Przejdź do głównej zawartości

Z lojalnym składem damy radę


Tym razem mowa o dwóch koncertach promujących nową epkę daysdaysdays, "podium nie ma". W piątek zagrali w warszawskich Chmurach w towarzystwie Pavement Pizza, Vermona Kids, Syndromu Paryskiego i Zwidów. W sobotę w łódzkim Konkrecie towarzyszyły im już tylko te dwie ostatnie grupy. Czy występy grane z dnia na dzień mocno się wobec siebie różniły? O tym poniżej.

Zacznijmy od lokalizacji. Oprócz tego, że oba kluby dzieli ponad sto kilometrów, są one zupełnie inne pod względem estetyki. Chmury – istnieją od lat, mroczne, ciemne, w dość oczywistym undergroundowym klimacie. Konkret – otwarty na jesieni w jasnym, przestronnym i przeszklonym Muzeum Sztuki w Łodzi. W obu zagrały zespoły, które można opisać tagami: math rock, post-punk, emo, midwest emo, punk rock. Słowem: indie.


To może od początku, czyli od Chmur.

Pavement Pizza – roześmiane, chłopackie granie z liceum. Żadne z tych określeń nie ma być pejoratywne: występ był bardzo przyjemny, a w klubie nie było jeszcze aż tak ciasno, jak chociażby w trakcie koncertu Syndromu Paryskiego, więc można było oddychać bez specjalnego wysiłku. Miało być łobuzersko, w stylu lat dziewięćdziesiątych i luźnych koncertów z doskoku. I było – szorty, t-shirty, piwo w ręku i spoglądanie to na publiczność, to na kolegów z zespołu. Muzycznie mam skojarzenie z pierwszą płytą The Car Is On Fire, ale nie należy traktować tego nazbyt zobowiązująco. Lepiej posłuchać ich płyty “SKUXX”.

Vermona Kids – prawdopodobnie najlepszy wokal tego wieczoru oraz poważna konkurencja dla Zwidów i Syndromu Paryskiego, jeśli chodzi o wyrazisty bas (z tego miejsca wielkie wow dla Moniki Bronowickiej). I jednocześnie najbardziej wakacyjne, kalifornijskie granie. A jednak, jest w tym emo-haczyk: są nim teksty schowane pod ślicznymi harmoniami, wzięte żywcem z notesu dorastającego nastolatka, którego dopada pierwszy strach przed przyszłością. Vermona wydała w zeszłym roku świetnie brzmiący, melodyjny album, a koncertem udowodniła, że na żywo brzmi wręcz jeszcze lepiej. Hit: piosenka “North".



W tym momencie pozostały nam trzy składy, które widziałem dwa razy. Co do gospodarzy wieczoru, czyli – przypominam – daysdaysdays, oraz co do Syndromu Paryskiego: ich koncerty w Łodzi moim zdaniem wypadły dużo lepiej. W kwestii Zwidów jestem w nieukrywany sposób oczarowany, więc mogę mieć problem z określeniem się.

Syndrom Paryski – piosenki, szlagiery, zabawa, to z pewnością najbardziej skłaniający publikę do śpiewu zespół w tym gronie. W Warszawie mieli ewidentny problem ze zgraniem się, przez co kolejne numery nieco im się rozjeżdżały, ale ostatecznie rozkręcili taką imprezę, że niczego nie żałuję. W Łodzi było mniej chaosu, a więcej dobrze działającego, sprawiającego radość koncertu. Miło było też poskakać z nimi na pozostałych występach. W ogóle, to akurat bardzo mi się podoba we wspólnych koncertach granych na niedużej scenie: wspólnotowość i bawienie się wzajemnie do swojej muzyki. Wspomniałem wcześniej o basie: tym instrumentem znajduje się tutaj Bastian Najdek, którego można znać z Revive, więc o poziom jego reprezentacji w całej linii melodycznej nie ma się co martwić.

Zwidy – oczywiście, moi ulubieńcy. Wcześniej widziałem ich dwa razy, a moja historia odtworzeń ich utworów w liczbach dochodzi mniej więcej do stu milionów. Po tym wstępie jest raczej jasne, że poskakałem oraz dokumentnie zdarłem sobie gardło i w piątek, i w sobotę. Za każdym razem jestem pod jednakowym wrażeniem, widząc Kubę Korzeniowskiego na perkusji, bo ten człowiek zdaje się posiadać pięć rąk. Wcześniej wspomniałem już o basistce i o jednym basiście, więc pozostaje wymienić również drugiego, który dostaje wyróżnienie. Zwidy coraz ładniej rozdzielają role między każdego z muzyków, podczas warszawskiego koncertu Kuba miał nawet mikrofon, a w przyszłym roku ponoć szykuje się coś fajnego z jego wokalem. Do tej pory ta rola spoczywała jednak po części na Arturze Koszałce (gitara) oraz Krzyśku Sarośku (bas). Co dotyka mnie najbardziej podczas słuchania nagrań i oglądania koncertów to fakt, jak bardzo nieodzowny jest dosłownie każdy z nich trzech, jak bardzo całokształt opiera się na współgraniu każdego z instrumentów w dokładnie taki konkretny sposób, jak zostało to wymyślone. Przez to każdy kolejny numer jest maksymalnie autorski i charakterystyczny. Tak było też w obu tych przypadkach. Grali też nową piosenkę. I nareszcie kupiłem sobie koszulkę.


daysdaysdays – oto ci, którzy powinni być gwiazdami obu wieczorów, w końcu z okazji ich epki te dwa koncerty w ogóle się odbyły. Moim zdaniem zostali przyćmieni przede wszystkim przez dwie wymienione chwilę temu grupy, ale na spokojnie można się z tym zdaniem nie zgodzić. Tak czy siak: mimo, że w Łodzi byli zmęczeni, a Jacek Piątkowski niekoniecznie dawał radę operować głosem, ten koncert podszedł mi dużo bardziej niż dzień wcześniej w Warszawie. Może bardziej wynikało to z większej ilości przestrzeni życiowej, a może z tego, że wpadli w dobry muzyczny ciąg dzięki stosunkowo krótkiemu odstępowi między jednym wydarzeniem a drugim. Na pewno słuchało się ich dużo lepiej, zdawało się też, że – dość przewrotnie – mieli więcej energii. W związku z tym dali szybki i bardzo energetyczny koncert, pozostawiający pewien niedosyt i chęć na bisy. Tych jednak nie było – pewnie być nie mogło.

Podsumowując. Oba koncerty były dość mocno różne, czego nie byłem pewien, przygotowując się mentalnie na intensywny weekend. Oba sprawiły jednak dużo frajdy. W Chmurach pod koniec byłem już trochę zmęczony, w Łodzi wszystko skończyło się wcześniej. Oprócz tego mocno dopisali ludzie. Mam na myśli zarówno znajomych ze środowiska muzycznego w Warszawie, jak i po prostu fanów tych zespołów – Warszawa nie zawiodła oczekiwań, a Łódź udowodniła, że jednak da się tam grać niezalowe koncerty. Zabawnym smaczkiem były rapowe wstawki, na przykład w postaci “Damy radę” WWO. Dodatkowym interesującym szczegółem w Konkrecie był Kuba Wandachowicz, obecny od początku do końca, który, jeśli dobrze pamiętam, zakupił taką samą koszulkę, jak ja. Na sam koniec dzięki daysdaysdays za zaproszenie w piątek i cieszę się, że widzieliśmy się i tu, i tu. Było wspaniale.
Smoq
Ps. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Miękkie piersi, twarde narkotyki

Nagle znikąd pojawia się nowa płyta  Taco Hemingwaya , czyli Café Belga . Tym razem nasze zdania były podzielone, więc tekst będzie w formie dialogu, rozmowy, a nie zwykłej recenzji. I to tak samo niespodziewane, jak i samo wydawnictwo. Dwaj piękni i młodzi mężczyźni z Warszawy postanowili odsłuchać nowego Filipa Szcześniaka, znanego raczej jako  Taco Hemingway . Jednemu siadło, drugiemu niezbyt. I teraz rodzi się pytanie - jak o tym napisać, gdy obaj mają swój udział na Odbiorze? Odpowiedź jest dość prosta. Można wejść w polemikę. Można było też upublicznić dwa niezależne od siebie teksty, lecz po bardzo długiej (jakaś minuta) naradzie postanowiliśmy pójść raczej w tę stronę. SMOQ Zacznijmy od tego, że obaj sądzimy, że TACONAFIDE to szajs. Po prostu nijak nie wchodzi, no i na to nie ma rady. Jakkolwiek mi Szprycer czy Wosk  weszły, za to Marmur czy wychwalana Umowa o dzieło już niezbyt. Co do Trójkąta warszawskiego raczej się zgadzamy, że był sztosem lirycznym i prod

Słyszałem, że coś mruczysz, więc powiedz to reszcie sali

To już czwarta edycja, w dodatku całkiem blisko, a ja tu dopiero pierwszy raz. No nic, kiedyś trzeba zacząć. Grodzisk Mazowiecki – jak zwykle – Park Skarbków – tym razem – i muzyka na żywo – o to chodzi: Bajzel , Nagrobki , Mikołaj Trzaska oraz Lech Janerka . Przed wami krótka relacja z Festiwalu Mięty Pole .  Na początek przyznam, że wczorajsza wizyta w Grodzisku była trochę walką na zasadzie: malutka scena vs ja, niewyspany i skacowany. Ale nawet to niczego mi nie popsuło, bo przynajmniej była ładna pogoda – jeszcze nie taki upał, jak znowu dziś, ale bardzo ciepło i słonecznie. Grodzisk Mazowiecki sam w sobie trochę mnie zaskoczył, bo obok wymarłego deptaka rodem z miejscowości ożywających tylko w czasie danego sezonu znajduje się w nim sporo fajnie ogarniętych zielonych miejsc, tj. skwerów czy parków, w tym, oczywiście, Park Skarbków, w którym trochę posiedzimy. Czym jest Mięty Pole? Wyciągając fragment wywiadu FYH z Krzysztofem Rogalskim, organizatorem: Zadaniem festi