Przejdź do głównej zawartości

A jak wszystko runie, uciekniemy wtedy w góry


Powrót do sztandarowych dostawców premier dla bloga, czyli do Opus Elefantum Collective. Tym razem ich reprezentantem będzie Zguba i album Potwarz, który zabierze nas w darkambientowy świat wypełniony przede wszystkim subtelnościami. I to w sposób wyjątkowo dobrze pasujący do okładki.

Koniec lipca, za chwilę już znów zima. Ja wiem, że nikt nie lubi Taco, że jeśli jest się fajnym, to się nie lubi, bo tak trzeba, ale wers mogę sobie zacytować. Bo tak też jest. Jestem w o tyle komfortowej sytuacji, że w moim przypadku wakacje to trzy miesiące (zero poprawek, hell yeah), ale jest w tych ostatnich dniach siódmego miesiąca coś z pewnej granicy. Zresztą, całkiem przykrej. Niby wiadomo, że dzień staje się krótszy już od końcówki czerwca, że to wtedy noc zaczyna wygrywać, ale wtedy ma się przed sobą cały ten lipiec.

Tyle, że w tym roku nawet on był chujowy – jeśli nie tragiczne susze, to zaledwie naście stopni i obrzydliwa, nienawadniająca na dłużej wilgoć. No, do dupy to wszystko w sumie, takie wakacje, takie trzy miesiące. Ale dobrze, zawsze mogłem pracować na śmieciówce w warunkach godzących w człowieczeństwo, jak połowa tego kraju. Ufff, jednak jest dobrze. Można wyjść na nocny spacer i zapuścić coś przyjemnego. O, nowa Zguba.


No więc wychodzę na te moje mokotowskie ścieżki w dość średnim humorze. Znowu padało, więc wszędzie są kałuże, w dodatku nawet teraz jest gorąco, więc to wszystko łączy się w okrutną parność. Człowiek cały się lepi, a do niego lepią się dźwięki ze słuchawek. Powinienem przerabiać muzyczkę z playlisty przypomnieniowej na OFFa, ale to może poczekać. Pora na stan jesienny w tym naszym lipcu.

Wiadomo, że okładka Potwarzy nawiązuje do okładki wydanego trzy lata temu The Last Command. A przynajmniej tak mi się wydaje, skoro wygląda podobnie mimo oczywistego kontrastu stosunku czerni do bieli. To dzięki spacerowemu motywowi, idącemu mężczyźnie (?) odróżniającemu się od otoczenia.

Внимание, Внимание! Drodzy Towarzysze! Miejska rada deputowanych ludowych zawiadamia, że w związku z awarią w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, w mieście Prypeć powstała niesprzyjająca sytuacja radiacyjna. Partyjne oraz rządowe organy, jednostki wojskowe podejmują konieczne działania. Jednakże, aby zapewnić całkowite bezpieczeństwo ludzi, a przede wszystkim dzieci, konieczne jest przeprowadzenie tymczasowej ewakuacji mieszkańców do miejscowości w obwodzie kijowskim. 

Nie poradzę, ale z tym kojarzy mi się początek płyty: z atmosferą kreowaną przez głośny ostatnimi czasy serial Czarnobyl, który – parafrazując wieszcza – narobił atomowi mnóstwo smrodu i gówna. Gdyby tylko wiadomości podane w produkcji HBO były prawdziwe, nowy album Zguby mógłby robić za soundtrack do spaceru po opuszczonej zonie. A tak to szkoda, by się marnował, dostarczając i estetykę, i treść do filmu, który może się pochwalić przede wszystkim tą pierwszą, drugą traktując po macoszemu. Tak to wracamy do Stalkera z 1979 roku, chapeau bas, bo to wartościowa wewnętrzna podróż. 



Doszedłem też dziś do takiej niezbyt głębokiej kminy, że chyba nie do końca umiem się włączyć w jakieś stowarzyszenia czy grupy. Nie kręcę fejmu na peju, studia przechodzę raczej sam, dłubię sobie jakieś swoje tekstowe pierdoły, robię sos do makaronu na bazie soku pomidorowego. Dziś gotowałem też bób i byłem z dziewczyną na nowym Królu lwie. Szczegółowe wrażenia pozostawię nam, ale powiem tyle: ani przesadny ośli zachwyt, ani popularny w sieci hejt. Czyli jednak znowu trochę poza grupami. Do zbiorowości dołączyłem przy trailerze do netfliksowego Wiedźmina, bo raczej jest spoko, choć nie wszystko siadło. Wniosek z tego bełkotu: słucham Zguby też trochę outsidersko, albo może: wannabe outsidersko. Uprałem koszulkę z Sex Pistols.

O czym warto wspomnieć w kontekście Potwarzy? Dla tych, którzy przetrwali powyższe, co najwyżej krążące wokół tematu akapity: to album wyzwalający słowotok i myślotok. Tego słuchałby Hans Castorp w Czarodziejskiej górze Manna podczas swoich ciągnących się bez końca monologów. Tego słucham ja, wędrując w jakieś nieokrzesane rejony kolejnych skaczących bez uwięzi myśli, próbując liczyć oddechy i nazwać to medytacją. Albo pisząc ten tekst: słucham go po raz kolejny, zapętlonego, popijając o drugiej w nocy Wysowiankę Zdrój (chociaż ja to bardziej team Muszynianka, tyle że w sklepie nie było). Jutro pakowanie na OFFa.

Zatem: Zguba bardzo wzniośle wyciągnął z głębi mojego nastroju to, czego się po sobie nie spodziewałem. Uruchomił jesień, spacer bez psa (bo pies na wojażach na wsi), chlupot krótko istniejących kałuż pod stopami. Widok kurtek na plecach stałych bywalców zaułków, jak zwykle naradzających się nad sensem świata i sprawami osiedla. Wczoraj nie widziałem nieba, dziś gwiazdy świecą. Taki ten nasz rodzimy lipcopad. Potwarz poleci jeszcze nieraz.

Smoq
PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Jaki mam rytm, gdzie lubię być

  A zatem NEXT FEST Music Showcase & Conference 2024 . Pierwsza wizyta - i pierwszych razów ogólnie było dość sporo, bo tak wyszło - do tej pory nie widziałem kilku naprawdę ważnych zespołów, a festiwal to dobra okazja by pobiegać po mieście i nadrobić braki. Nie ze wszystkim się udało, ale trochę koncertów zaliczyłem. Najlepsze? Trudno wybrać, więc alfabetycznie. 🟢 Coals - piękna nowa płyta, do tego przekrojowa setlista na podstawie zapotrzebowania słuchaczy. Świetne wykonanie, co przy materiale łączącym wpływy avant-popowe, rurę i najntisowe gitarki jest szczególnie ważne, bo na żywo zwyczajnie łatwo skiepścić muzykę do tego stopnia wypieszczoą w studiu. Prawdopodobnie ten poziom jest u nich normą, ale - wstyd przyznać - to było nasze pierwsze spotkanie. Niedługo grają w Warszawie, liczę na powtórkę, choć nie wiem, jak my się pomieścimy w tej Hydrozagadc e, bo Tama była pełna.  🟢 Kosmonauci - niedługo po opublikowaniu debiutu, również za parę dni będzie okazja do powtórki . Czy

Wielki strach jak cały świat

Przed wami druga rozmowa z ostatniego odcinka Spoza nurtu w Czwórce. Rozmowa z air hunger , bez szczególnej okazji - raczej w wyniku ogólnej fascynacji jego muzyką, która operuje... sugestywną delikatnością? To chyba najbardziej trafne określenie, jakie umiem znaleźć dla wycofanego wokalu, ambientu i gitarowego dronu. Pomysł na tę rozmowę ma dwa źródła: jedno to rozmowa Magdy z Filmawki pt.  Nie jestem do końca przekonany, czy na “Grace” to jestem w ogóle ja… [WYWIAD] , przeprowadzona jeszcze przed Peleton Festem, a druga to sam koncert podczas tegoż festiwalu. Nie był to pierwszy raz, gdy widziałem Dawida na żywo, choć to doświadczenie faktycznie jest dość krótkie - bo o ile muzykę znam, zdaje się, od pierwszych solowych nagrań, to live'u słuchałem dopiero przed tegorocznym koncertem Northwest w Chmurach. Grace by AIR HUNGER Był to jednak świetny występ, podobnie jak na Peletonie – i w naszej rozmowie pojawia się twinpeaksowe skojarzenie z klubem Roadhouse, z onirycznym występem