tę rozmowę ma dwa źródła: jedno to rozmowa Magdy z Filmawki pt.  Nie jestem do końca przekonany, czy na “Grace” to jestem w ogóle ja… [WYWIAD] , przeprowadzona jeszcze przed Peleton Festem, a druga to sam koncert podczas tegoż festiwalu. Nie był to pierwszy raz, gdy widziałem Dawida na żywo, choć to doświadczenie faktycznie jest dość krótkie - bo o ile muzykę znam, zdaje się, od pierwszych solowych nagrań, to live'u słuchałem dopiero przed tegorocznym koncertem Northwest w Chmurach. Grace by AIR HUNGER Był to jednak świetny występ, podobnie jak na Peletonie – i w naszej rozmowie pojawia się twinpeaksowe skojarzenie z klubem Roadhouse, z onirycznym występem