Tekst pierwotnie ukazał się na fanpejdżu Krytyka Kolektywna. W odróżnieniu od poprzedniego, traktującego o powoli odchodzącej w zapomnienie (no kto by pomyślał!) Patointeligencji, ten jest bardziej wyważony. Mowa o numerycznym ocenianiu albumów i o dorocznych rankingach.
"Cześć, z tej strony Twoja usługa Spotify! Zbliża się koniec roku, więc specjalnie dla Ciebie przygotowaliśmy Twoje osobiste podsumowanie ostatnich 365 dni. Zobacz, jakich artystów i utworów słuchałeś najczęściej oraz zasubskrybuj listę odtwarzania z najważniejszymi dla siebie nagraniami! Wygląda na to, że w tym roku spędziłeś 131 godzin słuchając Mount Eerie, a Twój ulubiony gatunek to pop. Oby następny rok był dla Ciebie lepszy!".
"Hej, tu admin Waszego ulubionego peja z muzyką, której nie znacie, bo ma pięć odsłuchań, lub którą znamy wszyscy w naszym grajdołku. Zrobiłem listę swoich ulubionych singli z tego roku, możecie ją zobaczyć poniżej w kolejności od najmniej do najbardziej ulubionego. Możecie też głosować w plebiscycie na utwór dekady. Który artysta zmobilizuje więcej fanów?".
Z umieszczania numerków na końcu tekstów zrezygnowałem mniej więcej rok temu. Wcześniej dodawałem je tam z przyzwyczajenia, może z jakiegoś wyobrażenia na temat recenzji, wyniesionego – nie ma co ukrywać – z CD-Action, bo nie czytałem nigdy zbyt wiele prasy muzycznej. A, już wiem! Dodałem je na prośbę, żeby można było olać tekst i przejść od razu do oceny. Były cztery kategorie: muzyka, wokal, teksty, produkcja; na piątym miejscu była średnia. Oceny – od 1 do 10 – były wystawiane mocno wedle uznania, choć starałem się nie dawać wysokich not tylko dlatego, że coś mi się podobało. Niskich ocen też próbowałem unikać, bo może tylko do mnie coś nie trafiło, no i mam zbyt miękkie serce - jeśli ktoś dopiero zaczyna, zjechanie go mijało się z celem.
Dlaczego całkowicie zrezygnowałem z wystawiania ocen? Były dwa powody, dość oczywiste.
Po pierwsze: dochodziło do beznadziejnie śmiesznych sytuacji. Nie roszczę sobie prawa do tytułu profesjonalisty, nawet nie zamierzam o to zabiegać. Robię sobie notatki, gdy chcę się wypowiedzieć. Nadal nie lubię pisać negatywnie, dopóki zespół czy artysta nie jest czymś, co od dawna znam, na przykład kolejną nudną płytą Foo Fighters. Czy w związku z tym zachowuję mistyczny, chłodny, rzetelny obiektywizm? Nie, bo i po co? Odbieranie muzyki opiera się na preferencjach, wspomnieniach, doświadczeniach. Na tym, z czym się wychowałem, z czym dorastałem, czego zwykle słucham. Jest kompletnie subiektywnym doznaniem. Niemniej skoro numerki miały być chociaż trochę sensowne, jak w "poważnych" rankingach, opierające się na poziomie technicznym gry, wokalu czy produkcji, dochodziło do kiepskich żartów i Natalia Przybysz z albumem "Prąd", którego nie cierpię, dostała wyższe oceny niż niejeden dobry album, który miał gorszych technicznie muzyków. No nie mogło tak być.
Po drugie: ustawianie w kolejności. Dzięki numerkom miałem do dyspozycji cztery czynniki. Z nich potem wyciągałem średnią z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku. W ten sposób mogłem po części przenieść swoje poczucie odpowiedzialności na taką metodę, nadal miesząc się w skali 1-10. Swoją drogą, to dlatego nigdy nie używałem zbyt często Rate Your Music – oceny od jednego do pięciu, z połówkami, były zbyt uproszczone. Ustawiały albumy i artystów w szeregu. To w zasadzie zupełnie to samo co oceny w postach na blogu! Tyle że tutaj było to bardziej bezpośrednie.
Kłuje mnie to co tydzień, gdy w zestawieniu 3x3 (albo 4x4 czy 5x5) robionym na tapmusic.net widzę okładki albumów, z których słuchałem raz po jednym utworze, bo akurat był na playliście. Szczególnie jednak przypomniałem sobie o tym, gdy Spotify jak co roku udostępniło podsumowanie dla każdego użytkownika. W mojej topce odsłuchań były rzeczy, których owszem, słuchałem często, ale do snu, nie wchodząc nigdy w opcję wyłącznika czasowego, więc leciały całą noc. Świetne płyty, ale gdyby nie to, Spotify na pewno zaproponowałoby mi coś innego.
Jeszcze jedna okazja to wszechobecne listy albumów roku, list przebojów i tak dalej. Czyi fani więcej razy klikną like, a może love? Kto dostanie szóstkę, a kto tylko trójkę? Czy słuchacze bardziej lubią jeden niezalowy album, raczej mało znany nawet w tej skali, czy drugi, ten bardziej popularny? I czy pozycja w którymkolwiek z tych rankingów tak naprawdę mówi coś o muzyce?
Lubimy szeregować rzeczy, ustalać, co jest lepsze, a co gorsze. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, ba, sami każdego dnia podlegamy ocenom i oceniamy. Ustalanie porządku wedle swoich kryteriów może nawet być w pewien sposób przyjemne, w niektórych przypadkach może też dawać poczucie władzy. Zwłaszcza jeśli ktoś liczy się z naszą opinią, jeśli mamy niezłe zasięgi. W ten sposób można też coś dodatkowo podpromować - to akurat pozytywny aspekt. Oprócz tego trafiamy na kolejne i kolejne podsumowania i zyskujemy potwierdzenie swojego zdania, swojego gustu. Myślę, że na to nie mamy już wpływu, skoro jesteśmy przyzwyczajeni do kolejnych odznaczeń i liczbowych widełek, które pozwalają się określić. Do chmurek i słoneczek w przedszkolu czy edukacji wczesnoszkolnej, do zwykłych ocen na tym czy innym etapie edukacji, do słupków sprzedaży na stanowisku pracy, do groszy na koncie w banku (na które logujemy się cyfrowym pinem, zbyt często nawiązującym do daty urodzenia), do kilogramów na wadze, do "ile ty masz lat, żeby mieć swoje zdanie", do tysięcy minut wysłuchanej na Spotify muzyki, do liczby reakcji pod postem na fejsie, do liczby polubień fanpejdża.
Czy muzyka, która ma średnią ocen poniżej 7/10, jest czegoś warta? Czy to już bardziej kiepski album, który mimo wszystko podoba się niektórym ludziom? Czy w codziennym biegu mamy czas na płyty, które zbierają niższe oceny? Warto przypomnieć, że tym wartościom czasem zostają przypisane słowa. Na Filmwebie (wiem, to nie portal z muzyką, ale ma opisówki) 4/10 to „ujdzie”, 5/10 to „średni”, a 6/10 to już „niezły”. Wybrałem oceny ze środka skali, żeby pokazać, jak duża jest różnica pomiędzy dwoma punktami. Czyli tutaj tak naprawdę coś dobrego zaczyna się dopiero od oceny 3/5. A czy na RYM-ie album, któremu dajemy 3/5, tak na dobrą sprawę się nam podobał? I czy zainteresuje nas wydawnictwo, o którym nie wiemy nic, a który ma przyklejoną taką ocenę? Niekoniecznie.
Liczby nas opisują i określają. Nie będzie niczym nowym stwierdzenie, że takie wskaźniki stanowią zarówno element kontroli z zewnątrz, jak i narzędzie samokontroli. O takich miękkich mechanizmach pisał już Norbert Elias (wielu innych z pewnością też), są one całkowicie normalne i zupełnie mnie nie dziwi ich istnienie. I w dużej mierze bardziej dotyczą jednak imprez w stylu Fryderyków, bo niezale raczej nie nagrywają pod kątem komercyjnym. Chociaż może czasem piszą pod kontrowersję (właśnie nie chcę wyjaśniać tego zdania, niech każdemu się wydaje, że jest o innym tekście lub innej sytuacji). „Numerologia” stanowi też narzędzie utrzymywania wygodnego, ustalonego ordnungu. Jak z tym pomijaniem tekstu i przechodzeniem od razu do oceny, żeby było szybciej, lub jak z zaznaczaniem odpowiedzi na arkuszu maturalnym, żeby automat mógł je sczytać. Myślę, że warto o tym wszystkim pamiętać, gdy przy każdym odświeżeniu ekranu (to bym zostawił) zobaczymy kolejną ankietę, listę albo recenzję z cyferką na końcu.
A Ty, ile gwiazdek dziś wystawił*ś?
Smoq
Komentarze
Prześlij komentarz