Nick Cave ponownie zawitał w Polsce. Tym razem artysta i zespół The Bad Seeds objeżdżają Europę z zestawem z płyty Skeleton Tree oraz swoim wcześniejszym dorobkiem. Od koncertu na Torwarze minął już tydzień - a był to dobry wieczór.
Bilet na występ Cave'a dostałem na urodziny na początku roku. Nie byłem pewien, co myśleć - od dawna uważam go za znakomitego tekściarza i kompozytora, ale bałem się koncertu. Mój kumpel ze szkoły powiedział kiedyś, że na to nie jest muzyka do słuchania ot tak, na co dzień. I miał rację. Można tu rzucić nazwiskami Patti Smith czy PJ Harvey, bo moim zdaniem ich też dotyczy ten sam syndrom. Albo słucham tego z zaangażowaniem, albo w ogóle. W związku z tym nie wiedziałem, czego się spodziewać po wykonaniu na żywo, a i nie chciałem sprawdzać na YouTube, żeby nie psuć sobie niespodzianki.
Nie wiem, od czego zacząć. Minął tydzień, a nadal jestem pod wrażeniem.
To może od początku. Koncert odbył się na Torwarze, gdzie do tej pory byłem tylko raz, na Archive. Nie odkrywam Ameryki mówiąc, że akustyka na stadionach to dno. Na szczęście w strefie Golden Circle byłem na tyle blisko sceny, że mogłem widzieć i słyszeć wszystko dobrze. Nie wiem, jak tył publiczności.
Bilet na występ Cave'a dostałem na urodziny na początku roku. Nie byłem pewien, co myśleć - od dawna uważam go za znakomitego tekściarza i kompozytora, ale bałem się koncertu. Mój kumpel ze szkoły powiedział kiedyś, że na to nie jest muzyka do słuchania ot tak, na co dzień. I miał rację. Można tu rzucić nazwiskami Patti Smith czy PJ Harvey, bo moim zdaniem ich też dotyczy ten sam syndrom. Albo słucham tego z zaangażowaniem, albo w ogóle. W związku z tym nie wiedziałem, czego się spodziewać po wykonaniu na żywo, a i nie chciałem sprawdzać na YouTube, żeby nie psuć sobie niespodzianki.
Nie wiem, od czego zacząć. Minął tydzień, a nadal jestem pod wrażeniem.
To może od początku. Koncert odbył się na Torwarze, gdzie do tej pory byłem tylko raz, na Archive. Nie odkrywam Ameryki mówiąc, że akustyka na stadionach to dno. Na szczęście w strefie Golden Circle byłem na tyle blisko sceny, że mogłem widzieć i słyszeć wszystko dobrze. Nie wiem, jak tył publiczności.
Wszyscy wyszli niemal o czasie. Z początku instrumentaliści, a po kilkunastu sekundach i on sam. Jak młody bóg. No, powiedzmy, że młody. Ale energiczny, piękny, poważny i niezmiennie pełen klasy. Zaczęli od tracków ze Skeleton Tree i od razu przeszły mnie ciarki. Płyta jest świetna, wspaniała wręcz, ale okoliczności jej powstawania sprawiają, że jest też okropnie mroczna i ciężka. W każdej przerwie między utworami widownia dawała burzę oklasków. Pomyślałem, że totalnie nieprzyzwoite byłoby robienie zdjęć. No bo serio - nie przy takiej muzyce, nie przy takiej ekspresji. To jak naruszenie czegoś świętego, okazanie braku szacunku.
Nick chodził od lewej strony sceny do prawej, wychylając się mocno do publiki. W pewnym momencie ktoś z pierwszych rzędów podał mu kwiaty. On wziął je do ręki i przez cały koncert raz po raz podnosił, by nimi wskazywać lub wymachiwać. Nawiązywał sporo kontaktu z publiką, podśmiewając się lekko ze "screaming girl" z goldena lub po prostu powtarzając "you're fucking awsome, Warsaw". Odpowiadał na pojedyncze okrzyki widowni i zapowiadał piosenki. Po Higgs Boson Blues z płyty Push The Sky Away (kto zna, ten wie, że nie jest zbyt dynamiczna) powiedział: I wanna tell you about a girl i skoczył do fortepianu. Światła rozbłysły, po czym zaczął się dużo bardziej żywy track From Her To Eternity. Darowałem sobie poczucie nieprzyzwoitości i zrobiłem kilka zdjęć o bohaterskiej jakości.
Znakiem firmowym artysty jest głębia jego głosu. Banał, nie? Ależ tak jest i nie będę od tego uciekał. Coś w tym jest, gdy Cave biega, woła, szepcze, deklamuje, gdy jego głos jest matowy, roztrzęsiony, podniesiony - że ma się wrażenie, że na scenie rozgrywa się sztuka. To dużo więcej niż ten motyw, gdy zespół sobie wychodzi, odgrywa swoje, coś tam poudaje, że dobrze się bawi i wychodzi. No, może jeszcze wróci raz czy dwa na bis, ale tak to kolejny przystanek na trasie odhaczony i tyle. Nie w tym wypadku. Mam wrażenie, że Nick do warszawskiego koncertu podszedł bardzo osobiście. Mimo, że setlista jest ustalona na całą trasę (nietrudno znaleźć na Spotify, co też polecam), to z racji zaangażowania artysty występy zapadają bardzo głęboko w pamięć.
Nie mogę się powstrzymać, więc muszę to powiedzieć (napisać) - The Ship Song to jakieś kolejne Wish You Were Here. Och, jak ja nie cierpię takich ballad. Przy całej szczerości, jaką Cave wkłada w swoją autokreację i muzykę, coś takiego po prostu odstaje i mnie nudzi. Może przesadzam, może krzywdzę, ale nie zapuszczam wąsów, nie noszę jeszcze swetra, nie słucham namiętnie Niedźwieckiego, więc kompletnie nie mogę takiego czegoś zdzierżyć. Dobra, trochę wąsa może mam, ale to tyle.
Ale dobrze, każdemu zdarzają się potknięcia. Wybaczam.
W tym momencie Nickowi oczywiście spadł kamień z serca.
Tak było.
Na koniec warto dodać, że artysta po wyjściu na bis wszedł między ludzi. Złowrogie wykonanie The Weeping Song było tak porażające, że aż trudno to opisać. Trzeba zobaczyć i usłyszeć, żeby zrozumieć, czemu poczułem się jak przy Not To Touch The Earth zespołu The Doors. Ale to naprawdę najbliższe porównanie. Tym śmieszniej, że Cave poczuł się dość swobodnie - wracając na scenę, wciągnął ze sobą na nią tak z pięćdziesiąt osób. Cała zabawa polegała na tym, że (sądząc po minach technicznych i ochrony) nie było to ustalone z ekipą Torwaru. Ludzie tańczyli na podestach, on chodził między nimi, ściskając im dłonie i obejmując ich. Wkurwiłem się strasznie, bo spóźniłem się o jakieś dwie osoby, tak też bym tam wszedł. Taka okazja! Argh... Nawet teraz skoczyło mi ciśnienie z irytacji.
Podsumowanie?
Mówiłem, że przez długi czas nie byłem pewien, jak wyjdzie ten koncert. A to, co zobaczyłem, pokazało mi, jak bardzo człowiek może się mylić. Ja. Chcę. Jeszcze. Raz. Wydaje mi się, że niewielu artystów potrafi z taką klasą tak doskonale przeprowadzić koncert, nie sprawiając jednocześnie wrażenia sztuczności czy wyższości nad tym, tfu, plebsem z widowni. Rozstrzał stylistyczny od Stagger Lee do Push The Sky Away dało się pogodzić idealnie. W jednej chwili panowała potężna cisza, w drugiej niepojęty hałas.
I to wszystko było w planach.
Smoq
PS. Nick, kc, pij ze mną herbatę z rumem, czy cokolwiek byś chciał.
Komentarze
Prześlij komentarz