Przejdź do głównej zawartości

Miłość to jest taki klub w tym mieście


Zima w rozkwicie. Temperatura ujemna, dopiero co był Blue Monday. Najwidoczniej pozostaniemy w tym kolorze, bo Apex Cordis, czyli debiutancki solowy album Tytusa Duchnowskiego, na pewno nie pozwoli tak łatwo się z niego wyplątać.

Poprzedni post dotyczy Furtka. Dobrze, bo to solidny punkt odniesienia. Otóż – Gorzej słucha się bardzo trudno, bo teksty oscylują wokół naturalistycznej poezji, a muzyka, krótko mówiąc, nie smyra po uszkach. Apex Cordis natomiast jest prostszy i mniej dobitny, a przez to bardziej przystępny. Tutaj też można rozliczyć się z przeszłością, ze starym sobą i z minionymi relacjami, jest jednak wyraźna różnica w emocjach, jakie wywołują obie płyty.

Tytus stworzył muzykę, która pasuje do jego serii niebieskich fotografii. Wyciszoną, stonowaną. Raczej subtelną. Przede wszystkim osobistą. Nie używa wielopiętrowych metafor, nie tworzy połamanych rytmów. Łagodny ambient, który opływa zwykłe, używane codziennie wyrazy ma swój urok. Naturalnie, nie mam na myśli tego, że teksty są nijakie – bo nie są. Chodzi raczej o to, że dzięki temu, że są przyziemne, wydają się być takie... bliskie. Autor nie jest mityczną figurą artysty, który egzystuje gdzieś w innym wymiarze. To normalny ziomek, który maluje i słucha Holaka (to ostatnie słychać w Chciałbym).


Mamy do dyspozycji dziewięć numerów, z czego dwa to instrumentale. Zdaje się, że to taki trip zaczynający się od kawałków, w których pobrzmiewa nadzieja. Potem mamy nagłe odcięcie się, zawirowanie, aż do gorzkiego podsumowania w #4 i zwłaszcza W filmie.

To jakie emocje to wywołuje? Przede wszystkim pojawia się zastanowienie, refleksja. Jest trochę przykro, szkoda, że rzeczy się kończą. Wyjazdy, znajomości, relacje, związki. Ale jednak skłoniłbym się ku panta rhei, bo te dwadzieścia trzy minuty zdecydowanie są podsumowaniem pewnych przemyśleń, po którym można już zamknąć poprzedni etap i odetchnąć. Skończyć niebieską serię.

Czy płytka ma wady? Hm. Trochę tak. Mastering jest domowy, amatorski, więc z oczywistych względów nie jest idealny, tylko nierówny. Wokal momentami kuleje. Ale to w sumie tyle. Nie nazwałbym Apex Cordis albumem wszechczasów, bez przesady, ale to solidna robota gościa, który w kontekście muzyki ostatnio grał na basie w Woo Men kilka lat temu, a teraz postanowił podsumować swoje myśli z danego okresu.

Z początku myślałem, że to będzie coś na jeden strzał – no, posłucham, ocenię, pewnie długo nie posiedzę. A tymczasem zapętliłem sobie ten, notabane krótki, album, czując się trochę, jakbym naruszał czyjąś strefę prywatności.

Jest tylko jeden myk: płyta jest dostępna jedynie dziś, w czwartek, 24 stycznia. Potem znika. 

  • Muzyka: 8/10
  • Wokal: 6/10
  • Teksty: 7/10
  • Produkcja: 7/10
  • Total: 7/10

Smoq
PS. Tytuł stąd.

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...