Przejdź do głównej zawartości

Gdy nie ma dzieci w domu


Dzień Dziecka, rok 2018. W VooDoo Clubie zagrało pięć młodych zespołów, po kumpelsku i bez spiny. Frekwencja dopisała, obsuwy były do przeżycia, muzyka zdała egzamin. Wystąpili TouRREttE, Red Cape Wolf, Club, My Own Wasteland i MopS.


Pewnego majowego poranka dowiedziałem się, że kumpel zamierza zorganizować takie wydarzenie. Coś tam, zapraszamy znajome zespoły, coś tam, wpadną ziomki. W sumie wszystko miał już dogadane, trzeba było tylko porozgłaszać wśród ludzi i czekać na Dzień Dziecka. Tak też się stało. W dodatku zostałem bramkarzem.

Zaczęło się trochę po czasie ze względów organizacyjnych. Na pierwszym koncercie, czyli Tourrette, było już trochę widowni, ale większość miała dopiero nadejść. Zagrali w standardowym składzie: bas, gitara, perkusja, wokal; ich stylistyka jest, w skrócie, rapcorowa. Mnie nie do końca przekonują, choć wydaje mi się, że to głównie sprawą wokalu, którego po prostu nie trawię, w przeciwieństwie do instrumentalu, ale za to do spółki z tekstami. Niemniej zapraszam do posłuchania całkiem niedawno wydanego singla.


Jako drudzy występowali Red Cape Wolf, czyli – nie ma co ukrywać – moi ulubieńcy spośród lineupu. Pisałem już o nich parokrotnie i zdania nie zmieniam: uwielbiam. To zespół, który nieustannie się rozwija i wchodzi w coraz większą wprawę i studyjnie, i koncertowo. Tym razem grali nowości, idące raczej w stoner, jeśli porównać je z oczywistym grunge'em sprzed kilku lat, ale to kontynuacja ich drogi, niezmiennie fascynująca. Część z tego można było usłyszeć już kilka miesięcy temu, w tym na przykład cover Teardrop Massive Attack oraz, naturalnie, utwory z epki We Are So Dumb. Teraz pozostaje wyczekiwać następnej.


Środkowe miejsce zajął Club. Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to sekcja rytmiczna, która od razu poprawia przystępność utworów. Nawet nie słuchając dokładnie zaczyna się ruszać nogą. Odniosłem wrażenie, że ich występ był taki akurat, w porządku. Potrzebuję nieco więcej próbek, ale na pewno nie odrzucam ich po tym koncercie, tylko będę obserwował. Totalnie propsuję stroje, w których spójnie wystąpili wszyscy. Wykonali też bis.


Na tym etapie wydarzenie teoretycznie powinno powoli zmierzać ku końcowi, skoro większość już grała. Czwarty w kolejności był skład My Own Wasteland, co do którego jestem bardzo pozytywnie nastawiony. Grają przebojowego rockandrolla z dynamiką w stylu Royal Blood, do tego z humorem (coverowali Never Gonna Give You Up Ricka Astleya). Łatwo wywnioskować, że byli dobrze odebrani, na przykład dzięki wbiegającej na scenę fance. Pozdrawiam. 


To już ostatni koncert. MopS grał na zakończenie dnia. Mam wrażenie, że póki co nadal się docierają po zmianie stylu, ale z każdym następnym koncertem idzie im coraz lepiej. Jeśli ktoś nie wie – w zeszłym roku zmienili wokalistę, a parę miesięcy temu rozstali się z obydwoma gitarzystami. Dołączyli do nich CB, rapujący w zupełnie innym stylu niż dotychczasowy Daro, oraz Timone, czyli magik od beatów. Chłopaki dają czadu, a na wczorajszym koncercie mieli też gościa, który wykonał z nimi jeden kawałek. Krótka zajawka tego jest już na YouTubie, więc wrzucam najpierw ją, a po niej singiel:


Teraz pozostaje podsumować. VooDoo nie jest dużym klubem, niska salka jest nieco klaustrofobiczna, ale nadaje klimatu takim niedużym koncertom. Co nie zagrało, to publiczność. Przynajmniej z tego, co widziałem. Super, że ludzie przyszli, ale szkoda, że nie było między nimi zbyt dużo życia, tak w porównaniu z innymi okazjami. To jednak nie wpłynęło na muzykę ani organizację, którym ostatecznie nie mam nic poważnego do zarzucenia przy znajomości kontekstu. 

Cieszę się, że mogłem wziąć udział w Kinderparty, bo takie wspomnienia pozostają na lata. Powiedziałbym, że to trochę wprowadzenie w klimat takich niedużych scen, o których można przeczytać w książkach czy obejrzeć w filmach o ubiegłych dekadach, tylko bez ćpania i reszty syfu. Widzimy się następnym razem.

Smoq

PS. daję linki do stron zespołów i do wydarzenia:

Red Cape Wolf

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...