Przejdź do głównej zawartości

Odbezpieczyłem lufę, robię pif pif paf



Dwa koncerty w ciągu dwudziestu czterech godzin, trzy występy. Raz Ljos, dwa razy Blush Cannon. Klub CH25 oraz cykl RA Studyjnie w Radiu Aktywnym. Cieszę się, że widziałem oba te duety po raz kolejny. Poniżej wyjaśniam, dlaczego. 

Dwie bliskie sercu okazje: najpierw Unicorn Booking, która tym samym kończyła długi cykl wydarzeń na Chłodnej, biorąc urlop, by... grać swoje koncerty. Taki to odpoczynek. Wraca w marcu. Następnie: dwa zespoły, które ostatnimi czasy mocno hajpuję.

Blush Cannona widziałem na żywo raz, w Chmurach w lipcu, gdy był to projekt, zdaje się, przede wszystkim solowy. Zrobiłem wtedy krótki wywiad z Kasprem oraz z występującymi tego samego dnia Revive, Syndromem Paryskim oraz Zwidami, można posłuchać tutaj. Od tamtej pory, jak widać, Blush Cannon przeszedł pewien rework i teraz na dobrą sprawę jest współpracą Kaspra i Jaśka Szczepańczyka, prowadzącego label Who Am I Now Records oraz również solowego muzyka. To muzyka znana i lubiana, czyli smutne piosenki grane przez fana Phila Elveruma. Oczywiście, jest w tym więcej zniuansowania, Dead End to bardzo osobisty album, ale w tym momencie pewnie i tak wszyscy już to wiedzą.

Co do Ljosa, to ostatnio pej przeskoczył trochę z motywu zwidyposting na ljosposting. Ale spokojnie, nie zamierzam zapomnieć o moim ulubionym warszawskim trio, po prostu czekam na następne koncerty i nowe nagrywki. No więc póki co wrzucam całkiem sporo Ljosa i cieszę się, że się rozwijają, bo to tu, to tam zbliżają się kolejne koncerty. Z fajnych rzeczy jest też to, że mniej niż dwa tygodnie temu ich płytę wypuściło Opus Elefantum Collective. Postrockowy ambient z wpływami jazzu to chyba coś, co najlepiej oddaje ich muzykę.


Wobec tego nie mogłem pominąć koncertu na Chłodnej. Dobrze się znamy z tą salką, więc nie ma jej co opisywać po raz kolejny. Miłym widokiem były znajome twarze, choć to nie jest tak, że na niezalowe koncerty chodzą przede wszystkim ci sami ludzie, bo – po pierwsze – niekoniecznie spotykam akurat tych z piątku oraz – po drugie – innych gości też było sporo. 

Pierwszy grał Blush Cannon. Wiem, że chłopaki się dość mocno przejęli drobnymi fuckupami w stylu rozstrojonej gitary czy zapomnienia jednego tekstu, ale sam przyznam, że... nawet lubię, gdy coś się wyjebie. To jedna z takich różnic między dużymi a małymi koncertami. Gdyby to był Torwar czy inne większe miejsce, zaraz wbiegłby jakiś technik, naprawił wszystko w pięć sekund i byłoby po sprawie. Tutaj też wszystko było szybko ogarnięte, a przy okazji tu ktoś się pośmiał, tam Kasper coś odpowiedział – po prostu było luźno. To ważna cecha takich gigów. Przynajmniej ja nie chodzę wyłącznie dla muzyki.

Do tego duetu jednak jeszcze wrócimy.

Co do Ljosa – jeśli ktoś słuchał mojej audycji, w trakcie której o nich wspominałem, to być może pamięta, że w Młodszej Siostrze było mega ciasno, taki był tłum. No to tutaj było podobnie. Poszedłem bodaj po piwo i gdy wróciłem w salce nie dało się stać inaczej niż w drzwiach, które otwierały się przy każdym ruchu łokcia. Hype zatem się trzyma – bardzo dobrze. Co do zastrzeżeń, to muszę wspomnieć o coverach Radiohead – Everything in Its Right Place wyszło bardzo ładnie, można to nazwać remiksem z filtrami na wokal, ale Karma Police mimo że też było zagrane dobrze, to po prostu... było zbyt ckliwe, grane na samych klawiszach. A szkoda, bo tego samego dnia wrzucili na swój fanpej film z próby, na której grali ten kawałek dużo bardziej żywo.

Niezależnie od tego: zaręczam, że Patryk i Ola na żywo brzmią bardzo dobrze. Choć przede wszystkim wtedy, gdy grają swoje rzeczy. BTW. płytka kupiona. Warto nadmienić, że wykonali też jedną nowość po polsku, co cieszy z dwóch powodów: pracują nad następnymi kawałkami oraz trochę zmieniają, bo zdaje się, że do tej pory wszystko było po angielsku.


Miałem wrócić, więc wracam. Otóż Blush Cannon grał w Radiu Aktywnym sesję na żywo. Miło, że mogłem ich zaprosić w imieniu redakcji muzycznej – najpierw Dead End było naszą płytą tygodnia, potem chłopaki wpadli na wywiad, a prawie dwa miesiące później zagrali koncert. 

Wiem, że na początku transmisji wideo nie spinało się zbytnio z audio, ale w trakcie zostało to ogarnięte, jakoś mniej więcej od połowy jest okej. No, tak to się trochę kończy, gdy do organizacji zabierają się ludzie, którzy nie mają idealnej wprawy – następnym razem będzie lepiej, zaręczam. Jeśli chodzi o jakość występu, to wyszło trochę na to, że Chłodna stanowiła rozgrzewkę, bo RA Studyjnie wypadło... dużo lepiej. Słowem: nic a nic się Kasprowi i Jaśkowi nie sypało. Koncert trwał około czterdziestu minut, uprosiliśmy nawet bis. Lubię to, w jaki sposób występy nadają życia tym kawałkom.


Uprzedzam, że najprawdopodobniej ukaże się normalne zmiksowane nagranie na bandcampie, więc raczej jest na co czekać. A za miesiąc, jakoś w czwartym tygodniu marca, będziemy gościć Ljos. Co za przypadek. Zapowiadam tym samym, że ten cykl będzie się rozwijał, już my w redakcji się o to postaramy.

Smoq
PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...