Przejdź do głównej zawartości

Marzę o Seattle




Debiutancki album Dead Bars, grupy z Seattle, wyszedł w marcu bieżącego roku spod szyldu No Idea Records. Poprzedziły go wyłącznie trzy single, z czego pierwszy był splitem z The Tim Version, a ostatni z Sunshine State. 

Przez wszystkie dotychczasowe wydania na pewno nie zmieniło się jedno: ryczący głos wokalisty. Ma to swój urok, trzeba przyznać, zwłaszcza, że sposób masteringu kojarzy się bardziej z złotą erą ich okolicy geograficznej, czyli latami dziewięćdziesiątymi. To nadaje charakteru ich łojeniu, odróżnia ich od innych grup, mających na Bandcampie wpisane w tagach "pop punk". 

Dream Gig zaczyna Volumin VII: Hans Ximer, a dla niezaznajomionych z TDFem: uwertura. Overture to czterdzieści sekund łagodnego klawiszowego brzdąkania, które jest mylące, patrząc na następne dwadzieścia trzy minuty. Brzmi, jakby chcieli się nieśmiało pokazać, trochę zawstydzeni wyjść na scenę. Nie ma się jednak czego bać, bo już od razu po tym przechodzimy do normalnego dla Dead Bars klimatu. W Earplug Girl początek brzmi jak drugi opener albumu. W niespełna dwie minuty wiadomo już, jak będzie brzmieć reszta płyty, dużo się bowiem nie zmienia. Always Bet on Clark brzmi kompletnie bliźniaczo, a John Maiello w refrenie radośnie wywrzaskuje się na temat marzeń. Tempo zwalnia pod koniec utworu, by ustąpić miejsca bardziej poppunkowemu Emergency.



Teraz mój ulubiony D Line to the Streamline. Lubię jego niespieszny riff na zwrotkach, płynnie przechodzący w nieco szybszy refren. W tym numerze wokal chyba najbardziej kontrastuje z podkładem, bo John niezmiennie wyje i chrypi. Zajebiste, nie powiem. Jak wspomniałem na początku, urocze. Ale naprawdę coś w tym jest, podoba mi się. Nie będę się teraz wymądrzał na temat przełamywania koncepcji i synkretyzmu gatunków garażowego punku i pop punku, to nie Pitchfork. Powiem krótko, że śmiesznie mi się tego słucha i wbrew mojemu poczuciu estetyki - wpada w ucho. Face the Music stosuje dokładnie ten sam zabieg, choć pod koniec jeszcze piękniej drażni delikatne uszko słuchacza, drapiąc go brodą Johna (zaczynam poważnie podejrzewać, że ma on ją również na strunach głosowych).


Tear Shaped Bruise muzycznie jest tak ładnie autostradowo rockowy, że aż łezka się w oku kręci (pun not intended). Nawet tekst pasuje. Jedyne, co przeszkadza osiągnąć ten efekt, to ponownie słowiczy głos zza mikrofonu. Wyobraźmy sobie teraz, że śpiewa to H.R. z Bad Brains, Sam McBride z Fang czy Will Shatter z Flippera, klasyków gatunku. Od razu inaczej, nie? Nawet, jeśli nie do końca wpasowuje się w ich stylistykę. Możemy być nawet trochę okrutni dla Dead Barsów i wyskoczyć tu z propozycją Billie'go Armstronga z Green Day lub Dextera Hollanda z The Offspring. Polecam taki mały eksperyment myślowy. I od razu współczuję, bo w Tear... wszystko jest jak najbardziej na miejscu. Album zamyka tytułowe Dream Gig, zajmujące sobą nieco poniżej jednej trzeciej płyty, bo aż siedem i pół z dwudziestu czterech minut. Przez chwilę można się poczuć, jak na koncercie, bo muzycy postanowili pójść w solo - zarówno gitarowe, jak i perkusyjne, choć nadal komponujące się ze sobą.


Wszystko, co dobre, musi się kiedyś kończyć - i tak też jest z Dream Gig. Album muzycznie prosty, wokal tak okropny, że aż piękny, ale jednocześnie jest tak radośnie, że aż mi szkoda, że tak krótko to trwa. Na Bandcampie zespołu kosztuje całe $7, jest też dostępny na Spotify - i zupełnie warto poświęcić mu i czas, i pieniądze. Jest tak sympatyczny, że aż mi się cieszy ryjek (tudzież facjata). Trzeba tylko zrozumieć koncepcję gatunku - tu nigdy nie miało być popisowych solówek, wielkich odkryć muzycznych, melodyjnych głosów. To po prostu miała być muzyka idąca z rąk. I tak też jest z debiutem Dead Bars.

  • Muzyka: 8/10
  • Wokal: 8/10
  • Teksty: czy to ważne?
  • Produkcja: 8/10
  • Total: 8/10

Smoq

Komentarze

Najczęściej czytane

Jakieś sto tysięcy słow na tym betonie zapisałem

W ostatni czwartek ukazał się pierwszy nowy singiel zapowiadający nadchodzący album duetu SARAPATA . Radical Kindness to więcej niż jeden numer - w tym przypadku jest to koncepcja idąca za całym krążkiem. Jeszcze w środę spotkaliśmy się w Czwórce, by o tym pomyśle porozmawiać. Efekty poniżej. Moim gościem w Muzycznym Lunchu był Mateusz Sarapata, rozmawialiśmy jeszcze przed oficjalną premierą Radical Kindness , ba, nawet przed prapremierowym pokazem w Kinie Kultura. Robi się z tego piramida, więc może zostańmy przy tym, że oto klip w reżyserii Sylwii Rosak: I jeśli pamiętacie prześwietną EP1  z 2021 roku, to po pierwsze: powraca chłód, który mi kojarzył się zawsze z górskim strumieniem, ale tym razem jest to dużo łagodniejszy nurt. Po drugie: gościnnie ponownie słyszymy tu Marcelę Rybską, a i wspomnianą reżyserkę możecie kojarzyć dzięki klipowi do Rework . Całą rozmowę możecie znaleźć tu:  SARAPATA: "Radical Kindness" to manifest bycia dobrym dla siebie i dla świata . Niedługo

Jaki mam rytm, gdzie lubię być

  A zatem NEXT FEST Music Showcase & Conference 2024 . Pierwsza wizyta - i pierwszych razów ogólnie było dość sporo, bo tak wyszło - do tej pory nie widziałem kilku naprawdę ważnych zespołów, a festiwal to dobra okazja by pobiegać po mieście i nadrobić braki. Nie ze wszystkim się udało, ale trochę koncertów zaliczyłem. Najlepsze? Trudno wybrać, więc alfabetycznie. 🟢 Coals - piękna nowa płyta, do tego przekrojowa setlista na podstawie zapotrzebowania słuchaczy. Świetne wykonanie, co przy materiale łączącym wpływy avant-popowe, rurę i najntisowe gitarki jest szczególnie ważne, bo na żywo zwyczajnie łatwo skiepścić muzykę do tego stopnia wypieszczoą w studiu. Prawdopodobnie ten poziom jest u nich normą, ale - wstyd przyznać - to było nasze pierwsze spotkanie. Niedługo grają w Warszawie, liczę na powtórkę, choć nie wiem, jak my się pomieścimy w tej Hydrozagadc e, bo Tama była pełna.  🟢 Kosmonauci - niedługo po opublikowaniu debiutu, również za parę dni będzie okazja do powtórki . Czy

Wielki strach jak cały świat

Przed wami druga rozmowa z ostatniego odcinka Spoza nurtu w Czwórce. Rozmowa z air hunger , bez szczególnej okazji - raczej w wyniku ogólnej fascynacji jego muzyką, która operuje... sugestywną delikatnością? To chyba najbardziej trafne określenie, jakie umiem znaleźć dla wycofanego wokalu, ambientu i gitarowego dronu. Pomysł na tę rozmowę ma dwa źródła: jedno to rozmowa Magdy z Filmawki pt.  Nie jestem do końca przekonany, czy na “Grace” to jestem w ogóle ja… [WYWIAD] , przeprowadzona jeszcze przed Peleton Festem, a druga to sam koncert podczas tegoż festiwalu. Nie był to pierwszy raz, gdy widziałem Dawida na żywo, choć to doświadczenie faktycznie jest dość krótkie - bo o ile muzykę znam, zdaje się, od pierwszych solowych nagrań, to live'u słuchałem dopiero przed tegorocznym koncertem Northwest w Chmurach. Grace by AIR HUNGER Był to jednak świetny występ, podobnie jak na Peletonie – i w naszej rozmowie pojawia się twinpeaksowe skojarzenie z klubem Roadhouse, z onirycznym występem