Przejdź do głównej zawartości

Pan Justin z Tennessee


Rzadko słucham popu, ale Justin Timberlake od dawna świta w mojej świadomości. Otwarcie kocham What Goes Around Comes Around i Sexyback, jak i LoveStoned, z późniejszych słuchałem albumu 20/20 Experience, trudno nie znać też hitu Can't Stop The Feeling. Tak, Justin zdecydowanie krążył muzycznie po mojej orbicie. 

Jest taka część muzyki popularnej, do której zaglądam częściej. To trochę te głośne nazwiska jak Taylor Swift czy Katy Perry, a trochę też te nieco bardziej, hm, jakościowe. I tu dałbym Justina Timberlake'a. Tak z przyzwyczajenia. Jeśli dopuścić do siebie postęp w muzyce, to obok ogromnych nazwisk z przeszłości, jak Michael Jackson, Prince, tych wszystkich popowych klasyków sprzed kilku dekad, można postawić nadal dobre z dzisiejszej perspektywy przykłady z pierwszej dekady XXI wieku. Takie niby guilty pleasure u ludzi niesłuchających takiej muzyki, ale które jednak daje się na składanki z dobrymi nutami, jak choćby nieco starsze rzeczy Rihanny. Ale Justin nie jest w żadnym stopniu guilty.


Minęło pięć lat od poprzedniej płyty. Szczerze? Musiałem ją sobie w całości przypomnieć, bo nie pamiętałem niemal niczego. Może to dlatego, że największą miłością darzę FutureSex/LoveSounds z 2006 roku. Może to dlatego, że tamte starsze nagrania miały duszę i były konkretne. Teraz Justin tworzy ładne piosenki, występuje na gali Superbowl i gra duże role w znanych filmach.

Właśnie. Czy dobrze widzieć Timberlake'a na ekranie? Ja miałem okazję w Social Network (w serduszku), w Wyścigu z czasem (całkiem dobra kreacja w średnim filmie) oraz w Na karuzeli życia (standardowy film z fabryki Allena). Niektórzy o Man Of The Woods napisali, że dużo przyjemniej zobaczyć film z Justinem niż go słuchać. I szczerze, to tę płytę porównałbym do produkcji, w której niedawno zagrał – czyli najnowszego filmu Allena, wspomnianego Wonder Wheel. Przede wszystkim jest jasno i cukierkowo, tak ładnie po prostu. Ale za to dość nijako.

I tak oto wychodzą kolejne single. Ciekawe Filthy z efektownym gitarowym wejściem, potem natomiast idące raczej w R&B. I tu warto zwrócić uwagę na teledysk, nawiązanie do technologicznej wizjonerii. Supplies, intrygujące, na mocnym basowym beacie, w którym ja słyszę nieco nawiązań do nagrań z 2006 roku. I ostatni, czyli countryrockowe Say something z gościnnym udziałem Chrisa Stapletona. Brzmi jak coś, co już słyszałem, refren kojarzy mi się strasznie z Not Afraid Eminema. A to przecież był już moment, w którym Marshall zacząć zaliczać tendencję zniżkową, że tak przypomnę. Cóż, przynajmniej wideo kręcono w przyjaznej ceglanej scenerii. 


A jak ostatecznie wyszedł album? Poprawnie, bezpiecznie. Brzmi jak coś, co nagrano raczej z potrzeby, niż z jakiegoś konkretnego pomysłu. Zacznijmy od tego, Man Of The Woods że trwa 66 minut, czyli dość długo. Nie widzę jednak jednej kontynuowanej przez godzinę koncepcji – podobna stylistyka nie wystarczy, a z szesnastu utworów w pamięć zapada kilka. I to nie zawsze oznacza coś dobrego. Ratujcie mnie od usypiająco amerykańskiej balladki Flannel. Po niej mamy za to synthwave'ową zabawę z Montana czy Breeze Of The Pond, ale i o niej zapomina się już po upływie kilku numerów. Specjalnie musiałem sprawdzić na trackliście, które dokładnie utwory to były. 

W wielu miejscach trafiłem na ekscytację Midnight Summer Jam. Czyli ten rip-off z Pharella Williamsa albo Robina Thicke. Nie no, dobrze, może to ostatnie to trochę obraza, ale to nadal taki nijaki plażowy track. A tyle można powiedzieć o sporej części płyty.

Nie, nie jest tragicznie. Nie jest nawet jakoś bardzo źle. Jest po prostu nudno, niezaskakująco, z rezerwą. Nie widzę tu tego, co łatwo dostrzec na koncertach Justina Timberlake'a – czyli zajebistego show. Odważnego, zajmującego, totalnie widowiskowego, niepozwalającego oderwać oczu. Man Of The Woods raczej namawia do bycia puszczanym w tle wydarzeń, a takich albumów mamy na pęczki. Nawet Morning Light, track z Alicią Keys, doskonale rozpoznawalną artystką o świetnym głosie, nie wybija się. A to dlatego, że nie pozwala jej rozwinąć skrzydeł, również zostaje w swojej bezpiecznej bańce.


Co jednak działa, jak zawsze? Głos. Justin śpiewać umiał i umie, kierunek w stronę rapu też mu w miarę wychodzi. Trzeba przyznać, że operowanie swoim wiecznie młodzieńczym głosem opanował do perfekcji. I nie można odjąć punktów za tę akurat rzecz. Alicia też mimo wszystko daje pozytywny wkład.


Ale...

Ten album to zwykły wypełniacz. W porządku, lecz trochę marnujący czas słuchacza. Nic odkrywczego, czego nie byłoby już dawno gdzieś słychać. A powtarzaniem i kroczeniem dobrze wytartymi ścieżkami nie zdobędzie się tytułu nowego króla popu.

Fun fact: jednym z bardziej siadających mi utworów jest Supplies, teoretycznie zupełnie nie w moim stylu. Ale tu chociaż czuję Timberlake'a chcącego coś pokazać. W niemal wszystkich pozostałych przypadkach nie do końca warto się w ogóle zatrzymywać. Nawet, jeśli dla autora ma sentymentalną wartość jako powrót do jego lokalnych brzmień z Tennessee.

  • Muzyka: 6/10
  • Wokal: 8/10
  • Teksty: 6/10 
  • Produkcja: 6/10
  • Total: 6,5

Smoq

PS. To. Tak bardzo to, proszę państwa. 



Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...