Przejdź do głównej zawartości

Marzenia z ośki


Dziesięć lat temu zburzono osiedle, na którym wychował się Open Mike Eagle, raper tworzący, jak to określa, "art-rap". Przy okazji tej rocznicy, muzyk postanowił oddać hołd obróconym w gruz wspomnieniom z młodości, dzieląc się nimi i wynikającymi z nich refleksjami na temat życia na blokowisku.

Oceniając większość współczesnych muzycznych wydań, szczególnie hip-hopowych, patrzymy nie tylko na sam produkt i doświadczenia słuchowe z niego płynące, ale też na postać jego twórcy. Dzieło oceniamy przez jej pryzmat, przez to, co dotychczas od artysty słyszeliśmy. Czy jest konsekwentny w tym, co nam mówi. W przypadku Mike'a bez bicia przyznaję, że, odsłuchując album, ani nie wiedziałem nic o nim, ani też z żadnym z jego poprzednich projektów nie miałem styczności. Ma to jednak swoje plusy, bo daje pole do świeżego, niczym nieukierunkowanego spojrzenia na sam twór. A ten już za pierwszym razem mnie urzekł. Plus - dzięki samemu przesłuchaniu jego nowego wydania, dostałem szansę poznania Mike'a bardzo dobrze.



Parę słów o muzyku jednak się należy. Urodzony i wychowany w Chicago, na wspomnianym i niejako tytułowym blokowisku, Robert Taylor Homes, Mike W. Eagle II zaczął swoją muzyczną karierę stosunkowo późno, bo w wieku prawie trzydziestu lat. Wcześniej (pomimo dyplomu z psychologii) musiał podejmować się różnych prac, aby się utrzymać, a rapował hobbystycznie. Wiele doświadczeń, które wyniósł z tych zajęć, znajdziemy właśnie na tym albumie. Jego starszych rzeczy wciąż nie słuchałem. Ponoć Mike'a charakteryzuje humor, który jednak na tym poważniejszym projekcie jest niezbyt widoczny. Ogólnie rzecz biorąc, Brick Body Kids Still Daydream podobno - nie w skrajny, ale ewidentny sposób - odstaje od reszty albumów rapera. A jednocześnie jest najbardziej "jego".

Ile już słyszeliśmy rapowych albumów, które opisują realia życia w amerykańskich gettach i na ubogich osiedlach mieszkań socjalnych? Tu jednak otrzymujemy zupełnie inną perspektywę. Mike nie jest kolejnym opychającym prochy cwaniakiem. Jest dzieciakiem, który spędził na ośce dzieciństwo, ale potem skończył studia i raczej nigdy nie brał udziału w gangsterskich zabawach. Nawiązuje do popkultury, niekiedy mocno nerdowskiej. Otwarcie sprzeciwia się patriarchalnemu wzorcowi faceta-twardziela. Nie pozuje na nikogo. Jest w swojej muzie autentyczny, co pośród dzisiejszych raperów wcale nie stanowi oczywistości.

Odmienność albumu słychać też w produkcji. Nie ma tu ani staroszkolnego klimatu noir na boom-bapie, ani też trapowego cykania. Muszę przyznać, że usłyszawszy określenie "art-rap" uniosłem z politowaniem brew. Ale opuściłem ją wraz z naciśnięciem "odtwórz". Połączenie sampli, syntezatorowych ambientów, rytmu, alt-rockowych i jazzowych inspiracji oraz delikatnego, często podśpiewującego wokalu Mike'a oczarowuje i wprowadza nas w sentymentalny klimat tytułowego marzenia. Marzenia dzieciaka z osiedla, niekiedy bez znieczulenia konfrontowanego z przedstawioną w tekstach brutalną rzeczywistością. A mimo to obraz wspomnienia, który artysta nam maluje, wydaje się być ciepły i radosny. Brzmienie BBKSD jest definitywnie czymś mega oryginalnym, a to u mnie zawsze bardzo, ale to bardzo plusuje.



Mam wrażenie, że pisanie o poszczególnych utworach zepsuje wrażenie z osobistego obcowania z albumem po raz pierwszy, będzie swego rodzaju spoilerem. Dawno bowiem nie widziałem w rapie projektu, na którym ciężko mi określić, czy wyżej stoi muzyka, czy teksty. Bo jedno dopełnia drugie, nie może bez niego istnieć i vice versa. Jednak po samym tytule można domyślić się, jakiego problemu przede wszystkim podejmuje się Open Eagle Mike: dehumanizacji ludzi z ubogich osiedli. Traktowania ich położenia jako może i przykrej, ale nieuniknionej oczywistości. Muzyk próbuje swoim albumem ponownie nadać im rangę podmiotu. Pokazać pogrążonemu w samozadowoleniu białemu społeczeństwu, że gorsze położenie nie czyni nikogo gorszym człowiekiem. Że ten człowiek ma, jak my wszyscy, swoje ambicje i marzenia, które przez położenie finansowe często pozostają niezrealizowane. 

Drugim ważnym motywem jest zburzenie przed dekadą blokowiska Robert Taylor Homes. Mike stracił tylko miejsce wspomnień. Tymczasem wielu jego dawnych sąsiadów z dnia na dzień pozostało bez dachu nad głową w wyniku fanaberii deweloperów. Wielu z nich wciąż nie otrzymało za to żadnej rekompensaty. Osiedle mogło być siedliskiem przestępczości, życie na nim mogło być ciężkie, ale dla wielu ludzi było jedynym domem. I nawet on został im odebrany. Teksty nieustannie przypominają nam, że wartościowe i drogie nam rzeczy, które traktujemy jako oczywistość, możemy w najmniej spodziewanym momencie stracić.

Obok tych dwóch głównych myśli, które towarzyszą nam przez cały album, pojawia się tu wiele innych rozważań i manifestów ideowych. Od utopijnych wizji święta eliminującego z gett przemoc lub przedstawiania się jako superbohatera broniącego mieszkańców przed eksmisją i nawiązań do komiksów, przez wspomnianą krytykę patriarchalnych wzorców męskości (ironicznie, na najbardziej tradycyjnym, staroszkolnym bicie) czy rasizmu, aż do zwyczajnego dzielenia się wspomnieniami, przedstawionymi w nieco krzywym zwierciadle. Podkłady wprowadzają nas w lekkoduszne, wyluzowane klimaty, po czym wytrącają nas ze strefy komfortu, gdy w tekstach nabierają na sile motywy ciężkiej, osiedlowej rzeczywistości. Praktycznie wszystko tu pięknie współgra i jest to coś wspaniałego.



Nie jest to wydanie bez pomniejszych wad. Dwa-trzy kawałki, te na bardziej standardowych bitach, brzmią dosyć przeciętnie i niezbyt zapadają w pamięć. Na szczęście pozostałe z nawiązką to rekompensują swoim gęściutkim klimatem. Album jest też mocno senny i raczej odbierze nam energię, niż ją da. Mnie to nie mierzi. Ba, uważam, że to i tylko to pasuje do jego nieco onirycznej koncepcji. Rozumiem jednak, że nie każdemu może to podpaść. No i w sumie, w kontekście samej techniki, Open Mike Eagle jest spoko raperem, ale tak naprawdę niewiele ponad to. Co innego śpiewane fragmenty, które urzekają, przechodzenie między nimi a zwykłą nawijką dostatecznie urozmaica formę. Zresztą cała zwięzła i pięknie zapakowana koncepcja i tak na spokojnie go wyróżnia na tle innych muzyków.

Brick Body Kids Still Daydream w istocie ma w sobie coś z dzieła sztuki. W czasach powtarzalnego rapu, gdzie nowe rozwiązania widzimy raczej na poziomie produkcyjnym, bądź traktujemy zastąpienie nawijki fukaniem jako takowe, taki album jest prawdziwą perełką. Jest pełnoprawnym dziełem muzycznym. Nie sądziłem, że przyjdzie mi usłyszeć coś, co zaskoczy mnie świeżością, ale zostałem mega mile zaskoczony. Plus gościnnie pojawia się tu raperka Sammus, którą bardzo lubię i polecam. Ogólnie rzecz biorąc - dzieło Mike'a Eagle może nie jest idealne, ale za piękne, wzruszające, klimatyczne i bardzo osobiste oraz oryginalne, a więc na pewno godne polecenia.


Wojciech :~)

Komentarze

Najczęściej czytane

Imithe le fada

  Sezon letni obfituje w przeróżne imprezy, ale król jest tylko jeden. Parę słów o OFF Festivalu 2025  musiało się tutaj pojawić. Tym bardziej, że zapowiadało się na najmocniejszą edycję od lat. Czy te oczekiwania zostały spełnione? Czy na Scenie Eksperymentalnej przydałyby się kamizelki ratunkowe? Czy pod sceną główną powstała zapowiadana piramida z ludzi? O tym poniżej.   Zawsze śledzę OFFowe ogłoszenia ze sporą ekscytacją, ale przyznam, że tęskniłem za znaną formułą, czyli radiowym spotkaniem na żywo z Arturem Rojkiem i stopniowym odsłanianiem lineupu. Za każdym razem jest to też porcja parskania śmiechem, bo on ewidentnie specjalnie tak podprowadza artystów, by do samego końca nie było w pełni jasne, o kogo chodzi, a te wszystkie omówienia są dość zabawne, w tym dobrym, sympatycznym sensie.  Tak czy inaczej: już pierwsze wieści były grube. Fontaines D.C., Snow Strippers, Geordie Greep. Osobiście jarałem się tylko na dublińczyków, ale to po prostu obiektywnie są d...

Lubisz boksik?

OFF Festival jaki jest, każdy widzi. Co roku grupka fanów zastanawia się, czy line up w sumie okazał się super, czy może jednak beznadziejny, czy jeden hydrant wystarczy dla wszystkich i ile razy uda się zrobić Arturowi Rojkowi zdjęcie z przyczajki. I wszystkie te zabawy są fajne, ale pogadajmy o koncertach. Bo - jak zwykle - jest o czym. Do tego posta powstawiałem trochę świeżych linków z amatorskich nagrań, więc nie zdziwię się, jeśli coś spadnie. Wstęp może być w zasadzie taki sam, jak co wakacje - dyskusji o repertuarze było sporo, w tym roku przeważało kwestionowanie headlinerów, sceny One Up Tiger, obecności Johna Mausa i Otsochodzi. Dodajmy do tego, że akurat na weekend pogoda się załamała, że nie dojechał saksofonista zespołu Maruja, a gitarzysta Hotline TNT spadł ze sceny i złamał nogę, a ktoś pomyśli, że było słabo. No więc nie było - o to, zdaje się, nie trzeba się martwić. W tym roku byłem na OFFie nie tylko prywatnie, ale przynajmniej w części służbowo, więc w najbliżs...

Z Gdyni, a nie skądś tam

Po trzech latach od słynnego ewakuowanego Open'er Festivalu ponownie odwiedziłem Gdynię. Jeśli nie trafiliście tu po raz pierwszy, to wiecie, że jestem raczej odbiorcą skrojonym pod OFFa, ale przy kilku poprzednich razach w Kosakowie również bawiłem się nieźle. Zresztą po wpisach o Primaverze widać, że na dużych imprezach też się odnajduję. Spora część ogłoszeń zachęciła. A jak było tym razem? Zacznijmy może od tego, że harmonogram ujawniania tegorocznego lineupu był co najmniej lekko dezorientujący. Długo było cicho, wśród potencjalnych uczestników pojawiły się nawet obawy, że Open'er może w ogóle się nie odbędzie. Oczywiście takiego ryzyka nie było, przecież to nie Fest, na stronie którego licznik sprzedanych biletów wciąż wynosi 0/20 000 z ostatnią aktualizacją 10 września ubiegłego roku. Tak czy inaczej, nie pomagała też nieregularność.  Ale też, jak by nie patrzeć, ogłoszenia takie jak Linkin Park, Muse czy Doechii zostały odebrane bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem Magda...