Przejdź do głównej zawartości

Dźwięki Moskwy Cz.3



Pora odziać się w neonowy ortalion i ruszyć tam, gdzie moskiewska młodzież w latach dziewięćdziesiątych uciekała od kryzysu, czyli w dziki tan, przy astronomicznym BPM i basach. A potem trochę jazzu i bluesa. Ale nie bójcie się, nie musicie zdejmować szelestów, bo daleko im do salonowych. Zapraszam na trzecią, ostatnią część zestawienia świeżych rzeczy ze wschodniej sceny, które mogliśmy usłyszeć na Moscow Music Week.

Najpierw jednak udamy się na północny zachód od rosyjskiej stolicy i opuścimy granice Federacji. Pierwszym przystankiem będzie Finlandia. Stamtąd bardzo polecam rapera Haamu. Może nic niezwykłego, ale mam słabość do zagranicznego, nieanglojęzycznego hip-hopu (nierozumienie tekstów może mieć spory udział). A muzyk jest całkiem utalentowany, co, wraz z czerpiącymi z funku i jazzu beatami (choć ostatnio w trapy również się bawi), daje sporo radości z słuchania.


Zostajemy w nordyckim hip-hopie, ale zmieniamy kraj. Nie sądziłem, że da się w rapie oddać klimat Islandii, jednak reykjawicki duet Úlfur Úlfur pokazuje, że da się jak najbardziej. Bity bujają, w nawijce czuć charyzmę, a stylówki takiej, jak ich, ze świecą szukać. Jedno z moich lepszych odkryć.


Ostatnimi z północnych artystów, o których wspomnę, są goście z estońskiego zespołu alt-rockowego St. Cheatersburg. Ich muzyka jest całkiem przyjemna, lecz czy wyróżniają się czymś szczególnym? Nie wiem, ale na pewno bardzo lubią gołębie. A tak się składa, że ja również jestem entuzjastą tych latających szczurów. No i spróbujcie powiedzieć, że ten teledysk nie jest estetyczny.


Teraz kilka (dosłownie) słów o tym, co, od prawie trzech dekad, stanowi esencję rosyjskiego undergroundu, czyli rejwie oraz techno. Kilka, bo wciąż jestem w temacie zarówno tej kultury, jak i muzyki, laikiem, także ocenić mogę nie tyle wartość produkcyjną, co skalę skłonienia mnie do uderzenia w pląs. Skłoniły mnie definitywnie eksperymentalne, klubowe basy i elektronika, jakie serwuje nam petersburski producent Raumskaya. Mroczne i ciężkie, ale tak właśnie od zawsze kojarzy mi się wschodnia scena rejwowa.


Jeszcze bardziej ciężkie, basowe i stworzone pod narkotyczne transy są rzeczy od Low Pulse. Klasyczny rave serwuje nam również pochodzący z Moskwy twórca RNBWS.



Z elektroniki definitywnie najfajniej prezentują się Wasilij i Aleksiej z duo Analog Sound. Część utworów jest bardziej, część mniej taneczna. We wszystkich słychać wysoki poziom produkcyjny i rozplanowanie, co daje niemałą przyjemność z obcowania z muzyką.


Niby żegnamy się z muzyką elektroniczną, a wchodzimy w jazz, jednak nie do końca. Moskiewski Fogh Depot to grupa, która oferuje nam świetne połączenie noir i dark jazzu ze współczesną elektroniką. Cała ich twórczość jest utrzymana w smutnej, mocno sentymentalnej tonacji. Ale raczej bez tanich zagrań. Senne połączenie ambientów i klasycznych instrumentów na prawdę potrafi urzec i wzruszyć.


Dark jazz gra również Low Kick Collective. U nich o wiele bardziej bardziej dominują tradycyjne instrumenty, a klimat jest znacznie mniej spokojny. Kolejny udany pokaz nieszablonowego podejścia do jazzu.


O jazzie wiem tyle, albo nawet mniej, co o techno. I może dlatego nigdy wcześniej nie spotkałem się z jego punkową wariacją. Cóż, spotkałem się teraz, w postaci grupy Brom, i mam z tego bardzo miłe wrażenia. 


Jeszcze dalej od norm i korzeni gatunku odchodzi zespół Godse, który nie tylko bawi się w łączenie go z punk rockiem i metalem (w znaczeniu rytmu i brzmienia, nie ma tu gitar elektrycznych), ale też całkowicie improwizuje. I brzmi to przeklawo. 


Naszym zachodnim sąsiadem zachwycałem się już przy okazji Please the Trees. Z Czech pochodzi też Anton Ripatti, grający, ze swoim (rosyjskiego pochodzenia) zespołem, blues rocka. Bardzo dobrego i oryginalnego warto dodać. Dużo tu rzewności, lecz, prawdę powiedziawszy, nie drażni ona zbytnio. A niektóre utwory są na prawdę piękne.


Rosjanie też mają swoich reprezentantów w blues rocku. Grupa OMY przyjmuje mroczniejszy i bardziej psychodeliczny charakter niż Ripatti, a poszczególne segmenty utworów idą skrajnie w jeden bądź drugi gatunek, zamiast ich ciągłego przeplatania się i łączenia, jak u czeskiego muzyka. Tak czy inaczej brzmi to dobrze, choć rockowa strona jest nieco radiowa i przeciętna.


Zbliżamy się do końca mojego przeglądu. Przy jego okazji sam poznałem masę nowej, świetnej muzyki i wykonawców. Liczę, że ewentualni czytelnicy też znaleźli coś dla siebie. Rosyjska scena muzyczna zawsze była w moich oczach nad wyraz interesująca, zresztą jak cała kultura tego narodu. Cieszę się, że miałem, a być może też dałem komuś, okazję przyjrzeć się jej mniej znanej stronie. Moscow Music Week to jeszcze jeden dowód na to, że wschód odzyskuje siłę oraz głos na świecie i że ma mu jeszcze wiele do pokazania i powiedzenia. A teraz pozostawiam was z największą perełką, najwspanialszym z moich odkryć, szczytowym osiągnięciem muzyki i pozdrawiam cieplutko.



wojciech :~)

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Jaki mam rytm, gdzie lubię być

  A zatem NEXT FEST Music Showcase & Conference 2024 . Pierwsza wizyta - i pierwszych razów ogólnie było dość sporo, bo tak wyszło - do tej pory nie widziałem kilku naprawdę ważnych zespołów, a festiwal to dobra okazja by pobiegać po mieście i nadrobić braki. Nie ze wszystkim się udało, ale trochę koncertów zaliczyłem. Najlepsze? Trudno wybrać, więc alfabetycznie. 🟢 Coals - piękna nowa płyta, do tego przekrojowa setlista na podstawie zapotrzebowania słuchaczy. Świetne wykonanie, co przy materiale łączącym wpływy avant-popowe, rurę i najntisowe gitarki jest szczególnie ważne, bo na żywo zwyczajnie łatwo skiepścić muzykę do tego stopnia wypieszczoą w studiu. Prawdopodobnie ten poziom jest u nich normą, ale - wstyd przyznać - to było nasze pierwsze spotkanie. Niedługo grają w Warszawie, liczę na powtórkę, choć nie wiem, jak my się pomieścimy w tej Hydrozagadc e, bo Tama była pełna.  🟢 Kosmonauci - niedługo po opublikowaniu debiutu, również za parę dni będzie okazja do powtórki . Czy

Wielki strach jak cały świat

Przed wami druga rozmowa z ostatniego odcinka Spoza nurtu w Czwórce. Rozmowa z air hunger , bez szczególnej okazji - raczej w wyniku ogólnej fascynacji jego muzyką, która operuje... sugestywną delikatnością? To chyba najbardziej trafne określenie, jakie umiem znaleźć dla wycofanego wokalu, ambientu i gitarowego dronu. Pomysł na tę rozmowę ma dwa źródła: jedno to rozmowa Magdy z Filmawki pt.  Nie jestem do końca przekonany, czy na “Grace” to jestem w ogóle ja… [WYWIAD] , przeprowadzona jeszcze przed Peleton Festem, a druga to sam koncert podczas tegoż festiwalu. Nie był to pierwszy raz, gdy widziałem Dawida na żywo, choć to doświadczenie faktycznie jest dość krótkie - bo o ile muzykę znam, zdaje się, od pierwszych solowych nagrań, to live'u słuchałem dopiero przed tegorocznym koncertem Northwest w Chmurach. Grace by AIR HUNGER Był to jednak świetny występ, podobnie jak na Peletonie – i w naszej rozmowie pojawia się twinpeaksowe skojarzenie z klubem Roadhouse, z onirycznym występem